Gdyby nie Cambridge Analytica, wynik referendum na Wyspach mógł być inny. Christopher Wylie stanął wczoraj przed komisją Izby Gmin do spraw cyfrowych, mediów i kultury, która zajmuje się sposobami wykorzystania danych użytkowników przez serwisy społecznościowe.
Programista pracował wcześniej w Cambridge Analytica i to on opowiedział dziennikarzom „The Observera” oraz „The New York Timesa” historię, która zapoczątkowała aferę wokół firmy i uderzyła w Facebooka.
W trakcie kilkugodzinnej sesji Wylie poruszył wiele wątków. Najważniejszy dotyczył referendum w sprawie członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej, a konkretnie wpływu Cambridge Analytica na wynik plebiscytu. Z firmą powiązane było inne przedsiębiorstwo – AggregateIQ – które korzystało z „zassanych” przez CA danych z Facebooka i dzięki temu było w stanie świadczyć usługi dla organizacji opowiadających się za brexitem, w tym kampanii „Vote Leave” – głównemu podmiotowi w obozie, na czele którego stał obecny minister środowiska Michael Gove.
Co prawda o związku „Vote Leave” z AggregateIQ opinia publiczna wiedziała już wcześniej, ale nikt nie wystawił dotychczas tak stanowczej oceny skuteczności świadczonych przez nią usług.
– Za absolutnie rozsądne uważam stwierdzenie, że wynik referendum mógłby być inny, gdyby nie dopuszczono się oszustwa – mówił wczoraj Wylie, odnosząc się nie tylko do celowanych (czyli dobranych pod bardzo konkretną grupę docelową) reklam, ale też potencjalnie nielegalnych operacji finansowych dokonanych przez brexitersów. W poniedziałek sygnalista złożył przed brytyjską komisją wyborczą dokumenty, jakoby szefostwo kampanii „Vote Leave” nie uwzględniło w wydatkach niektórych darowizn, co pozwoliło im przekroczyć przewidziany prawem budżet kampanijny (7 mln funtów).
Zeznania Wyliego spotkały się z natychmiastową reakcją ze strony polityków. – Starałem się być ostrożny, ale wczorajsze doniesienia sygnalisty stawiają wynik referendum pod znakiem zapytania – napisał na Twitterze Ben Bradshaw z Partii Pracy.
Sygnalista przedstawił parlamentarzystom obraz firmy pozbawionej skrupułów. Jako przykład podał współpracę z izraelską wywiadownią Black Cube w poszukiwaniu materiałów kompromitujących Muhammadu Buhari, obecnego prezydenta Nigerii (miało do tego dojść podczas kampanii wyborczej w 2015 r., którą Buhari ostatecznie wygrał). Wylie stwierdził również, że CA na wyborach zarabia niewiele. Prawdziwe pieniądze robi później – kojarząc zaprzyjaźnionych polityków z biznesem.
Część zeznań przypominała thriller: sygnalista opowiedział, że jego poprzednik w firmie został zamordowany w Kenii po tym, jak na miejscu nie udało się dobić interesu. Lokalna policja miała zostać przekupiona, by opóźnić wszczęcie dochodzenia.
Im bardziej Wylie obrzuca błotem Cambridge Analytica, tym bardziej obrywa Facebook, z którego danych CA przecież korzystała do świadczenia swoich usług. Po kilku dniach wizerunkowej ofensywy (m.in. wystąpieniu i serii wywiadów Marka Zuckerberga, w którym deklarował, że firma „zawiodła zaufanie użytkowników”) serwis wczoraj znów został zepchnięty do defensywy.
Całostronicowe reklamy w brytyjskich gazetach mogą nie udobruchać tamtejszych polityków, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że Zuckerberg odmówił wczoraj stawienia się przed komisją w Izbie Gmin. Zamiast niego po świętach Wielkiej Nocy w parlamencie wystąpi Chris Cox, wiceprezes firmy odpowiedzialny za sprawy produktowe (to jeden z pracowników serwisu z najdłuższym stażem; na co dzień odpowiada bezpośrednio przed Zuckerbergiem).
Damian Collins, przewodniczący komisji ds. cyfrowych, mediów, kultury i sportu, już wezwał założyciela, żeby „przemyślał” swoją decyzję; zaoferował także możliwość telekonferencji, jeśli tak będzie prezesowi wygodniej. Zaś Tom Watson, zastępca przewodniczącego Partii Pracy oraz minister kultury w laburzystowskim gabinecie cieni, nazwał decyzję Zuckerberga ruchem „nie do zaakceptowania”.
Jakby tego było mało, Federalna Komisja Handlu potwierdziła, że otworzyła dochodzenie w sprawie Cambridge Analytica. Jeśli regulator uzna, że działania Facebooka naruszają porozumienie odnośnie do danych użytkowników, jakie komisja zawarła z serwisem w 2011 r., może nałożyć karę w wysokości 40 tys. dol. za jedno konto. Biorąc pod uwagę, że CA ściągnęła dane z 50 mln kont, daje to astronomiczną kwotę 2 bln dol. W praktyce grzywna byłaby mniejsza, chociaż i tak bardzo dotkliwa.