Byłem grubym dzieckiem, popychanym przez rówieśników. Wziąłem się za siebie i nie odpuszczam. I bez względu na to, jakie są trendy w psychologii, wierzę, że bardzo wiele zależy od nas – przekonuje Andrzej Wiatr, trener fitnessu
Magazyn 29 grudnia / Dziennik Gazeta Prawna
Mierzy się pan?
Ale...
Biceps, czworogłowy uda?
Nie, nie jestem kulturystą.
A kim?
Trenerem, a może lepiej – promotorem zdrowego stylu życia. No dobrze, brzuch chciałbym mieć trochę szczuplejszy. Ale proszę napisać, że mówię to ze śmiechem. Kulturystyka to nie jest moja bajka. Byłem na okładkach pism o tematyce związanej z rzeźbieniem ciała, ale nie, to nie dało mi wielkiej satysfakcji.
Fitness daje?
Mnie daje. Ludzie zmieniają swoje życie. Jednak trzeba sporo wiedzieć, żeby nie zrobić krzywdy innym. Zajmuję się tym od około dwudziestu lat.
Schabowe pan je?
Rzadko. Jem zdrowe rzeczy.
Mogę dotknąć pana bicepsu?
Proszę.
Koszula pęknie.
Mam problem z takimi ubraniami. Na co dzień chodzę w nieco luźniejszych rzeczach.
Kanapka z serem się panu śni?
Jak mi ktoś upiecze domowy chleb, to zjem z serem. Ze sklepu nie lubię, bo tam trudno o dobre, zdrowe pieczywo. Producenci jedzenia zwykle nie przejmują się naszym zdrowiem. Jestem z tym na bieżąco.
W każdym większym sklepie jest dział bio.
Nie zawsze to, co tam sprzedają, jest bio. Ale dlaczego o to mnie pani pyta?
Bo chcę wiedzieć, czy jest pan w niewoli.
Trochę jestem. Ćwiczeń, jedzenia. Ale raz w tygodniu robię odpust i nażeram się jak świnia. Uwielbiam czekoladę. A na co dzień jem dużo ryb, jajek i warzyw. Na owoce decyduję się rzadko, ponieważ zwierają cukry proste.
A to oczywiście zło.
Zło to może nie, ale warto na nie uważać.
I pewnie zatapia mięśnie.
Mięśnie to akurat zatapia sól, bo zatrzymuje wodę. Ale też bez przesady.
Teraz wszyscy się tym przejmują. Trzeba dobrze się prezentować.
Wiem, że w wielu korporacjach już jest tak, że tylko nieliczne jednostki nie trenują. Nie wypada nie ćwiczyć, nie wypada nie mieć trenera, nie wypada niezdrowo się odżywiać.
A nie wypada?
Jeśli chce się być osobą zdrową i sprawną, to nie wypada. Kiedy przychodzą do klubu ludzie, pytam, czego chcą. Z reguły mówią, że chcą zrobić coś dla siebie i że chcą się lepiej czuć. Bywa że ćwiczącym chodzi głównie o to, żeby mieć ładny tyłek, płaski brzuch i smukłe nogi, czyli wyglądać dobrze i podobać się innym. Nie wszyscy mówią o tym wprost, a przecież to nic złego. To naturalne.
Co im pan mówi?
Cisnę.
Co to znaczy?
To znaczy, że kiedy już nie mogą, nie mają sił, myślą, że zaraz koniec tego morderczego treningu, że jeszcze tylko kilka minut, to okazuje się, że właśnie nadszedł najgorszy i zarazem najlepszy moment. Moment wypalania tłuszczu. Ciała nieraz się buntują, ale efekty są rewelacyjne. Powtarzam: sukces zawsze leży poza – przepraszam za to wyświechtane sformułowanie – strefą komfortu. A przecież niechętnie wychodzimy poza obszar, który znamy i kontrolujemy. Ja im mówię, że chcę, żeby poza niego wyszli. Tłumaczę, że dopóki trening jest w miarę znośny i przyjemny, to tak naprawdę niewiele daje. Chwile najbardziej wartościowe są wtedy, kiedy ci ludzie już chcą, żebym się zamknął, patrzą na zegar, marzą, by ta udręka się skończyła. Ale to te chwile zmieniają ciała i umysły.
Wiem, że podczas treningu pan nie przebiera w słowach, krzyczy.
