Kolejny transfer bezpośredni i silne wsparcie dochodowe rodzin oraz długa lista obietnic, która rodzi jeszcze dłuższą… listę pytań – mówi prof. Irena E. Kotowska, oceniając prorodzinne propozycje zawarte w Polskim Ładzie.

Polski Ład ma rozdział „Rodzina i dom w centrum życia”, a tam znajduje się lista propozycji na czele z nowym instrumentem finansowym – rodzinnym kapitałem opiekuńczym. Czy wpłynie on na decyzje prokreacyjne Polaków?
To kolejny bezpośredni transfer pieniędzy do rodziny. Ale nazywanie go kapitałem opiekuńczym jest na wyrost. Owszem, kierowane są środki z zapowiedzią, że rodzice będą mogli je wykorzystać na pokrycie kosztów opieki nad drugim dzieckiem pomiędzy 12. a 36. miesiącem jego życia. Ale nie ma żadnej pewności, czy tak właśnie się stanie. Nie jest to więc celowe rozwiązanie. W opisie propozycji brakuje mi też jasnego postawienia sprawy, że mamy wciąż duży deficyt usług opiekuńczo-edukacyjnych dla dzieci w wieku do trzech lat. Tymczasem analizy rynku pracy, zwłaszcza osób biernych zawodowo, niezmiennie pokazują, że przeszkodą w łączeniu ról zawodowych i domowych jest właśnie brak miejsc w żłobkach i przedszkolach. To z kolei przekłada się na odwlekanie decyzji o posiadaniu potomstwa.
Jednak minister Maląg, komentując te propozycje, mówiła: „wszystkie badania, które prowadziliśmy, pokazują, że potrzebne jest wsparcie dla rodziców dzieci do trzeciego roku życia”. Zwłaszcza na etapie, gdy kończy się roczny, 80-proc. płatny urlop rodzicielski. Nie można więc mówić, że rząd problemu nie zauważa.
Odpowiedzialna za tworzenie strategii demograficznej w resorcie rodziny minister Barbara Socha wspominała z kolei niedawno, że Polacy w deklaracjach i statystykach chcą mieć ok. 2,5 dziecka. Skoro rzeczywisty współczynnik dzietności jest o wiele niższy (na poziomie ok. 1,4), mamy lukę. A to oznacza istnienie barier i zadaniem rządzących jest je zmniejszać. Ciekawe, że takiej argumentacji używaliśmy, tworząc przed laty założenia polityki rodzinnej przy kancelarii prezydenta Komorowskiego pod hasłem „Dobry klimat dla rodziny”. Słusznie więc w dyskusji o wspieraniu deklarowanych aspiracji rodzicielskich sięga się do argumentów – nazwijmy to – ludzkich, a nie po uzasadnienia z zakresu makroekonomii (choć one też są ważne). Bo kwestia utrzymania systemu emerytalnego za kilkanaście lat nie przekona do decyzji o dziecku tu i teraz.
Obecna propozycja mówi, że rodzice sami wybiorą wariant: 1000 zł miesięcznie przez rok czy 500 zł miesięcznie przez dwa lata. A gdy kolejne dziecko przyjdzie na świat w ciągu trzech lat od narodzin poprzedniego, kwota zostanie podwojona. Jakiego efektu się pani spodziewa?
Porównywalnego z tym, jakie dało świadczenie 500 plus, szczególnie w jego pierwszej odsłonie na drugie i kolejne dziecko. Wtedy obserwowaliśmy krótkotrwały efekt przyspieszenia decyzji właśnie o drugim i kolejnym potomku. Teraz zastrzyk gotówki odbieram jako próbę zmniejszenia kosztów po stronie tych rodziców, którzy mając utrudniony dostęp do publicznych żłobków i przedszkoli, wykupują usługi opiekuńcze na rynku prywatnym. W tych rozwiązaniach brakuje mi jednak podkreślenia, jak ważne dla rozwoju dzieci jest korzystanie ze żłobków i przedszkoli. To są przecież również placówki edukacyjne. Obawiam się, przez analogie z 500 plus, że te pieniądze powstrzymają część matek, zwłaszcza najmłodszych, bez doświadczenia zawodowego, przed powrotem na rynek pracy. Może to mieć zły wpływ na dalszy przebieg ich kariery zawodowej i pozyskiwane dochody.
Jednak w ramach programu „Maluch+” mają pojawić się ułatwienia dla dużych firm, instytucji rządowych i samorządowych przy tworzeniu żłobków przy zakładowych. Do tego dotacje dla gmin, również do budowy żłobków.
