Zdobycie przez Rafała Trzaskowskiego warszawskiego ratusza już w pierwszej turze wyborów pokazuje, iż dominacja inteligencji jako grupy społecznej w naszej polityce pozostaje bez zmian. Zmienia się sposób, w jaki inteligencja, zwłaszcza młoda, własne środowisko kontroluje. Jej podejście do tego tematu wyraża niski wynik Jana Śpiewaka.

Elity i blok

„Zakładałem, że będzie nas 10 proc.” – napisał mi po ogłoszeniu szacunkowych wyników wyborów warszawskich znajomy tłumacz, który głosował na Jana Śpiewaka. I chociaż w świetle ostatnich przedwyborczych sondaży jego nadzieja mogłaby się zdawać przykładem myślenia życzeniowego, odczytana przez pryzmat procesów, które w ostatnich latach dokonywały się w polskiej inteligenckiej bańce (środowisku ludzi młodych i w średnim wieku, o poglądach liberalnych i lewicowych), nie brzmi wcale absurdalnie. Pożarcie Śpiewaka przez Trzaskowskiego pokazuje bowiem, że w ciągu ostatnich lat doszło do przemeblowania wyobraźni inteligencji młodego i średniego pokolenia. Finał tego przemeblowania okazał się jednak inny, niż zakładano.
Cofnijmy się o 12 miesięcy. Gdy w listopadzie 2017 r. Grzegorz Schetyna ogłasza, iż to Trzaskowski powalczy o warszawski ratusz, najczęściej formułowanym przeciwko Platformie zarzutem jest to, że proponuje mieszkańcom stolicy czwartą kadencję Hanny Gronkiewicz-Waltz. Tym, z czym PO, a więc i Trzaskowski, ma się wszystkim warszawiakom kojarzyć, jest nierozliczona, patologiczna, przestępcza reprywatyzacja, której pogromcą jest szykowany na rywala Trzaskowskiego Patryk Jaki. Działalność komisji do spraw reprywatyzacji nieruchomości warszawskich, której przewodniczy przyszły kandydat Zjednoczonej Prawicy, w kontekście wyborów ma sporą wartość symboliczną. Jaki jawi się jako nie tyle polityk spoza lokalnych układów, ile wręcz człowiek na układy odporny – znający problemy zwykłych Polaków „prosty chłopak spod bloku” (co, oczywiście, niewiele ma wspólnego z rzeczywistością). Takie sprofilowanie Jakiego w zbiorowej wyobraźni automatycznie kategoryzuje bezbarwnego wówczas Trzaskowskiego jako przedstawiciela elit. Wybory zapowiadają się więc jako starcie „inteligenta” z „chamem”. Domniemaną „chamskość” Jakiego podkreśla to, że nie jest on z urodzenia warszawiakiem i musi się tego miasta „dopiero nauczyć”, co przypomina na Twitterze Trzaskowski.
Popierając Trzaskowskiego miast Śpiewaka, warszawska postinteligencja pokazała się jako środowisko, które gotowe jest na danego kandydata zagłosować o tyle, o ile jest go w stanie w jakiś sposób kontrolować
Że nie jest szczególnie fortunne zagranie kandydata przyszłej Koalicji Obywatelskiej, nie trzeba nikogo przekonywać; podobnie niefortunne jest przypominanie na Facebooku o egzaminie zdawanym po francusku u Bronisława Geremka. Trzaskowski zostaje uznany za bufona, który stara się na wszelkie sposoby podkreślić swoją wyższość nad kandydatem Zjednoczonej Prawicy. Jest zarazem winien czegoś gorszego niźli bufonada: braku świadomości swego, wynikającego z dobrego urodzenia, uprzywilejowania (w jednym z wywiadów opowiada na przykład, że do wszystkiego doszedł sam, a gdy był w liceum, mama przyjaciela „tylko” zaprosiła go do Australii). Prześmiewcze memy, przedstawiające kandydata Platformy jako korzystającego po raz pierwszy w życiu z warszawskiego metra wychuchanego „księcia Rafała”, cieszą się na Facebooku o wiele większą popularnością aniżeli te obśmiewające Jakiego – w istocie debiutanta w stołecznej kolejce podziemnej.
Dla mnie istotne jest to, kto Trzaskowskiego wtedy obśmiewał, a nawet w pewien sposób „glanował”. Byli to, bez wyjątku, zwolennicy Partii Razem, młoda polska inteligencja, w którą mam wgląd o tyle, że stanowi ona moją bańkę społecznościową: popularni publicyści, pisarze, redaktorzy. Jednym słowem – liderzy opinii, którzy kształtują, przynajmniej dla młodych, publiczny dyskurs i stworzyli narrację nieprzyjazną kandydatowi Platformy. A przecież ci sami młodzi inteligenci Trzaskowskiego ostatecznie w wyborach poparli (według sondażu IPSOS aż połowa wyborców Partii Razem zagłosowała właśnie na niego, a wśród młodych w ogóle Trzaskowski wziął 47 proc. głosów, Jan Śpiewak zaś – ledwie 8 proc.). Oczywiście, można powiedzieć, że zadziałał strach przed Patrykiem Jakim; nie sądzę jednak, że był to jedyny powód.

