Wielkimi krokami zbliża się 19 kwietnia, 75. rocznica tragicznych wydarzeń, które miały miejsce w samym sercu Warszawy. Żydzi uwięzieni w warszawskim getcie powstali przeciwko nazistom i opierali się im przez niemal miesiąc. Większość natychmiast zginęła, choć garstce – dzięki pomocy polskiego podziemia – udało się uciec, a niektórzy nawet uczestniczyli potem w powstaniu warszawskim 1944 r.

Ludzie interesujący się losem polskich Żydów i problemem odpowiedzialności za to, co ich spotkało, muszą zadać sobie jedno bardzo ważne, choć często pomijane pytanie. Czy było możliwe, by masowe mordy dokonane przez nazistów w Polsce między 1939 a 1945 r. były mniej skuteczne? Decydującym czynnikiem tego równania była postawa aliantów, zwłaszcza Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Przede wszystkim ze względu na ich ogromne zasoby materialne oraz polityczne i finansowe przełożenie na polskie podziemie i opinię publiczną.
Każdy Polak, który pomagał Żydom podczas II wojny światowej, ryzykował życie swoje i swojej rodziny. Tymczasem Winston Churchill i Franklin Roosevelt żyli w swoich krajach w komforcie i bezpieczeństwie. Wygłaszali wspaniałe hasła i kontrolowali ogromne zasoby materialne i polityczno-psychologiczne. Wolny świat pragnął ich przywództwa. Jak dowodzi treść deklaracji londyńskiej z 17 grudnia 1942 r., wiedzieli doskonale, że naziści eksterminują Żydów Europy i że wybrali oni Polskę jako najważniejsze miejsce do realizacji tej strasznej polityki. Deklaracja jednak ani nie wezwała aliantów do pomocy Żydom, ani do wysiłku na rzecz powstrzymania mordów. Nie wezwała też narodów Europy do takiego działania. Obiecano zaledwie odpłatę odpowiedzialnym za morderstwa, wskazując jednak, że nastąpi ona dopiero po zwycięstwie.
Świat natychmiast dowiedział się o powstaniu w getcie warszawskim. Polski premier generał Władysław Sikorski na antenie BBC 4 maja 1943 r. znalazł słowa współczucia i pochwały dla Żydów walczących w getcie. Dwanaście dni później naziści wydali oficjalny komunikat o zwycięstwie nad „żydowskimi bandytami” w polskiej stolicy. Gdzie byli wtedy Churchill i Roosevelt? Czy znaleźli w kwietniu lub maju choć pojedyncze słowo współczucia lub wsparcia dla Żydów? Czy wysłali jakąkolwiek pomoc Żydom lub Armii Krajowej z przeznaczeniem na wsparcie dla nich?
Generał Tadeusz Bór-Komorowski w książce „Armia Podziemna” z 1950 r. przypomniał, że między 1941 r. a latem 1944 r. przeprowadzono z sukcesem 424 loty z Wielkiej Brytanii nad okupowaną Polskę, dostarczając różnego rodzaju pomoc w postaci zrzutów broni, ludzi, pieniędzy itp. Niekiedy udawało się nawet wylądować na zaimprowizowanych lotniskach w Polsce. To jakieś dziesięć lotów miesięcznie. Jak wiele z nich zawierało jakąkolwiek pomoc dla Żydów? Jak wiele miało pomóc powstaniu w getcie? Odpowiedź brzmi: żaden z nich.
Polskie Państwo Podziemne utworzyło Radę Pomocy Żydom „Żegota”. Czy Wielka Brytania lub Stany Zjednoczone zaoferowały jej jakąkolwiek pomoc, korzystając ze swoich ogromnych zasobów materialnych? Czy któreś z tych państw choćby otworzyło swoje drzwi lub w jakikolwiek inny sposób pomogło znaleźć schronienie Żydom uciekającym przed hitlerowskim piekłem z Europy? Nie bardzo. Stany Zjednoczone odmówiły poszerzenia dostępnych kwot imigracyjnych na rzecz żydowskich uchodźców.
W tym samym czasie Brytyjczycy pod rządami Churchilla starali się uniemożliwić Żydom ucieczkę do Palestyny, rażąco naruszając statut Ligi Narodów, na mocy którego od 1922 r. władali tym terytorium. Wszystko to działo się bez słowa krytyki ze strony prezydenta Franklina Roosevelta, który na mocy anglo-amerykańskiej konwencji z 1924 r. w sprawie Palestyny miał prawo do zgłaszania swoich wątpliwości. A zgodnie z art. 7 tejże konwencji żadna zmiana traktatu bez zgody Stanów Zjednoczonych nie mogła mieć wpływu na amerykańskie prawa dotyczące Palestyny.
