Setny dzień rządów nowej administracji prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump będzie świętować na wiecu w Michigan, jednym z kluczowych stanów, które przejął w zeszłym roku od demokratów na swojej drodze do Białego Domu. W amerykańskiej tradycji to symboliczny moment, podczas którego mierzy się postępy nowych przywódców w stosunku do ich obietnic z kampanii wyborczej. A tych w przypadku Trumpa było sporo. Na kampanijnym szlaku zapewniał m.in., że w 24 godziny od objęcia urzędu doprowadzi do zakończenia wojny w Ukrainie. W ubiegłotygodniowym wywiadzie dla magazynu „Time” przyznał jednak, że nie były to poważne zapowiedzi. – Cóż, użyłem przenośni i mówiłem przesadnie, aby podkreślić pewien punkt – stwierdził. I dodał: – Oczywiście ludzie wiedzą, że żartowałem.

Polityka Donalda Trumpa nie doprowadziła do pokoju

Nie udało się dotrzymać nawet bardziej realistycznego, zdaniem przedstawicieli nowej administracji, terminu zakończenia wojny. Współpracownicy Trumpa, w tym wysłannik ds. Ukrainy Keith Kellogg, wskazywali, że do porozumienia może dojść właśnie w pierwszych 100 dniach urzędowania nowego prezydenta. Strategia ustępstw wobec Moskwy, obietnice powojennej współpracy biznesowej i bezpośrednie rozmowy Amerykanów z przedstawicielami Kremla w Rijadzie nie przyniosły jednak oczekiwanych rezultatów, a dalsze losy wojny pozostają niepewne. „Zaczynam myśleć, że może on wcale nie chce zakończyć wojny, tylko mnie zwodzi i trzeba będzie potraktować go inaczej” – napisał w sobotę o Putinie amerykański przywódca.

Pozornie lepsze perspektywy wiązały się z wojną na Bliskim Wschodzie, którą Trump także przysiągł zakończyć. Porozumienie o zawieszeniu broni, które weszło w życie 19 stycznia, czyli dzień przed zaprzysiężeniem prezydenta, miało być dowodem na jego zdolności mediacyjne. „To spektakularne porozumienie było możliwe tylko ze względu na nasze historyczne zwycięstwo w listopadzie” – napisał w serwisach społecznościowych. Po wyborach administracja ówczesnego prezydenta Joego Bidena zaprosiła bowiem otoczenie następcy do współpracy, aby doprowadzić do przełomu dyplomatycznego w okresie przejściowym. Republikański wysłannik na Bliski Wschód Steve Witkoff towarzyszył zespołowi demokraty w podróży do Dauhy, gdzie toczyły się negocjacje. Eksperci przyznali później, że Trump faktycznie odegrał sporą rolę w końcowej fazie rozmów. – Decydująca wydaje się presja ze strony nadchodzącej administracji na Binjamina Netanjahu, by zaakceptował porozumienie – przekonywał na początku roku Hugh Lovatt z European Council on Foreign Relations.

Trump snuł potem plany budowy „bliskowschodniej riwiery” w zrównanej z ziemią Strefie Gazy. W lutym oświadczył, że Stany Zjednoczone przejmą kontrolę nad palestyńską enklawą, wysiedlą ponad 2 mln ludzi do Egiptu i Jordanii, zbudują na ich ziemiach turystyczny raj i stworzą tysiące nowych miejsc pracy. Wkrótce porozumienie między Izraelem a Hamasem upadło, a premier Netanjahu, zachęcony powrotem do władzy swojego kluczowego sojusznika, zdecydował o wznowieniu wojny na pełną skalę. Mimo zawieszenia broni konflikt eskaluje dziś także w Libanie, gdzie w weekend doszło do kolejnych izraelskich nalotów na Bejrut, stolicę kraju.

USA na wojnie handlowej. Spadki przez cła

Zamiast kończyć konflikty, Trump wywoływał nowe. W pierwszych dniach rządów wypowiedział wojnę handlową swoim sąsiadom – Meksykowi i Kanadzie – oraz Chinom. Do grona tego dołączyły później inne państwa, jak Indie, Wietnam czy Tajwan. I Unia Europejska, o której Trump mówił, że powstała tylko po to, by „wydymać” USA. Cła, które nałożył na amerykańskich partnerów handlowych, wywołały chaos na całym świecie. W rezultacie ze znacznej części z nich prezydent zdążył się już wycofać, przynajmniej tymczasowo. Teraz sugeruje nawet możliwość obniżki taryf nałożonych na Pekin, głównego rywala Waszyngtonu.

Republikanin przekonywał, że jego polityka celna doprowadzi do powstania nowych miejsc pracy w USA i wzmocnienia pozycji Ameryki w globalnej gospodarce. Na razie efektem jego działań były mocne spadki cen akcji. A poziom ufności konsumentów w USA zapikował najmocniej od recesji w 1990 r.

Nie w każdym przypadku realizacja obietnic zakończyła się porażką. Amerykański przywódca zdążył wdrożyć jedne z najbardziej restrykcyjnych polityk imigracyjnych w historii kraju. Obiecane masowe deportacje jeszcze się nie zmaterializowały, ale liczba nielegalnych prób przekroczenia granicy gwałtownie spadła. W marcu amerykańskie służby poinformowały, że w całym kraju zatrzymano ok. 7,1 tys. osób przekraczających granicę – o 14 proc. mniej niż w lutym i o 95 proc. mniej niż w marcu 2024 r. ©℗