Inteligent i jego następca

Zajmowanie się tym problemem może zdawać się nieistotne; w końcu Partia Razem ma elektorat minimalny, młoda inteligencja także jest grupą niewielką. Nie jest to bezcelowe z jednego powodu: pod względem symbolicznym nasza polityka, jak udowadniają w „Totemie inteligenckim” Rafał Smoczyński i Tomasz Zarycki, to przestrzeń zdominowana przez inteligencję właśnie, więc jej wybory są istotne dla całego społeczeństwa.
Ci dwaj socjologowie inteligencję widzą jako grupę, która kultywuje własne przekonanie o odmienności od ludu. Nie chodzi o to, że inteligencja przepojona jest „pogardą dla motłochu” rodem z wiersza Zbigniewa Herberta; raczej o to, że pewne zachowania i wybory ma za samej siebie niegodne, a te, które jej przystoją, są jej zdaniem niedostępne ludowi (z powodu braków w kapitale kulturowym). I o ile tezy socjologów znakomicie pasują do inteligencji starszego pokolenia, o tyle do młodszego – już nie. Inteligent młody i w średnim wieku jest bowiem, jak zauważył kilka lat temu Michał Witkowski, demokratyczny: i przeczyta Dostojewskiego, i pójdzie na „Seks w wielkim mieście”. Taki postinteligent (jak go nazywa pisarz), ze względu na swoje kulturowe wybory, nie może być posądzony o „odmienność od ludu”. Pod względem politycznym mechanizm ten powoduje u niego niechęć do środowiska, który przekonanie o odmienności od ludu kultywuje – czyli inteligencji starszego pokolenia.
Tak widziany przez obśmiewających go (a potem popierających) postinteligentów Trzaskowski należał do tej właśnie starszej inteligencji. Bliski swojemu przyszłemu elektoratowi pod względem kapitału kulturowego (te same lektury, wystawy w muzeach), pod względem samoświadomości był kimś obcym. I chociaż trudno było podejrzewać, że w tej sytuacji postinteligenci zwrócą się ku Patrykowi Jakiemu, funkcjonującemu jako inteligenta przeciwieństwo, to wszak był w warszawskich wyborach kandydat, którego mogli w pierwszej turze poprzeć (zachowując głos na Trzaskowskiego na drugą).
Jan Śpiewak uosabiał wszystkie cechy młodej warszawskiej postinteligencji: dobrze urodzony i wykształcony, zarazem nie zamykał się w wieży z kości słoniowej. Zdawał sobie sprawę z własnego uprzywilejowania i – podjętą parę lat wcześniej walką z patologiami reprywatyzacji – sięgał do społecznikowskiego etosu inteligenta wprost z Żeromskiego. Był postinteligenckim politykiem w działaniu: jego lajfstajl – zgodnie ze wskazaniem politologa Ronalda Ingleharta – wyrażał jednocześnie poglądy, propozycje i idee. Jeszcze parę miesięcy temu zdawało się oczywiste, że, jak uważał mój znajomy tłumacz, weźmie w Warszawie około 10 proc. Sądzono bowiem, że niektórzy wyborcy zapragną swoim głosem pokazać politykom starszych pokoleń, że ich inteligencki model życia publicznego przejadł się niczym jajka z jarmużem (do których domniemaną słabość wytykał Trzaskowskiemu w wakacje jeden z lewicowych publicystów). Tymczasem został Śpiewak właśnie przez nich, swój naturalny elektorat, upokorzony najdotkliwiej.

