Skrajna opozycja jest zainteresowana przejęciem oddolnie zorganizowanego ruchu protestu. To kolejny problem urzędującej głowy państwa.
W sobotę niemal 300 tys. osób ubranych w żółte odblaskowe kamizelki zorganizowało ponad 2 tys. blokad na terenie całej Francji. W niedzielę zmobilizowało się 40 tys. ludzi. Blokady dróg, mostów i stacji benzynowych nie ustały również w poniedziałek, choć protestujących było już znacznie mniej. Weekendowe blokady często miały dramatyczny przebieg. Blokującym i kierowcom puszczały nerwy. Dochodziło do pyskówek i bójek. 409 osób zostało rannych. Jedna zginęła.
Nieformalny ruch Żółtych Kamizelek protestuje przeciwko nowemu podatkowi, w efekcie którego od 1 stycznia 2019 r. cena diesla wzrośnie o 6,5 eurocenta, a benzyna – o 3 eurocenty. Tymczasem już teraz olej napędowy kosztuje we Francji ok. 1,5 euro za litr. Paliwo drożało systematycznie przez cały 2018 r. W zamierzeniu rządzących nowy podatek ma zniechęcać Francuzów do używania nieekologicznych diesli, a dodatkowe środki mają zostać przeznaczone na walkę ze zmianami klimatycznymi. Premier Édouard Philippe w niedzielnym wywiadzie dla telewizji France 2 zadeklarował, że rząd nie wycofa się z obecnego kursu. Skrytykował także „przemoc i anarchię”, która pojawiła się podczas weekendowych blokad.
Zwolennicy rządu przekonują, że podatki to część proekologicznej polityki, która wynika wprost z programu wyborczego prezydenta Emmanuela Macrona. W 2017 r. zdecydowana większość Francuzów poparła w wyborach Macrona i stworzony przez niego ruch polityczny Naprzód, Republiko. Protesty nie oznaczają jednak, że półtora roku po wyborach Francuzi całkowicie zmienili zdanie. Podatek wzbudza emocje m.in. dlatego, że tylko 19 proc. z przewidywanych 50 mld euro trafi w 2019 r. na projekty stricte środowiskowe. 45 proc. wesprze już zupełnie inne wydatki, 33 proc. trafi do samorządów, a 3 proc. pójdzie na infrastrukturę, np. na rozbudowę linii kolejowych.
W wielu miastach postulatom zniesienia nowego podatku towarzyszyły jednak hasła antyprezydenckie. Na jednej z blokad zbudowano nawet atrapę gilotyny, w domniemaniu przygotowanej dla Macrona. Protesty są niewątpliwie kolejnym problemem dla 40-letniego prezydenta. Macron wydaje się coraz bardziej rozgoryczony brakiem społecznego wsparcia dla reform. W ostatnich miesiącach wielokrotnie krytykował roszczeniowość rodaków. Według ostatniego badania francuskiej sondażowni Ifop obecne poparcie dla Macrona wynosi tylko 25 proc.
Szansę na zbicie kapitału politycznego dostrzega w protestach Żółtych Kamizelek Marine Le Pen. Liderka Zgromadzenia Narodowego (wcześniej Front Narodowy) już w październiku zaczęła namiawiać członków partii do wsparcia protestujących. Szybka reakcja Le Pen znacznie utrudniła ruch centrowym Republikanom i Partii Socjalistycznej. Partie te nie chcą demonstrować ramię w ramię ze skrajną prawicą. Sympatię dla protestujących wyraża jednak także lider skrajnie lewicowej Niepokornej Francji Jean-Luc Mélenchon.
W swoim internetowym komentarzu na temat Żółtych Kamizelek Mélenchon tłumaczy, że protestujący to głównie mieszkańcy wsi i małych miasteczek, gdzie samochód pozostaje jedynym środkiem komunikacji. Również Christophe Guilluy, francuski geograf i popularny autor książek, w wywiadzie dla „Le Figaro” dowodził, że protesty to kolejny dowód na pogłębiający się rozdźwięk pomiędzy Francją peryferyjną a Francją metropolitalną.
Pomimo pierwszych analiz i prób politycznego zaszufladkowania ruch Żółtych Kamizelek pozostaje bliżej niezbadany. Jego uczestnicy organizują się za pomocą mediów społecznościowych. Blokady nie są zgłaszane władzom jako oficjalne zgromadzenia. Nie ma jednej organizacji lub twarzy, która reprezentowałaby protestujących. Jak wynika z zapowiedzi opublikowanej na Facebooku, do kolejnych masowych blokad dojdzie w najbliższą sobotę. Zainteresowanie wydarzeniem wyraziło w serwisie już ponad 160 tys. Francuzów.
Obecnie poparcie dla prezydenta wynosi zaledwie 25 proc.