Wtorkowe wydania brytyjskich gazet skupiły się na reakcjach na rozłam w opozycyjnej Partii Pracy, podkreślając, że lider ugrupowania Jeremy Corbyn został ostrzeżony, że liczba posłów decydujących się na rezygnację z członkostwa może jeszcze wzrosnąć.

Gazety zwróciły szczególną uwagę na słowa wiceszefa Partii Pracy Toma Watsona, który w nagraniu zamieszczonym na Facebooku ocenił, że podjęta w poniedziałek decyzja siedmiorga posłów o odejściu z ugrupowania to "smutny dzień dla nas wszystkich", ostrzegł też dominujące w ugrupowaniu radykalnie lewicowe skrzydło, że jest to "moment żalu i refleksji, a nie złości i triumfalnego tonu".

"Twardą lewicę zbyt łatwo kusi używanie języka herezji i oszustwa. Narracje o zdradzie i wykrzykiwanie obelg wobec tych, którzy odeszli, niektórym może poprawić humor, ale nie zmieni nic, jeśli chodzi o powody, dla których nasi koledzy mogli chcieć zrezygnować (z członkostwa)" - tłumaczył.

Watson podkreślił skalę antysemityzmu wewnątrz ugrupowania, oceniając, że to "alarm dla Partii Pracy". "Zbyt wolno uświadamialiśmy sobie, że mamy problem, i jeszcze wolniej radziliśmy sobie z tą kwestią" - przyznał, odnosząc się do rezygnacji mającej żydowskie korzenie posłanki Luciany Berger.

"Mamy mało czasu, aby skonfrontować się ze skalą problemu i zmierzyć z konsekwencjami, aby powstrzymać innych przed odejściem. Partia musi być tolerancyjna, wielokulturowa, szczodra i otwarta na innych. (...) Kocham tę partię, ale czasami sam już jej nie poznaję. Właśnie dlatego nie możemy uznać tych, którzy zrezygnowali, za zdrajców" - powiedział wicelider partii, wzywając m.in. do większego otwarcia na wewnątrzpartyjną debatę oraz rekonstrukcję gabinetu cieni.

Jego słowa znalazły się na pierwszych stronach najważniejszych brytyjskich gazet.

Centrowy "Times" zaznaczył, że posłowie, którzy w poniedziałek opuścili Partię Pracy, liczą, iż wkrótce dołączą do nich kolejni deputowani - nawet do 30, być może z obu stron podziału politycznego. Konserwatywny "Telegraph" wspomniał, że co najmniej pięciu członków klubu Partii Konserwatywnej, w tym jeden minister w rządzie Theresy May, rozważa przejście do utworzonego przez rozłamowców ruchu.

Jeśli nowa inicjatywa, Grupa Niezależna, zdoła zgromadzić 36 deputowanych, stanie się trzecią największą siłą w parlamencie, wyprzedzając Szkocką Partię Narodową (35 posłów) i uzyskując związane z tym przywileje, np. gwarantowane prawo zadawania pytań w trakcie cotygodniowej sesji z udziałem premier.

Media podkreśliły jako symboliczne, że w dniu, w którym rozłamowcy opuścili Partię Pracy, twierdząc, że zdominowała ją "twarda lewica", ugrupowanie przyjęło z powrotem Dereka Hattona, byłego wiceszefa rady miasta w Liverpoolu i zarazem byłego lidera radykalnie lewicowej organizacji Militant, która rządziła w tym portowym mieście w latach 80.

W komentarzu redakcyjnym "Times" ocenił, że rozłam w Partii Pracy wyznacza "sejsmiczny moment w trwającym narodowym kryzysie politycznym". Gazeta ostrzegła jednak przed wyciąganiem przedwczesnych wniosków co do "wyczekiwanego przetasowania w brytyjskim systemie partii politycznych".

Przyznała jednocześnie, że po ostatnich wydarzeniach objęcie przez Corbyna stanowiska premiera staje się jeszcze bardziej nieprawdopodobnie i upada przekonanie, że "Partia Pracy pozostaje organizacją skupiającą ludzi o szerokim spektrum poglądów".

"Ten rozłam odzwierciedla też powrót dawniejszych, sięgających głębiej napięć w Partii Pracy - pomiędzy tradycyjnym internacjonalizmem a izolacjonistycznym, radykalnie lewicowym entuzjazmem Corbyna dla brexitu; pomiędzy multilateralizmem przywiązanym do tradycyjnych sojuszy Wielkiej Brytanii a poparciem Corbyna dla wielu adwersarzy; pomiędzy socjaldemokratami, którzy wierzą w demokrację parlamentarną, a tymi, którzy chcą pominąć tradycyjne instytucje dla realizowania własnych radykalnych planów społecznych i gospodarczych" - ocenił "Times".

"Telegraph" ostrzegł z kolei, że "jeśli rozłamowcy z Partii Pracy chcą +naprawić politykę+, to nie zrobią tego, zdradzając (wyborców w sprawie) brexitu".

"Mimo wszystkich ich deklaracji, że w brytyjskiej polityce reprezentują centrum, wygląda na to, że (ich nowy ruch) stanowi elitarną frakcję radykalnych zwolenników pozostania w UE, zdominowaną przez posłów niepoczuwających się nawet do ukrywania swych prounijnych sympatii" - ocenia gazeta.

Według niej "nie jest niemożliwe, aby mała grupa zwolenników pozostania (Wielkiej Brytanii) w UE z Partii Konserwatywnej skierowała się w stronę grupy - wciąż nie partii - która jest wystarczająco bezkształtna, aby przyciągać także osoby niezwiązane z Partią Pracy".

Krytyczny był też tradycyjnie sprzyjający Partii Pracy "Guardian", który uznał poniedziałkową decyzję za "błąd, ale i ostrzeżenie" dla przywódców ugrupowania. "Partia musi nadal skupiać szerokie spektrum poglądów, jeśli ma być skuteczną opozycją i rządem" - podkreślił.

W ocenie "Guardiana" "w tych rezygnacjach najbardziej uderza to, że doszło do nich na tak niskim szczeblu i że było ich tak niewiele". "To żadna tajemnica, że wielu, a prawdopodobnie większość, posłów Partii Pracy chciałoby, aby na czele ugrupowania stał ktoś inny niż Jeremy Corbyn" - wskazał dziennik.

We wtorek opublikowano także pierwszy sondaż, w którym pytano wyborców o poparcie dla Grupy Niezależnej. Gotowość oddania na nią głosu, gdyby przekształciła się w centrową, proeuropejską partię, zadeklarowało 8 proc. Brytyjczyków, co dawałoby jej trzecie miejsce po dwóch największych ugrupowaniach - Partii Konserwatywnej (40 proc.) i Partii Pracy (36 proc.), a przed Liberalnymi Demokratami (6 proc.).

Jednocześnie aż 56 proc. ankietowanych pozytywnie oceniło decyzję siedmiorga posłów o rezygnacji z członkostwa w Partii Pracy. Krytycznie oceniło ją 20 proc. wyborców.