Premier Pedro Sánchez znów spróbuje jutro uzyskać wotum zaufania dla rządu. Jego przegrana pogłębi trwający od lat polityczny impas.
Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE) pewnie wygrała wybory parlamentarne. 28 kwietnia ugrupowanie rządzone przez Pedra Sáncheza zdobyło 29 proc. głosów, co dało mu 123. miejsce w 350-osobowym Kongresie Deputowanych. Od tego czasu socjaldemokraci skupili się na przekonywaniu lewicowej partii Możemy (Podemos), aby utworzyła z nimi rząd koalicyjny.
Ugrupowanie złożone w dużej mierze z lewicowych aktywistów walczących ze skutkami kryzysu ekonomicznego zdobyło 16 proc. głosów i 43 mandaty. Żeby przyciągnąć ich do współpracy, Sánchez akcentował potrzebę realizacji wielu z postulatów znajdujących się w programie młodej lewicy: podwyżkę pensji minimalnej i emerytur, walkę z rosnącymi kosztami mieszkań oraz programy zwalczające bezrobocie wśród młodzieży. Choć to ostatnie od 2013 r. stopniowo maleje, wciąż jest wysokie i wynosi aż 31,7 proc.
Jeszcze w ubiegłą sobotę lider ugrupowania Pablo Iglesias ogłosił, że Możemy jest gotowe na utworzenie „postępowego rządu”. Według hiszpańskich mediów jedna trzecia z 17 resortów miałaby trafić w jego ręce. Zaledwie dwa dni później podczas debaty w parlamencie Iglesias stwierdził jednak, że nie godzi się na rolę dekoracji w nowym gabinecie. Podczas wczorajszego głosowania nad wotum zaufania dla gabinetu Sáncheza Możemy wstrzymało się od głosu. Przeciwko głosowały m.in. dwa ugrupowania centrowe – Partia Ludowa i Obywatele – oraz skrajnie prawicowy Vox. W efekcie zamiast potrzebnej większości absolutnej, czyli 176 głosów, Sánchez uzyskał tylko poparcie własnego ugrupowania.
Pomimo porażki PSOE ma jeszcze szansę na sformowanie pierwszego w historii Hiszpanii rządu koalicyjnego. Zgodnie z tamtejszym prawem 48 godzin po pierwszym wotum zaufania może dojść do kolejnego głosowania, w którym wystarczy zwykła większość. Iglesias może zatem jeszcze zmienić zdanie. – To zależy od tego, na ile socjaldemokraci będą chcieli podzielić się z nimi władzą – mówi DGP Aurora Minguez, dziennikarka pracująca dla publicznego nadawcy RTVE. Minguez zwraca uwagę, że w negocjacjach nie pomaga podejście polityków Możemy. – To głównie młodzi ludzie bez doświadczenia politycznego, często chaotyczni i aroganccy – tłumaczy.
Znalezienie koalicjanta to niejedyne zadanie, z którym będzie się dziś zmagać lider socjaldemokratów. Prawdziwym języczkiem u wagi pozostaną separatystyczne ugrupowania z Katalonii i partie baskijskie, które w hiszpańskim parlamencie mają prawie 40 głosów. Z jednej strony te ugrupowania podzielają socjalny kurs ewentualnego wspólnego gabinetu PSOE i Możemy. Z drugiej zaś pretendujący do rządzenia socjaldemokraci są przeciwni niepodległościowym żądaniom katalońskich polityków. – W hiszpańskiej polityce nie ma zgody, co zrobić z kwestią katalońską – tłumaczy Minguez.
Jeśli jutrzejsze głosowanie również nie przyniesie rozstrzygnięcia, Hiszpanie już w listopadzie mogą ponownie udać się do urn. Byłyby to czwarte wybory parlamentarne w ostatnich czterech latach. Przed socjaldemokratami podobne problemy ze sformowaniem rządu miała centrowa Partia Ludowa. Przy obecnej fragmentaryzacji życia politycznego w Hiszpanii nic nie wskazuje na to, żeby kolejny plebiscyt miał doprowadzić do przełamania impasu.