Podczas gdy prezydent USA zastrasza sojuszników i grozi cłami, Chiny starają się sprawiać wrażenie stabilnego i atrakcyjnego partnera handlowego, który nie stawia żadnych warunków.
W ciągu trzech tygodni od zaprzysiężenia Donald Trump zdążył zagrozić przejęciem kontroli nad Grenlandią, Kanałem Panamskim i Strefą Gazy. Wycofał USA ze Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) i Rady Praw Człowieka ONZ. Wypowiedział wojnę handlową Kanadzie, Meksykowi i Chinom, by kilka dni później wstrzymać się z nakładaniem ceł na sąsiadów w zamian za obietnice wzmocnienia bezpieczeństwa na granicach (taryfy na towary importowane z Państwa Środka weszły w życie).
Już przed wyborami wielu komentatorów ostrzegało, że tego typu działania osłabią pozycję Stanów Zjednoczonych na świecie. „Polityka zagraniczna Trumpa zgodna z zasadą America First najprawdopodobniej doprowadzi do częściowego lub całkowitego wycofania się Stanów Zjednoczonych z międzynarodowych organizacji i inicjatyw, które były podstawą hegemonii USA. W rezultacie powstanie próżnia, którą będzie chciał wypełnić Pekin” – pisał think tank Chatham House.
Władze ChRL, które coraz śmielej kwestionują porządek oparty na dominacji Zachodu, nie ukrywają swoich przywódczych ambicji – i od dłuższego czasu podejmują wysiłki na rzecz budowy bardziej wielobiegunowego ładu. Jednym z ich głównych narzędzi był dotąd sojusz BRICS, jeszcze dwa lata temu obejmujący jedynie Brazylię, Rosję, Indie, Chiny i RPA. Dziś blok zrzesza w sumie 10 państw, a kolejne osiem ubiega się o członkostwo. Pekin – samozwańczy lider globalnego Południa – chce, aby klub ten stanowił alternatywę dla zachodnich form współpracy pokroju G7.
Teraz Chińczycy starają się wykorzystywać zwrot w polityce amerykańskiej, jaki nastąpił pod rządami lidera MAGA. Gdy w pierwszej kadencji Trump wstrzymał finansowanie dla WHO, władze Państwa Środka zadeklarowały dodatkowe fundusze. Xi Jinping otwarcie wspierał też instytucje takie jak Bank Światowy i różne globalne inicjatywy – w tym paryskie porozumienia klimatyczne – do których prezydent USA podchodził niechętnie.
Xi ma nadzieję, że druga prezydentura Trumpa stworzy mu jeszcze więcej możliwości rozszerzenia chińskich wpływów na świecie. Na takie ryzyko zwracają uwagę amerykańskie media. Portal Politico ironizuje, że patrząc na decyzje, które podjął już republikanin, można go wręcz uznać za prochińskiego prezydenta.
Przykład? Pierwszego dnia urzędowania Trump podpisał rozporządzenie wykonawcze wstrzymujące finansowanie pomocy zagranicznej na co najmniej 90 dni. Oficjalne tłumaczenie było takie, że administracja chce w tym czasie przeanalizować, czy działania Amerykańskiej Agencji ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID) są zgodne z doktryną America First.
Setki pracowników i współpracowników USAID zostało zwolnionych lub odesłanych na przymusowe urlopy. Elon Musk, miliarder i bliski doradca prezydenta, który ma walczyć z marnotrawstwem w administracji państwowej, przekonuje nawet, że agencję czeka likwidacja. Jego zdaniem fundusze, którymi dysponuje USAID, są wydawane niezgodnie z interesami USA. A Trump wydaje się z tym zgadzać – rzeczniczka prasowa Białego Domu Karoline Leavitt z dumą ogłosiła, że wstrzymując wsparcie, prezydent zapobiegł „niedorzecznemu trwonieniu pieniędzy podatników”. Rzucała przy tym dość osobliwe przykłady – stwierdziła np., że nowa administracja udaremniła „plan przekazania 50 mln dol. na prezerwatywy dla Gazy”. Sam Trump przedstawił to w jeszcze bardziej niedorzecznej wersji, mówiąc, że Waszyngton miał kupić kondomy członkom Hamasu. Dziennikarze szybko ustalili, że to nieprawda. „W latach rządów prezydenta Joego Bidena na całym Bliskim Wschodzie USAID nie wydało żadnych pieniędzy na prezerwatywy” – napisał CNN. Takie sytuacje może wzbudzają rozbawienie, ale eksperci ostrzegają, że zamknięcie agencji, która zapewnia pomoc milionom ludzi na całym świecie, będzie oznaczać osłabienie amerykańskich wpływów w Afryce, Ameryce Południowej i Azji. W miejsce pozostawione przez USA wejdą zaś Chiny czy Rosja.
