Pierwsze wygłoszone przez prezydenta Trumpa orędzie o stanie państwa zebrało pozytywne recenzje.
W trwającym 80 minut przemówieniu (drugim najdłuższym w historii) Donald Trump przedstawił kondycję kraju w zupełnie innych barwach niż w dniu zaprzysiężenia. Wtedy Stany Zjednoczone znajdowały się – według niego – niemal na krawędzi upadku, a dziś się prężnie rozwijają i znów stwarzają możliwości do realizacji „American dream”.
– Nowa fala optymizmu zaczęła się już rozlewać po naszym kraju. Każdego dnia podążamy naprzód z jasną wizją i słuszną misją ponownego uczynienia Ameryki wielką dla wszystkich Amerykanów. W ciągu ostatniego roku uczyniliśmy niewiarygodny postęp i osiągnęliśmy ogromny sukces – przekonywał.
Podał prawdziwe dane
Na poparcie tej tezy przywołał sporo danych. Na przykład, że od jego zwycięstwa wyborczego w USA powstało 2,4 mln nowych miejsc pracy, w tym 200 tys. w przemyśle; że bezrobocie wśród Afroamerykanów i Latynosów jest najniższe w historii; że przeforsowane przez niego cięcia podatkowe były największe w historii; że żadna administracja nie likwidowała w takim tempie regulacji krępujących biznes. Na dodatek – w odróżnieniu od wielu wypowiadanych przy wcześniejszych okazjach tez – tym razem te dane były prawdziwe, choć Trump pominął fakt, że spadek bezrobocia zaczął się na wiele miesięcy przed jego wyborem.
Wątkiem, który przewijał się przez całe przemówienie, była jedność. – Dziś wyciągam otwartą dłoń do członków obu partii, Demokratów i Republikanów, aby wspólnie chronić naszych obywateli niezależnie od ich pochodzenia, rasy czy wyznania – mówił Trump. To zdanie pojawiło się w kontekście imigracji. Szef państwa ponownie zasugerował gotowość do kompromisu w sprawie dreamersów, czyli osób, które przed osiągnięciem pełnoletności nielegalnie przybyły lub pozostały w USA.
Z powodu rozbieżności na temat ich statusu doszło kilka dni temu do zawieszenia rządu federalnego. Ale zarazem prezydent ponownie wskazał, że ceną za umożliwienie im uzyskania obywatelstwa musi być wzmocnienie ochrony granicy z Meksykiem, zniesienie loterii wizowej oraz prawa imigrantów do ściągania do USA kolejnych członków dalszej rodziny.
Bardziej realnym polem do ponadpartyjnej współpracy będzie naprawa i rozbudowa amerykańskiej infrastruktury, na co Trump zamierza przeznaczyć 1,5 bln dol. – Ameryka jest krajem budowniczych. Postawiliśmy Empire State Building w zaledwie rok. Czy to nie wstyd, że teraz 10 lat może zajmować uzyskanie zgody na budowę zwykłej drogi? – pytał. Problem w tym, że wielkie inwestycje infrastrukturalne Trump zapowiadał już w przemówieniu inauguracyjnym i jak na razie nic z tego nie wyszło.
Przykłady z życia
Przy okazji imigracji, która zajęła największą część orędzia, Trump przedstawił siedzące na honorowych miejscach matki dwóch młodych kobiet z Nowego Jorku zamordowanych przez członków złożonego głównie z Salwadorczyków gangu MS-13. Tak chciał unaocznić potrzebę walki z nielegalną imigracją.
Trump jeszcze kilkukrotnie odwoływał się do doświadczeń konkretnych ludzi. W części poświęconej polityce zagranicznej, mówiąc o potrzebie powstrzymania Korei Płn., przedstawił rodziców amerykańskiego studenta, który był w tym kraju torturowany tak mocno, że po zwróceniu władzom USA zmarł. Był też północnokoreański dysydent, któremu w młodości udało się zbiec mimo amputowanej nogi. Choć można zarzucić prezydentowi, że zastosował chwyty rodem z telewizyjnych talk shows, to w rzeczywistości były to najmocniejsze – i autentycznie poruszające – fragmenty przemówienia. Świadczy o tym też to, że każda z przedstawionych osób dostała od całej sali owację na stojąco.
Ludzkie historie zapewne wpłynęły na ogólne oceny orędzia. Według błyskawicznego sondażu CNN i SSRS 48 proc. pytanych oceniło przemówienie Trumpa bardzo pozytywnie, a dalsze 22 proc. – w miarę pozytywnie. To znacznie lepsze niż całościowe notowania prezydenta; odsetek aprobaty dla jego działań oscyluje wokół 40 proc.
Niewygodne pominąć
– Już od czasów kampanii nie ma wątpliwości, że Trump jest dobrym mówcą. To m.in. dzięki temu wygrał z Hillary Clinton. Wtorkowe wystąpienie było w pewnej mierze show. Atrakcyjne, widowiskowe, poruszające emocje. I to wszystko się w orędziu Trumpa znalazło – ocenia w rozmowie z DGP Tomasz Smura, analityk Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego.
Pozytywny odbiór przemówienia nie powinien jednak przesłaniać faktu, że miało ono też swoje niedoskonałości, a niektóre sprawy Trump postanowił pominąć. W orędziu było wiele wzniosłych słów, ale czasem brakowało konkretów na temat tego, co i w jaki sposób administracja zamierza zrealizować w ciągu najbliższego roku. Znamienne jest to, że przez całą przemowę tylko raz padło słowo „Rosja”, którą Trump wskazał wraz z Chinami jako rywala Stanów Zjednoczonych. Nie odniósł się w żaden sposób do śledztwa w sprawie domniemanych prób wpływania przez Kreml na wynik wyborów prezydenckich ani do jakichkolwiek kwestii spornych w relacjach między państwami.
Twitter wszystko popsuje
Nawet biorąc pod uwagę, że orędzia o stanie państwa są wygłaszane z myślą o krajowym audytorium i sprawy zagraniczne zazwyczaj są tematem pobocznym, pominięcie Rosji będzie powodem do kolejnych domysłów. – W części dotyczącej polityki zagranicznej znalazło się najwięcej konkretów, ale to, że Rosja została pominięta, jest zupełnie naturalne. W interesie Trumpa nie leży rozdmuchiwanie sprawy domniemanego wpływu na wybory – komentuje Tomasz Smura.
Bardziej koncyliacyjny ton Trumpa jest spowodowany listopadowymi wyborami do Kongresu. Jeśli Republikanie utracą większość, prezydentowi będzie znacznie trudniej forsować swoje plany legislacyjne. Jego notowania mogą teraz pójść w górę, ale na przełamanie trendu spadkowego raczej się nie zanosi.
Po pierwsze, społeczeństwo staje się coraz bardziej spolaryzowane, a Trump dodatkowo ma duży elektorat negatywny. Po drugie, prezydent, trzymając się napisanego tekstu, jest w stanie wygłosić naprawdę dobre przemówienie i brzmieć jak mąż stanu, ale jest też w stanie następnego dnia umieścić na Twitterze nieprzemyślany, kontrowersyjny czy budzący podziały wpis, który natychmiast to lepsze wrażenie zetrze w pył.