Polska komisja wojskowa i prokuratorzy dopuszczają hipotezę, że rosyjski kontroler podawał nieprawdziwe dane. Eksperci podejrzewają, że była to wina rosyjskiego radaru podejścia.
Na 25 sekund przed katastrofą prezydenckiego tupolewa wieża kontroli lotów lotniska Siewiernyj w Smoleńsku nie powinna podawać załodze komunikatu „2 na kursie i ścieżce”. Zdaniem ekspertów pracujących przy śledztwie prawidłowy komunikat powinien brzmieć: „pod ścieżką”. Podejrzewają oni błąd rosyjskiego radaru podejścia.

Mówił źle, ale nieświadomie

Rosyjski kontroler przez cztery kilometry utrzymywał załogę w przekonaniu, że Tu-154M znajduje się „na ścieżce”, czyli na odpowiedniej wysokości w trakcie podchodzenia do lądowania. Tak było jeszcze w odległości 2 km od pasa startowego. Wówczas nawigator prezydenckiego samolotu stwierdził, że znajdują się na wysokości 100 metrów. To było 25,5 sekundy przed katastrofą, do której doszło w odległości 1100 metrów od pasa.
Prokuratura na drodze pomocy prawnej wystąpi o zapis pracy tego radaru. – Nie wiemy, czy one w ogóle są, ale musimy zdobyć oryginalne zapisy – mówi nam nieoficjalnie jeden z wojskowych prokuratorów.

Radar kluczem do zagadki

Kluczem do rozwikłania zagadki smoleńskiej katastrofy jest według ekspertów rozdzielczość tego radaru. Trzeba sprawdzić, jak duże odchylenie od ścieżki podejścia radar był w stanie wychwycić. Z obliczeń wynika, że Tu-154M był wychylony tak bardzo, że sprawny radar powinien to zarejestrować. – Gdyby komenda rosyjskiego kontrolera brzmiała „2 na kursie i pod ścieżkę”, wtedy mieliby realne szanse na wyjście z opresji – mówi jeden z członków polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy.
Pierwsze obliczenia dokonane przez naszych ekspertów pracujących dla komisji wskazują, że rzeczywiście na 2 km od lotniska samolot znajdował się 100 metrów nad ziemią. Eksperci oparli się na danych na temat prędkości i wysokości, pochodzących z opublikowanych stenogramów. Ale i tak nie tłumaczą one, jak to możliwe, że samolot uderzył w ziemię po kolejnych 900 metrach. – Powstaje pytanie, czy to było faktycznie 100 metrów względem płyty lotniska, jak powinno być – mówi nam jeden z ekspertów. Ale jeśli tak, samolot nie miał prawa się rozbić. Wszystko więc wskazuje, że była to wysokość między samolotem a ziemią w danym momencie.

Chcieli odwieść od lądowania

Odpowiedzi na te pytania nie ma w opublikowanych stenogramach z rozmów pilotów. Nie wiadomo bowiem, czy nawigator odczytywał wysokość z radiowysokościomierza czy z wysokościomierza barycznego. Zgodnie ze sztuką powinien podawać wysokość z wysokościomierza ciśnieniowego. Przed lądowaniem do tego właśnie urządzenia wprowadza się wartość ciśnienia panującą na płycie lotniska. Dzięki temu podczas podchodzenia do lądowania nawigator odczytuje prawidłową odległość od ziemi. W takim przypadku nawet głęboki parów przed lotniskiem Siewiernyj nie zwiódłby polskiej załogi. Według stenogramów z czarnej skrzynki o godzinie 10:24:58,9 rosyjski kontroler podał załodze ciśnienie panujące na płycie lotniska pod Smoleńskiem – 7-45. Nie wiadomo tylko, czy było ono prawidłowe.
Jak ujawniły „Wiadomości” TVP, jeden z kontrolerów podczas przesłuchania przyznał, że załodze Tu-154M były podawane fałszywe, gorsze od faktycznych dane o poziomie chmur nad lotniskiem. Wszystko po to, by skłonić pilotów do rezygnacji z podejścia do lądowania.