Pytanie, na czym te ułatwienia dla firm będą polegać. Co się tyczy gmin, to sama dotacja na budowę jest niewystarczająca. Kto będzie utrzymywał te żłobki w przyszłości? Czy będzie to zadanie samorządów – zapewne tak. Co z kolei bez stałego zasilania finansowego może być problemem dla gmin wiejskich.
„Gdy rodzice nie będą mieli dostępu do instytucji opiekuńczych, oboje uzyskają większą elastyczność w wykonywanej pracy (m.in. telepraca, praca zdalna, zmniejszony wymiar)” – czytamy. Czyli jednak mamy wyjście naprzeciw tym, którzy chcieliby łączyć pracę zawodową z domem.
A co na to sami pracodawcy? Czy ktoś już z nimi o tym rozmawiał? Takie rozwiązania wymagają zmian w kodeksie pracy. W propozycji jest mowa, że „pracodawca będzie zobowiązany”. Co to znaczy, w jakim zakresie? Polityka nakazowa może przynieść skutek odwrotny od zamierzonego. Pracodawcy mogą się obawiać zatrudniać młode kobiety właśnie ze względu na to, że w którymś momencie zostaną matkami i będą próbowały godzić różne role życiowe.
W dokumencie jest też mowa o spersonalizowanym wsparciu młodych matek przez urzędy pracy. I to jeszcze na etapie, gdy są na urlopie macierzyńskim lub wychowawczym.
Owszem, pracownik urzędu pracy ma wcielić się w rolę doradcy zawodowego i skoncentrować na aktywizacji kobiet w tych sektorach, które pozwalają na pracę z domu, jak choćby branża IT. Pytanie na dziś jest takie, czy urzędy pracy są gotowe na nowe obowiązki. Trzeba też pamiętać o innych kwestiach. Po pierwsze, w pewnych sektorach praca zdalna jest po prostu niemożliwa. Czy więc za tą spersonalizowaną ścieżką szłaby potężna oferta szkoleniowa, by młode matki przekwalifikowywać? A po drugie, co pokazała pandemia, do pracy zdalnej również trzeba mieć warunki w domu. Jak pracować zdalnie, jeśli dzieci nie są w placówkach edukacyjno-opiekuńczych? Co ze sprzętem i dostępem do internetu? Czy istnieje plan dofinasowania w tym zakresie?
Prorodzinnym rozwiązaniem ma być też wspólne rozliczanie się małżonków już w roku zawarcia małżeństwa. W projekcie jest nawet podkreślone, że „ta znaczna korzyść podatkowa będzie wiązać się ze zmniejszeniem dochodów dla sektora finansów publicznych o ok. 100 mln zł”. Czy taka inwestycja się opłaci?
Na pewno skusi do zawarcia małżeństwa ze względu na określone korzyści finansowe osoby, które dotąd nie przywiązywały wagi do formalności. Przyniesie podobny efekt do akcji sprzed kilku lat, kiedy włodarze samorządowi miasteczka wprowadzili dodatkowe świadczenia pieniężne tylko dla formalnych związków. Czy jednak o taką promocję małżeństwa chodzi? I czy to skuteczna odpowiedź na wyraźne zmiany społeczne – wątpię. Tylko przypomnę: w 2020 r. zawarto 145 tys. małżeństw, o ok. 38 tys. mniej niż rok wcześniej. Rozwiodło się ponad 50 tys. par. Rośnie odsetek dzieci rodzących się w związkach pozamałżeńskich – to już ponad 25 proc. I jeszcze jedno: dziś średni wiek urodzenia pierwszego dziecka w Polsce jest wcześniejszy niż zawarcia związku małżeńskiego. Przekaz, jaki daje władza w Polskim Ładzie, może więc być niewystarczający.
Skoro jesteśmy przy przekazach, w dokumencie mamy zapowiedź „szeroko zakrojonej kampanii na temat korzyści z rodzicielstwa, które jest nie tylko fundamentalną rolą społeczną, ale może być również niezwykłą przygodą”.
Nie do końca rozumiem, o jakiej przygodzie mówimy. Skoro mamy tworzyć dobry klimat dla rodziny, to nie chodzi tylko o powoływanie dzieci do życia, ale też o wspieranie rodzin, w których dzieci już są. Na razie widzę w propozycjach kolejny transfer bezpośredni i silne wsparcie dochodowe rodzin oraz długą listę obietnic, która rodzi jeszcze dłuższą… listę pytań. Choćby o rodziców zmagających się z wychowywaniem dzieci z ograniczeniami zdrowotnymi, o dostęp do usług dotyczących zdrowia psychicznego. Można długo wymieniać potrzeby współczesnych rodzin związane z ich wysiłkiem inwestowania w przyszłe pokolenia.