Armenia wybiera w niedzielę nowy parlament. „Wkraczamy w epokę przejściową między republiką prezydencką a parlamentarną – mówi PAP erywański politolog Dawid Petrosjan. – Przekonamy się też, czy rządząca partia straci monopol na władzę”.

O porzuceniu obowiązującego od 1991 r. systemu prezydenckiego na rzecz republiki parlamentarnej rozstrzygnęło referendum konstytucyjne przeprowadzone w grudniu 2015 r. przez rządzącą Republikańską Partię Armenii.

„Ludzie nie chcieli żadnych zmian, ale władze przeforsowały poprawki do konstytucji i przeprowadziły plebiscyt tak, by zostały przyjęte” – mówi PAP Petrosjan.

W rezultacie to wybrany w niedzielnych wyborach parlament - a nie, jak dotąd, obywatele - wybierze za rok następnego, czwartego prezydenta kraju, i to nie na pięcioletnią kadencję z możliwością reelekcji, jak dotychczas, ale na siedmioletnią i jedyną. Prezydent, pozbawiony społecznego mandatu i realnej władzy, wyznaczać będzie po wyborach premiera, faktycznego przywódcę kraju, spośród kandydatów wskazanych przez partię polityczną, która wygrała w wyborach.

Zgodnie z nową konstytucją, jeśli wyłonionemu w niedzielę 101-osobowemu parlamentowi nie uda się w ciągu tygodnia utworzyć rządu, zostanie on natychmiast rozwiązany, a w ciągu następnych ośmiu tygodni przeprowadzone zostaną nowe wybory z udziałem już tylko dwóch partii, które w niedzielę zdobędą najwięcej głosów. Ta, która zwycięży, otrzyma prawo utworzenia rządu, a w celu jego stabilizacji otrzyma dodatkowe mandaty poselskie, by mieć zagwarantowaną 54-procentową większość w parlamencie.

W niedzielnych wyborach, rozgrywanych według zasady proporcjonalności, wystartuje pięć partii politycznych, które do zdobycia mandatu potrzebują co najmniej 5 proc. głosów, oraz cztery bloki, dla których wyborczy próg podniesiono do 7 proc. Cztery miejsca w parlamencie wydzielono dla mniejszości – Kurdów, jazydów, Assyryjczyków i Rosjan.

„Największym poparciem Ormian cieszy się blok oligarchy Gagika Carukiana, ale wybory wygrają pewnie, jak to u nas, rządzący Republikanie. Rewolucją będzie już, jeśli nie wygrają wyborów od razu w pierwszej turze i nie zdobędą ponad połowy głosów. Oznaczać to będzie, że po raz pierwszy stracą monopol na władzę – mówi PAP Petrosjan. – Jedno tylko można powiedzieć przed wyborami z całą pewnością: w nowym parlamencie nie będzie komunistów”.

Poza komunistami o głosy wyborców ubiegać się będą: faworyzowana rządząca Republikańska Partia Armenii, sprzymierzona z nią nacjonalistyczna partia dasznaków, Wolni Demokraci i partia Armeńskie Odrodzenie oraz cztery bloki: najpoważniejsi rywale republikanów – blok Carukiana, blok ORO odwołujących się do radykalnego nacjonalizmu byłych ministrów dyplomacji i obrony Sejrana Oganjana, Raffiego Owanisjana i Wardana Oskanjana, oraz blok pierwszego prezydenta niepodległej Armenii Lewona Ter-Petrosjana, opowiadający się za polubownym rozstrzygnięciem trwającego ponad ćwierć wieku zbrojnego konfliktu z Azerbejdżanem o Górski Karabach, ormiańską enklawę na azerbejdżańskim terytorium, która po wygranej wojnie secesyjnej w 1994 r. ogłosiła niepodległość.

„Republikanie chcieli wygrać wybory, tak jak wszystkie poprzednie, odkąd pod koniec lat 90. przejęli władzę. Zamierzali wykorzystać swoją uprzywilejowaną pozycję rządzącej partii, użyć rządowej administracji, posłusznych rządowi telewizji i gazet, przekupić wyborców albo ich zastraszyć, a przede wszystkim chwalić się osiągnięciami lubianego przez ludzi i urzędującego dopiero od jesieni premiera Karena Karapetiana. Jego wybór był sprytnym posunięciem – winę za korupcję, marazm i kryzys Republikanie mogli zrzucić na jego poprzednika, a rządząc ledwie pół roku, (Karapetian) nie mógł narobić błędów i narazić się obywatelom” – mówi PAP Petrosjan.

„Pojawienie się w kampanii sprawy karabaskiej było Republikanom bardzo nie na rękę, za to służy opozycji. Radykałowie z ORO, licząc, że zdobędą głosy wojennych weteranów i nacjonalistów, wzywają do nieustępliwości. Pragmatycy od Ter-Petrosjana, zabiegając o głosy wyborców zmęczonych konfliktem, przekonują, że pora dogadać się z Azerami i wspierającą ich Turcją. I co dziwne, 72-letni Ter-Petrosjan, który za swoją kompromisowość w 1998 r. został obalony ze stanowiska prezydenta, dziś trafia do coraz większej liczby ludzi. Ale dla obu bloków sukcesem będzie już zdobycie ponad 7 proc. głosów i znalezienie się w parlamencie” - ocenia politolog.

Zdaniem Petrosjana faworytem wyborów są Republikanie panującego od 2008 r. prezydenta Serża Sarkisjana oraz głoszący socjaldemokratyczne hasła blok Carukiana, byłego mistrza świata wagi ciężkiej w siłowaniu się na rękę, a dziś jednego z najbogatszych Ormian. „Blok Carukiana może też okazać się powyborczym koalicjantem Republikanów, choć jeśli już musieliby dobierać sobie wspólnika, to woleliby znacznie słabszych, a przede wszystkim biedniejszych dasznaków” – mówi Petrosjan.

Niedzielne wybory będą najprawdopodobniej początkiem końca politycznej kariery 63-letniego prezydenta Sarkisjana. Za rok dobiegnie końca jego druga i ostatnia kadencja, ale jest coraz bardziej wątpliwe, by korzystając z dobrodziejstw nowej konstytucji, spróbował rządzić dalej, jako premier czy przewodniczący parlamentu. Ormianie mają go dość z powodu korupcji, nepotyzmu i oligarchizacji ormiańskiego państwa, Zachód – za to, że jesienią 2013 r. w imieniu Armenii zrezygnował z ubiegania się o przyjęcie do Unii Europejskiej, Rosja – za to, że mimo rejterady z 2013 r. wciąż zabiegał o przyjaźń Zachodu. Wydaje się, że nowym faworytem Ormian i Kremla w ormiańskiej polityce będzie 53-letni Karapetian.

„Wygląda na to, że wydarzenia na Ukrainie zraziły nas, Ormian, do wszelkiego radykalizmu. Bez względu na to, jak jest źle, wystarczy rzucić okiem na Ukrainę, by przekonać się, że może być dużo gorzej" – mówi PAP Petrosjan.

Wojciech Jagielski