Żeby nie urósł

Innym niźli strach przed Patrykiem Jakim możliwym wytłumaczeniem zasygnalizowanego wyżej paradoksu jest stwierdzenie, że warszawski postinteligencki wyborca o lewicowych lub liberalnych poglądach, którego Trzaskowski odebrał Śpiewakowi, w istocie niewiele różni się od jakiegokolwiek innego wyborcy: nie chce otóż, by polityk, na którego głosuje, był „jak on”. Pragnie, by był jego lepszą, piękniejszą wersją. Rafał Trzaskowski uosabiał te aspiracje młodej inteligencji, które z rozmaitych powodów trudno jej zrealizować. Uosobieniem owym wzbudził w niej niechęć, ale nie taką, która by wynikła z odrazy, lecz taką, która ma źródła w zazdrości o to, że kandydat Platformy jest dobrze wyedukowany, posiada wysoki kapitał kulturowy i społeczny i w ogóle sprawia wrażenie urodzonego pod szczęśliwą gwiazdą, w rodzinie, która większości postinteligentów jest niedostępna. Tego rodzaju zazdrosna niechęć nie przeszkodziła w oddaniu na niego głosu, a nawet do tego skłoniła.
Moim zdaniem odpowiedź ta zawiera tylko część prawdy. By wytłumaczyć nagłą popularność Trzaskowskiego wśród wyborców Partii Razem – i jednocześnie klęskę lewicy w Warszawie – trzeba zwrócić się ku Śpiewakowi właśnie. Życzliwość, jaką obdarzyły go lewicowe i liberalne media, a przynajmniej powaga, z jaką go w nich traktowano, mówiąc o warszawskiej „trzeciej sile”, obudziła, jak sądzę, pewnego rodzaju środowiskową do niego zawiść, o tyle od zazdrości względem Trzaskowskiego różną, że rzeczy, które osiągnął Śpiewak, były możliwe w osiągnięciu dla każdego postinteligenta. Pozostając – inaczej niźli od razu usytuowany poza postinteligencką bańką Trzaskowski – „jednym z nas, wyborców”, wspiął się kandydat komitetu Wygra Warszawa bardzo wysoko: był słuchany, a jego opinie cieszyły się jeśli nie uznaniem, to popularnością. Jednym słowem, stał na znakomitej drodze do przeistoczenia się właśnie w piękniejszą wersję każdego młodego postinteligenta – zwłaszcza po tym, gdy stwierdził, że jego aspiracje wykraczają poza politykę prowadzoną w ramach ruchów miejskich.
Popierając Trzaskowskiego miast Śpiewaka, warszawska postinteligencja pokazała się jako środowisko, które gotowe jest na danego kandydata zagłosować o tyle, o ile jest go w stanie w jakiś sposób kontrolować. W przypadku startującego z komitetu Wygra Warszawa Śpiewaka, który „urósł” już tak, że kontrola zdawała się trudna, jedynym sposobem na jej przeprowadzenie (przy okazji będące wyrazem samokontroli w ramach bańki) było nie dać mu urosnąć bardziej – i już w pierwszej turze zagłosować na Rafała Trzaskowskiego. Tego samego, z którego postinteligencja żartowała, naigrywała się i którego krytykowała za domniemaną bufonadę. To właśnie możliwość uderzenia w kandydata Platformy i zmieszania go z błotem młodzi – nie tylko postinteligenci – uznali za narzędzie sprawowania nad nim kontroli. Najpierw należało go przeczołgać, by potem wynieść do ratusza.
Czy w skali całego kraju oznacza to, iż PO może odtrąbić wielki sukces? Czy uprawnione są asumpcje, że młodzi wyborcy, którzy byli jej wcześniej niechętni (a w przypadku postinteligencji przeciwni całemu duopolowi PO-PiS), nawrócili się, już furda z jakiego względu, na popieranie Platformy? Bardzo w to wątpię. Fakt, że zagłosowali wbrew własnemu „interesowi klasowemu”, pokazuje raczej, iż pragnienie kontroli jest wśród nich silniejsze niż rozsądek. Jeśli poczują, że tę kontrolę tracą, zwrócą się w stronę kogoś innego.