Polski rząd na uchodźstwie i dowódcy Armii Krajowej podjęli ogromny wysiłek, by poinformować Zachód o „ostatecznym rozwiązaniu”. Na myśl przychodzi wiele osób odpowiedzialnych za podjęcie tych działań: premierzy Władysław Sikorski i Stanisław Mikołajczyk, minister spraw zagranicznych Edward Raczyński w oficjalnej nocie do rządów alianckich z 10 grudnia 1942 r., Jan Karski w Białym Domu 28 lipca 1943 r., inni świadkowie, jak Jan Nowak, Stefan Korboński, Jan Ciechanowski, Tadeusz Bór-Komorowski. Naukowcy, jak David Engel czy Michael Fleming, opisali ogromny zakres informacji napływających z Polski.
Stany Zjednoczone i Wielka Brytania podczas II wojny światowej udzielały wszelkiej możliwej wojskowej i materialnej pomocy niemal każdemu antynazistowskiemu ruchowi oporu w Europie. Poza żydowskim. Gdy Holokaust wyszedł na jaw, alianckie siły zbrojne nigdy nie zaatakowały ani nie próbowały wpłynąć na działanie jakiegokolwiek komponentu hitlerowskiej maszyny śmierci – ani obozów, ani ich personelu zaangażowanego w masakry, ani pociągów, ani infrastruktury kolejowej, którą dowożono ofiary do komór gazowych. W świetle tego niepodważalnego faktu alianccy apologeci fałszywie twierdzą, że „Polska jest położona zbyt daleko”. W świetle powietrznych rajdów z pomocą dla Polski to po prostu nieprawda. Poza tym alianci nie pomogli Żydom także w krajach bliższych ich bazom, jak Francja, Holandia czy Włochy.
Gdy w kwietniu i maju 1943 r. płonęło warszawskie getto, generał Władysław Anders i polski rząd na uchodźstwie stanęły po stronie Żydów, a Churchill i Roosevelt – de facto po stronie Hitlera. Nie da się podważyć ich milczenia w obliczu wydarzenia o tak wielkim znaczeniu historycznym i moralnym. Tym bardziej że w sierpniu i we wrześniu 1944 r. – w amerykańskim roku wyborczym – Franklin Roosevelt i Winston Churchill nie mieli problemu, by wysłać nad Warszawę samoloty z pomocą dla walczącej w powstaniu Armii Krajowej. Waleczni alianccy piloci, w tym Polacy, oddawali życie na rzecz przedsięwzięcia, które mimo ich odwagi ostatecznie okazało się daremne.
Churchill co najmniej dwukrotnie wyrażał współczucie dla powstańców warszawskich z trybuny Izby Gmin. Roosevelt próbował przekonać Stalina, by ten pozwolił alianckim samolotom korzystać z lotnisk na terytorium kontrolowanym przez ZSRR. 2 października 1944 r. brytyjski sekretarz spraw zagranicznych Anthony Eden uznał polskich powstańców za kombatantów, sugerując zemstę, jeśli naziści nie będą ich w ten sposób traktować. Ta groźba pomogła ocalić życie wielu polskich żołnierzy, w tym generała Bora-Komorowskiego, który przeżył i po wojnie napisał „Armię Podziemną”, wspomnienia o swojej służbie. W 1943 r. nikt w Londynie nie rozważył podobnej pomocy dla Mordechaja Anielewicza i jego kolegów.
Churchill i Roosevelt nie tylko zlekceważyli Żydów, ale i zdradzili Polskę. W 1943 r. potajemnie zgodzili się na przejęcie przez Sowietów połowy terytorium przedwojennej Rzeczypospolitej, łamiąc zobowiązania zapisane w 1941 r. w Karcie atlantyckiej, która gwarantowała prawo narodów do samostanowienia. Zrobili to, nie informując nawet polskiego rządu na uchodźstwie w Londynie, którego żołnierze walczyli w II wojnie światowej ramię w ramię z aliantami. Nie przewidziano żadnego mechanizmu rekompensat dla przesiedlanych Polaków. Alianci pokazali też talent aktorski, udając, że nie zauważyli mordu w Lesie Katyńskim z 1940 r., gdzie stalinowska tajna policja zamordowała tysiące polskich oficerów. Zbrodnię odkryli dopiero Niemcy w 1943 r. Alianci wykazali wreszcie skandaliczne lekceważenie, zawierzając obietnicom Stalina, że ten zorganizuje wolne wybory w powojennej Polsce.
Znacząca pomoc Żydom lub z przeznaczeniem dla Żydów w okupowanej przez nazistów Polsce była możliwa. Każda osoba, która poważnie interesuje się pytaniem, dlaczego hitlerowskie „ostateczne rozwiązanie” okazało się tak skuteczne w Polsce i w całej Europie, musi uczciwie i sumiennie rozważyć rolę Wielkich Mocarstw.