Krzyknę czasem, ale, choć może niektórym wydawać się dziwne, robię to dla osób, z którymi ćwiczę. One też potrafią być wylewne. Trzy najpopularniejsze chyba słowa na moich zajęciach to: „o, k...a”, „fuck”, „o, Jezu”. Kiedy je słyszę, to znaczy, że wszystko idzie w dobrą stronę. Są tacy, którzy wychodzą przed czasem. Poddają się. To dobrze, bo to nie jest trening dla wszystkich, tylko dla tych, którzy chcą się zmienić. Ci, którzy zostają, czują zadowolenie. Wychodzą i słyszę słowa w rodzaju: „K...a, przeżyłem. Nie wiem, jak, ale przeżyłem, dałem radę”. Wiem, że mówią, że jestem sadystą, potworem, ale przychodzą do mnie. Ja jestem tylko pogromcą sadła. Nie słyszałem, żeby na jakieś inne zajęcia przychodziło tyle osób.
Do Ewy Chodakowskiej przychodzi.
Ona prowadzi zajęcia w nieco innym klimacie. Niewątpliwie ruszyła wiele Polek. I świetnie się sprawdza jako osoba motywująca.
A ćwicząca?
Cieszę się z jej sukcesów. Zmobilizowanie ludzi do działania to naprawdę sukces. I to głównie przez internet. Ja prowadzę pięć, sześć grupowych treningów w tygodniu na żywo. I to jest tęgi wycisk. Dla nich, nie dla mnie. Tłumaczę, że godzinę dziennie powinniśmy poświęcać na aktywność fizyczną. To niewiele, tylko cztery procent doby. A to najlepsza inwestycja w przyszłość. Do ćwiczeń musi dojść dieta.
I już myśli się tylko o jedzeniu i ćwiczeniach.
Przecież mamy rozsądek, wolną wolę. Nie wariujmy. Warto mieć dobrze ułożony schemat dietetyczny, dopasowany do naszych potrzeb i możliwości. Tworzeniem schematów dietetycznych, głównie dla osób, które chcą bezpiecznie, w krótkim czasie pozbyć się nadmiaru tkanki tłuszczowej, zajmuję się od wielu lat. Wściekam się, kiedy widzę, co ludzie jedzą, czym karmią swoje dzieci. Przecież dzieci są od nich zależne. Ze cztery lata temu zacząłem pracę nad systemem, który mógłby zmienić poziom profilaktyki zdrowotnej dzieci i młodzieży w naszym kraju. Byłby on dostępny w formie strony internetowej umożliwiającej bezpłatne otrzymanie schematu dietetycznego uwzględniającego wiek dziecka, wzrost, masę ciała, typ budowy, preferencje smakowe oraz wiele innych czynników. Mam nadzieję, że znajdę osoby, które mnie w tym będą wspierać. Mamy przecież niemal epidemię otyłości wśród najmłodszych. To nie jest przesada. Ponad 20 proc. polskich dzieci ma nadwagę lub cierpi na otyłość. Konsekwencją otyłości mogą być bardzo poważne dolegliwości i choroby. Leczenie dzieci wiąże się z ogromnym obciążeniem budżetu państwa. Jak wycenić cierpienie maluchów? Tego nie wiem. Uważam, że zdecydowanie lepiej zapobiegać niż leczyć.
Ale to śmieciowe jedzenie dobre.
Taki syf jest oczywiście bardzo dobry, lecz raz na jakiś czas. Dobry, ale niezdrowy. Mam przynajmniej sukces w tym, że rodzice, którzy przychodzą na moje zajęcia, zmieniają nie tylko swój sposób życia, ale również swoich rodzin i dzieci. Mówię im też, że godzina urwana ze snu, z odpoczynku, sprawia, że w pewnym wieku tkanka tłuszczowa odkłada się o około 30 proc. bardziej.
Pan najbardziej to nie lubi tego tłuszczu, co?
No, nie lubię. Byłem grubym dzieckiem, popychanym przez rówieśników. Wziąłem się za siebie i nie odpuszczam. Stresu też nie lubię i wiem, że można sobie z nim radzić. I bez względu na to, jakie są trendy w psychologii, wierzę, że bardzo wiele zależy od nas.
A efekty to kiedy widać?
