Komisja Europejska zamierza bronić unijnego biznesu przed amerykańskimi sankcjami . Ten jednak nie czeka na odsiecz i broni się sam.
Mogłoby się wydawać, że po lipcowym spotkaniu Donalda Trumpa z przewodniczącym Komisji Jeanem-Claude’em Junckerem atmosfera między dwoma brzegami Atlantyku w dziedzinie handlu nieco się oczyściła. Nic bardziej mylnego. Stronom udało się nieco rozładować napięcie na jednym froncie. Pozostał natomiast drugi, czyli Iran. W poniedziałek weszła w życie pierwsza partia amerykańskich sankcji na Iran zakazujących handlu z tym krajem firmom z całego świata – także europejskim.
Na tym polega zagrożenie: jeśli firma handluje z Iranem, a przy okazji posiada oddział w USA, może się spodziewać ze strony amerykańskiego rządu nieprzyjemności, w tym kar finansowych. Jak dobitnie wyraził to na Twitterze Donald Trump, „ktokolwiek robi interesy z Iranem, nie będzie robił interesów ze Stanami Zjednoczonymi”. A biznes wie, że jeśli chodzi o sankcje, Waszyngton nie lubi łamistrajków. Dobrze pamięta, że w 2015 r. na bank BNP Paribas została nałożona grzywna w wysokości 9 mld dol. właśnie za naruszenie reżimu sankcyjnego i prowadzenie transakcji bankowych z obłożonymi nimi podmiotami.
Dlatego Bruksela chce bronić unijnych przedsiębiorstw przed „ogniem i furią” Waszyngtonu. W tym celu Komisja Europejska – zgodnie z zapowiedziami – roztoczyła nad firmami swego rodzaju parasol ochronny i przyjęła status blokujący. To dokument, który zakazuje europejskim przedsiębiorstwom stosowania się do sankcji, chyba że w drodze wyjątku (muszą się wtedy zwrócić do Komisji o pozwolenie na zaprzestanie handlu z Iranem). Otwiera też drogę do dochodzenia roszczeń za korzyści utracone w wyniku nałożenia sankcji.
Od momentu podpisania porozumienia atomowego z Iranem w 2015 r. (na mocy którego kraj zrezygnował z nuklearnych ambicji w zamian za zniesienie sankcji) handel Teheranu z Unią wyraźnie odżył. O ile jednak unijny eksport wzrósł o dwie trzecie (z 6,5 mld euro trzy lata temu do 10,8 mld w ubiegłym roku, z czego połowa to maszyny i sprzęt), o tyle import wystrzelił o 750 proc. (z 1,3 mld do 10,1 mld euro). Większość dóbr ściąganych z Iranu na Stary Kontynent stanowią surowce energetyczne (89 proc.).
Czego zgodnie z sankcjami nie mogą robić firmy? Przede wszystkim Amerykanie zakazują rozliczeń w dolarach z irańskimi podmiotami. Do tego wprowadzają zakaz handlu złotem i innymi metalami szlachetnymi (oraz zawierającymi je rudami), aluminium, stalą, węglem oraz samolotami pasażerskimi. W listopadzie dodatkowo wejdą w życie sankcje obejmujące handel surowcami energetycznymi.
Bruksela może być zdeterminowana, by bronić europejskiego biznesu, ten jednak woli dmuchać na zimne. Nawet jeśli status pozwala dochodzić odszkodowań, żadna firma nie ma gwarancji, że na skutek wygranego procesu przed sądem w UE – który może się ciągnąć latami – otrzyma chociaż jednego centa odszkodowania od amerykańskiego rządu. Dlatego wiele europejskich firm już ogłosiło, że wycofuje się z inwestycji w Iranie. Mercedes zrezygnował z planów zwiększenia sprzedaży w kraju samochodów ciężarowych, swoje plany wstrzymały również Peugeot-Citroën oraz Renault, które chciały produkować w Iranie samochody, a francuski Total zrezygnował z planów eksploatacji pola naftowego Południowy Pars.
Dlatego biznes, głównie w RFN, domaga się przede wszystkim dodatkowych gwarancji państwowych, oraz stworzenia legalnego kanału dla płatności z Iranem (skoro nie można handlować z nimi w dolarach, trzeba się rozliczać w innej walucie). Porozumienie atomowe z Iranem było krytykowane przez Donalda Trumpa jeszcze podczas kampanii prezydenckiej w 2016 r. Zdaniem prezydenta USA ówczesne zniesienie sankcji zmniejszyło presję na kraj (porozumienie nie dotykało prac nad programem rakietowym) oraz zapewniło środki na finansowanie terroryzmu – gdyż Iran mógł zwiększyć eksport ropy naftowej.