Ogłoszenie ponownych wyborów to przejaw paniki na dworze sułtana.
Na wniosek tureckiego prezydenta Recepa Erdoğana Wysoka Komisja Wyborcza unieważniła wybory lokalne w Stambule. Przywódca nie mógł przełknąć porażki swojego ugrupowania – AKP. W końcu on sam zaczynał polityczną karierę w latach 90. jako burmistrz tego miasta. Wkrótce potem AKP przejęła władzę w państwie, by rządzić nieprzerwanie do tej pory.
W Stambule partia sprawowała władzę przez ćwierć wieku, do wyborów lokalnych, w których pod koniec marca zwycięstwo odniosła opozycyjna Republikańska Partia Ludowa (CHP). Przejęła ona również władzę w stołecznej Ankarze. Nie są to jednak jedyne powody do zmartwienia dla tureckiego przywódcy, zwanego sułtanem. Ostatnie wybory parlamentarne i referendum w sprawie wzmocnienia pozycji prezydenta były poważnymi znakami ostrzegawczymi – sułtan wygrał w nich o włos.
Na dodatek Erdoğan czuje silną presję ze strony sojuszniczej Partii Narodowego Działania (MHP). Szef tego skrajnie prawicowego ugrupowania Devlet Bahçeli naciskał na powtórzenie wyborów lokalnych, nazywając utrzymanie rządów w Stambule „sprawą przetrwania”. MHP to niezbędny element trwania Erdoğana przy władzy. Nacjonaliści weszli w koalicję z AKP przed zeszłorocznymi wyborami parlamentarnymi, co pozwoliło zabezpieczyć Erdoğanowi większość w parlamencie (AKP i MHP łącznie zdobyły 53,5 proc. głosów). Obie partie zawarły także umowę koalicyjną przed marcowymi wyborami lokalnymi. Zgodnie z nią MHP powstrzymała się od wystawienia kandydata w Ankarze i Stambule, za to AKP zrezygnowała z prowincji. Plan przyniósł jednak porażkę. Partia władzy straciła dwie metropolie na rzecz opozycji i prowincję na rzecz politycznego sojusznika. Dlatego również w samej AKP słychać było – jak odnotowywał Reuters – głosy niezadowolenia. Mało kto jednak wierzył, by w koalicji rządzącej mogło dojść do rozłamu. Wręcz przeciwnie. Zabiegi Erdoğana w ostatnich dniach o unieważnienie marcowych wyborów w Stambule pokazują raczej, że sułtan ulega wpływom swojego koalicjanta i zrobi wiele, by go nie stracić.
Tuż po ogłoszeniu w poniedziałek decyzji o ponownych wyborach CHP uznała to za przejaw „czystej dyktatury”. Opozycja podważa niezależność Wysokiej Komisji Wyborczej, która uzasadniała unieważnienie marcowych wyborów domniemanymi powiązaniami niektórych członków komisji wyborczych z terrorystami. Mieli oni współpracować ze zwolennikami Fethullaha Gülena, tureckiego kaznodziei przebywającego na wygnaniu, którego Erdoğan oskarża o zorganizowanie zamachu stanu w lipcu 2016 r. Sam prezydent powiedział w sobotę, że ponowne wybory pozwolą oczyścić Wysokiej Komisji Wyborczej jej imię.
Jak napisał na Twitterze wiceszef CHP Onursal Adıgüzel, system podważający wolę ludu i lekceważący prawo nie jest ani demokratyczny, ani prawowity. A przegrana AKP w wyborach stała się nielegalna. Inny członek ugrupowania Mehmet Bekaroğlu sugerował, że Erdoğan grozi więzieniem sędziom zasiadającym w Wysokiej Komisji Wyborczej. Pomimo tego kandydat CHP i zwycięzca marcowej elekcji Ekrem İmamoğlu zapowiedział ponowny start w wyborach na stanowisko burmistrza. – Nie traćcie nadziei – zwrócił się do zwolenników zgromadzonych na wiecu w Stambule tuż po tym, gdy Wysoka Komisja Wyborcza wydała swój werdykt. Zgodnie z nim wybory mają zostać powtórzone 23 czerwca. Ponowny sukces İmamoğlu nie jest jednak przesądzony, choć w czasie marcowej elekcji wygrał on z kandydatem AKP, byłym premierem Binalim Yıldırımem, przewagą 25 tys. głosów (16 tys. po ponownym przeliczeniu na wniosek AKP).
Powtórzenie wyborów w Stambule zostało szeroko skrytykowane w UE jako kolejny przejaw kurczenia się tureckiej demokracji. Kati Piri, europosłanka sprawozdająca na temat Turcji, napisała na Twitterze, że AKP wywarła nacisk na Wysoką Komisję Wyborczą, by ta zdecydowała się na powtórzenie wyborów w Stambule. – To koniec wiarygodności przekazywania władzy poprzez wybory w Turcji – uważa Piri. Szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini wspólnie z komisarzem ds. rozszerzenia Johannesem Hahnem podkreślili, że zapewnienie wolnego, sprawiedliwego i transparentnego procesu wyborczego jest rdzeniem stosunków pomiędzy UE a Turcją. Austriacki kanclerz Sebastian Kurz poszedł o krok dalej, apelując o zerwanie rozmów akcesyjnych z Ankarą.