Różnie. Po kilku tygodniach ciało zaczyna się mocno zmieniać. Niektórzy nie chcą wierzyć i sprawdzają. I trening, i zdrowe żarcie. I widzą. Zawsze widzą. Jak nie oszukują, to widzą. Sześć kilo, dziesięć, a są tacy, którzy trzydzieści tracą. I są mi wdzięczni, a to oczywiście łechce moje ego.
A jeśli przyjąć, że w przyrodzie nic nie ginie, to gdzie te kilogramy?
Spalają się, są jednym ze źródeł energii podczas treningów.
Odgrywa się pan za nieszczęśliwe dzieciństwo?
Może kiedyś. W ostatnich latach wiele się zmieniło. Byłem gruby, w szelkach, w okularach i dzieciaki się nade mną pastwiły. Ba, trafiałem na takie, które miały bardzo rozwiniętą fantazję, jeśli chodzi o znęcanie się. To były wyszukane sposoby. Dostawałem co chwilę od kogoś. Nie umiałem się bronić.
Widzieli pana takiego nowego?
Ja taki nowy jestem od wielu lat. Sądzę, że mnie widzieli. Muszę przyznać, że kiedyś myślałem o tym, że mógłbym się na nich zemścić. Któregoś dnia mogłem zrewanżować się jednemu z moich głównych oprawców z czasów, kiedy byłem dzieckiem. On zafundował mi mnóstwo cierpienia. Zdałem sobie sprawę, że jeżeli to zrobię, to przegram. Myślę, że treningami chciałem sobie zrekompensować pewne braki. Chciałem udowodnić sobie i innym, że mogę być silnym mężczyzną.
Ma pan brodę jak wiking.
Piszę powieść fantasy o wikingach, więc się na ten czas upodabniam. Wysłałem pani pierwszy rozdział. Piszę drugi. Strasznie ta broda swędzi, zobaczymy, czy wytrzymam.
Nosi pan okulary, widzę, że ma pan dość dużą wadę wzroku.
Od dzieciństwa. Niech sobie pani wyobrazi grubego, nieporadnego okularnika. Całe życie noszę okulary i oczywiście, że mi przeszkadzają, bo przecież w pracy często się pocę. Poza tym zacząłem uprawiać coś, co się nazywa acro jogą. Ćwiczy się w parach, to znaczy ja głównie leżę i unoszę moją partnerkę, a ona w powietrzu wykonuje różne ćwiczenia. Bez okularów nie widzę zbyt dobrze. Mógłbym jej nie złapać. Wszystko w tej gimnastyce wygląda zwiewnie, leciutko, jak w balecie, ale to jest ciężka robota. Fascynuje mnie, bo nowe. To wyzwanie.
Lusterka tu są?
Są, po obydwu stronach.
Żeby było widać, jak się robi pośladek?
No pewnie. Sam się łapię na tym, że patrzę, sprawdzam.
Jaki jestem ładny?
To też. Ale głównie to o kobietach myślę. Przyznaję się do tego. Albo jeszcze inaczej, lubię, kiedy one patrzą. Jak na sali są kobiety, to zdecydowanie bardziej chce mi się ćwiczyć. To jest trochę spektakl, pokaz. Wydaję mi się, że dość naturalny. Z tego samego powodu kupujemy sportowe samochody, chcemy się pokazać.
To robicie dla siebie.
Dla siebie i dla innych. Ludzie robią wiele rzeczy, żeby zdobyć akceptację, poklask. Trzeba uważać, żeby nie przekroczyć granicy rozsądku.
Pan jest całkowicie umięśniony.
Chce pani powiedzieć, że ja tę granicę przekroczyłem?
Chcę zapytać, gdzie jest ta granica.
Każdy ma swoją. Trzeba uważać, żeby się nie uzależnić. Poza tym zbyt częste treningi, zbyt restrykcyjna dieta to jest droga ku chorobie. Dobrze mieć jakiegoś trenera, mentora nawet.
W każdym fitness clubie aż się od nich roi.
