Kilkaset tysięcy ludzi ucieka z oblężonego i bombardowanego miasta. Turcja stoi w obliczu kolejnego kryzysu uchodźczego. Sytuację w regionie analizuje dr Mariusz Marszewski z Ośrodka Studiów Wschodnich
Donald Trump zaapelował na Twitterze, aby siły sprzymierzone z syryjskim prezydentem Baszarem al-Asadem przestały bombardować kontrolowaną przez rebeliantów prowincję Idlib. Jak obecnie wygląda sytuacja w tym rejonie?
Cały czas trwa ofensywa lotnicza. Bardzo dużo ludzi ginie, w tym także cywilów. Te obszary znajdują się w rękach różnych rywalizujących ze sobą ugrupowań rebelianckich, część z nich w różnym stopniu jest podporządkowana Turcji. Ich podstawowym problemem jest brak broni przeciwlotniczej. W sieci znalazłem zdjęcie pokazujące jadącego na motocyklu w Idlibie cywila. Zamiast tablicy rejestracyjnej miał napisane po arabsku „Uśmiechnij się, bo możesz nie przeżyć dzisiejszego nalotu”.
Po sieci krążą także nagrania ataków wojsk Asada na lokalne szpitale.
Za tymi atakami niekoniecznie stoją bezpośrednio siły Asada. To dzieło w dużym stopniu lotnictwa rosyjskiego. W ten sposób wykorzystywana jest prawdopodobnie również stara amunicja. Koszt utylizacji byłby wyższy niż zrzucenie ich na pozycje rebeliantów w Idlibie. Bombardowanie celów cywilnych ma złamać morale przeciwnika. Pozycje rebeliantów bombardowano również w trakcie ostatnich dni Ramadanu. Oprócz szpitali atakowane są także miejsca kultu religijnego.
Chodzi o zrównanie miast antyasadowskiej opozycji z ziemią?
Chodzi o to, żeby ludzie uciekali. Żeby zbrojna opozycja straciła poparcie wśród mieszkańców. Prowincję Idlib zamieszkuje kilka milionów ludzi, którzy traktują tę opozycję jako swoją elitę polityczną i militarną. Jeśli już ktoś trafił do Idlibu, a często są to opozycjoniści z różnych regionów Syrii, to traktuje różne ugrupowania rebelianckie jako własne.
Czy w ofensywie biorą też udział wojska irańskie?
Wbrew temu, co na Twitterze napisał prezydent Trump, siły proirańskie mocno się dystansują od tej ofensywy. Trzeba pamiętać, że to oddziały złożone z żołnierzy z wielu różnych państw. Pochodzą oni nie tylko z Iranu, ale i z Iraku, Pakistanu, Afganistanu, Libanu, a nawet Tadżykistanu. To są mieszane jednostki w dużej mierze kontrolowane przez Iran. Ale te jednostki nie są za bardzo wykorzystywane w obecnie trwającej ofensywie w Idlibie. Tam aktywne są analogiczne, mieszane oddziały, ale kontrolowane przez Rosjan. W których z kolei działają prócz obywateli syryjskich również przeszkoleni bojownicy pochodzenia palestyńskiego. Ponoć także licznie reprezentowani są Ormianie. Do tego dochodzą oddziały stricte syryjskie oraz lotnictwo, zarówno sił Asada, jak i Rosjan.
Walki spowodowały nową falę uchodźców, którzy uciekają w kierunku obozów dla uchodźców znajdujących się na terenie Turcji. Przeszkodą jest szczelnie zamknięta granica.
Turcja nie chce u siebie katastrofy humanitarnej i boi się tej kolejnej fali uchodźczej. W Turcji już jest kilka milionów uchodźców syryjskich, którzy mieszkają m.in. w Stambule, Ankarze i w miastach w pobliżu granicy turecko-syryjskiej. Część z tych ludzi stara się nie przemieszczać dalej w głąb Turcji, lecz pozostać jak najbliżej Syrii. Rząd turecki ludność obecnie uciekającą z Idlibu stara się przesuwać na tereny syryjskie, które sam kontroluje.
Jakie są szacunki? Ile osób może teraz uciekać z Idlibu?
Kilkaset tysięcy. Już na początku ofensywy, która miała miejsce kilka tygodni temu, mówiono o 150 tys., więc teraz jest to na pewno liczba zwielokrotniona. Można zakładać, że dla Moskwy ci uchodźcy stanowią dalszy element nacisku na Turcję i Unię Europejską. To jest część planu nakłaniania państw UE oraz Turcji do ustępstw wobec Rosji, którego realizację widzieliśmy również już wcześniej.
Kto pozostał na terenie prowincji?
Nadal cywile, choć starają się zbiegać, oraz bojownicy opozycji. To są ludzie, którzy nie mają nic do stracenia. Oni nie mają już wyjścia. Będą dalej walczyć. Zdobycie Idlibu przez siły sprzymierzone z Asadem, to pogrzebanie idei ich rewolucji, która miała nie tylko doprowadzić do zniszczenia prezydenta, ale i w niektórych ich narracjach także do zmiany ładu społecznego na świecie. Na tych terenach znajduje się również pewien odsetek zbiegłej do Syrii ludności rosyjskojęzycznej. To są opowiadający się po stronie rebeliantów ochotnicy, także kobiety i dzieci, z Federacji Rosyjskiej i innych krajów byłego Związku Radzieckiego, którzy wyjechali do Syrii jako do ziemi obiecanej. Dla strony rosyjskiej strategicznie ważna jest również fizyczna likwidacja tych społeczności jako elementu destabilizacyjnego.
Jeżeli Asad zdobędzie całą prowincję, to czy będzie to oznaczać jego ostateczne zwycięstwo w ciągnącej się od 2011 r. wojnie?
On tę wojnę już teraz w dużej mierze wygrał. To jeszcze kilka lat temu nie mieściło się w głowie zewnętrznych obserwatorów. Pozostały tylko niektóre elementy, żeby mógł ogłosić pełne zwycięstwo. Zwycięstwo w Idlibie to jeden z nich. Kolejnym elementem są Kurdowie, nad którymi parasol ochronny trzymają Amerykanie. Oni w dużej mierze z Asadem nie walczyli. W stosunku do rządu w Damaszku byli siłami ostrożnie neutralnymi. Kurdowie odznaczyli się głównie w zwalczaniu Państwa Islamskiego i na tym zbudowali swój pozytywny wizerunek na Zachodzie. Jeśli Asadowi uda się takim czy innym sposobem spacyfikować Kurdów, to w efekcie powróci zjednoczona Syria.
Jakie wpływy na przyszłość kraju będą mieli dwaj sojusznicy syryjskiego prezydenta – Rosja i Iran?
Asad ma teraz dwóch możnych protektorów, których ogromne wpływy rozciągają się wewnątrz całej pionowej machiny państwowej. Od najwyższych do najniższych szczebli. Wpływy Rosji i Iranu sięgają również wysokiej rangi zaprzyjaźnionych dowódców wojskowych traktowanych prawdopodobnie jako możliwe alternatywy dla obecnego prezydenta w powojennej walce o władzę. Jeśli Asad chce rządzić Syrią, to musi te wpływy jakoś minimalizować i eliminować. Nie jest bez szans, bo w trakcie wojny zdobył nieprawdopodobne doświadczenie polityczne okupione ogromną ceną narodu syryjskiego.