No i na to też trzeba uważać, bo wielu z nich trochę poćwiczyło i dostało pracę w klubie. Chyba od 13 czerwca 2013 r. trenerem może zostać każdy, kto wyrazi taką chęć, nawet nie trzeba robić kursu internetowego. A przecież często na siłownie przychodzą ludzie, którzy cierpią, którzy mają problemy ze stawami, z kręgosłupem. I jeśli taka osoba trafia na kogoś nieodpowiednio przygotowanego, to może skończyć na wózku inwalidzkim. A zdewastowanie kolan czy kręgosłupa to jest naprawdę chwila. Dobry trener musi mieć dużą wiedzę na temat ludzkiego ciała i psychiki. Zdaję sobie sprawę, jak bardzo wpływam na życie innych, jak wiele ode mnie zależy. Przyszedł do mnie jakiś czas temu znany profesor, wybitny lekarz, którego zresztą uwielbiam za to, jakim jest człowiekiem, i za to, co robi dla innych. Przygięty, bo przecież całe życie operuje. Zaczął mnie słuchać. Jego żona, również znakomita lekarka, powiedziała, że jestem pierwszą osobą, której się tak podporządkował. Powoli się prostuje. Ale również dlatego, że rozumie, co to znaczy konsekwencja.
Jak często pan ćwiczy?
Często trzy razy dziennie. Nawet cztery godziny.
Sam?
Głównie sam. Bo podczas zajęć z ludźmi raczej mówię, nie ćwiczę. Uważam, że jestem tam dla nich, nie dla siebie. Zwykle jest ze mną jeszcze jeden trener, który pokazuje ćwiczenia, nadaje tempo, a ja gadam. I to gadanie dużo robi. Naprawdę. Uwielbiam to. Chodzę, zatrzymuję się przy kimś, bo widzę, że ściemnia, i pytam: „Po co tu przyszłaś?”. I słyszę: „Jak to po co?”. Głupie pytanie. Wszyscy mamy problem z tym, żeby powiedzieć, że chcemy się podobać innym.
Jest ideał?
Ludzie pokazują, mówią, że jędrne, że wypukłe. Okazuje się szybko, że dla wszystkich płaski tyłek to smutny tyłek.
Z płaskiego można zrobić wypukłą?
Można. Teraz jest trend, żeby pośladki jednak były wyraźnie zarysowane. Ale to wymaga konsekwencji. Nienawidziłem tego słowa. Mama zawsze mówiła, że mam się uczyć, być konsekwentny, nie odkładać nic na później. Okazuje się, że miała rację.
2 stycznia tu będą tłumy.
Tu są zawsze tłumy, ale będą oczywiście większe. W sylwestra robimy sobie postanowienia. Ludzie się rzucają na ćwiczenia, nażarci po świętach, rozleniwieni, dwa kilogramy grubsi. Rzucają się z silnym postanowieniem zmiany życia, wyglądu. A to znaczy, że są niezadowoleni z tego, co dotychczas. I boją się, że tacy, w ich mniemaniu grubi i brzydcy, zostaną. Boją się odrzucenia, braku akceptacji, nie wiem, czego jeszcze. Na pewno jednak wiele z tych osób jest napędzanych strachem. Wiele z nich też zwyczajnie boi się zawału, udaru, śmierci po prostu. Wiem to, bo mi o tym mówią. I ten strach jest bardzo motywujący. Niestety, styczeń, a w zasadzie pierwsze dwa tygodnie miesiąca, to jest weryfikacja. Widać, jak się parki wyludniają z biegaczy, baseny z pływaków...
Wstyd być grubym?
Nie, wstyd nic z tym nie robić. Nadwaga wynika z różnych problemów, również z depresji. Myślę, że moja dziecięca otyłość to głównie efekt mojego stanu psychicznego. Zajadałem stres i strach. I nie wystarczy komuś powiedzieć, żeby przeszedł na dietę, jadł mniej. Wie pani, to, co przeżyłem w dzieciństwie, wbrew pozorom ukształtowało moją psychikę, wrażliwość i chęć zrozumienia, dlaczego w czyimś życiu dzieje się coś nie tak. I dlaczego siedzi w tym swoim zniewolonym ciele.
I pan go wyzwala?
Nie, tylko pomagam się wyzwolić. Daję narzędzia, które mogą w tym pomóc. Ja chcę pomagać ludziom, dlatego rozmawiam z nimi. Sądzę, że wiele osób to właśnie ceni.
Wyzwolić się, by wpaść w kolejną niewolę, kultu ciała?
Rozmawialiśmy już o granicach. To my je wyznaczamy. Nie uciekajmy od tego. Nie zrzucajmy na barki innych osób odpowiedzialności za granicę, którą sami wyznaczamy.