USAID powstała w 1961 r. z inicjatywy prezydenta Johna F. Kennedy'ego jako miękkie narzędzie przeciwdziałania ekspansji Związku Radzieckiego. Amerykanie zakładali bowiem, że od stabilności i postępu gospodarczego innych krajów zależy ich własne bezpieczeństwo. Michael Schiffer, jeden ze zwolnionych pracowników agencji, napisał w opinii dla portalu Just Security, że „ekipa Trumpa (…) wręczyła prezent swoim największym przeciwnikom, zwłaszcza Chinom”. „Nasze sojusze ucierpią. Partnerzy USA będą zagrożeni, a wrogowie będą się cieszyć” – dodał. Podobne głosy – choć rzadkie – dochodzą od republikanów w Kongresie. Na senackim przesłuchaniu Russella Voughta, kandydata na szefa prezydenckiego Biura Zarządzania i Budżetu, senator Lindsey Graham podkreślił, że soft power „chroni Amerykę i jej wartości”. – Popełnimy błąd, jeśli nie będziemy angażować się w działania na świecie i zrezygnujemy z programów w Afryce, w której coraz większą rolę odgrywają Chiny – przekonywał.
Ukraina za Tajwan
Obawy wzbudziły również komentarze Trumpa na temat zaangażowania Pekinu w rozmowy o zakończeniu wojny w Ukrainie. – Miejmy nadzieję, że Chiny pomogą nam ją powstrzymać. Mają dużą kontrolę nad tą sytuacją – mówił na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos. Rzecz w tym, że Państwo Środka postrzega rosyjską napaść na Ukrainę jako wojnę zastępczą Stanów Zjednoczonych, a jego wizja wygaszenia konfliktu odbiega od tej, którą ma Zachód. Podczas ubiegłorocznej podróży po europejskich stolicach specjalny wysłannik Pekinu Li Hui nie ukrywał swoich prokremlowskich poglądów. Unijnych przywódców przekonywał m.in., że rozmowy o ewentualnym podziale terytorium powinny się rozpocząć dopiero po ustaniu walk. A to stanie się możliwe – zdaniem chińskiego wysłannika – dopiero wtedy, gdy Europa i Ameryka przestaną zbroić Ukrainę. – Jeśli weźmiemy pod uwagę, że Chiny konsekwentnie wspierają w tej wojnie Rosję, to zapewne będą bardziej dążyć do ochrony interesów Kremla. Chyba że Trump w zamian zaproponowałby Chińczykom jakieś ustępstwa – mówi DGP Alicja Bachulska z European Council on Foreign Relations.
Xiang Lanxin, weteran rozmów na wysokim szczeblu między USA a Chinami, sugerował na łamach „Foreign Policy”, że ceną za wsparcie Pekinu i poluzowanie jego współpracy z Moskwą może się okazać Tajwan. Bachulska uważa z kolei, że to wciąż wątpliwy scenariusz. – Całkowita reorientacja polityki Pekinu, który od ponad 10 lat stawia na strategiczne zbliżenie z Rosją, jest raczej mało prawdopodobna – twierdzi ekspertka. Choć biorąc pod uwagę nieprzewidywalność przywódcy MAGA, niczego nie należy wykluczać. – Chińczycy są przekonani, że Stany Zjednoczone chcą ich zniszczyć. Zmiana amerykańskiego stanowiska wobec Tajwanu to w gruncie rzeczy jedyne, co Trump może im zaoferować – dodaje.
Tylko żądania
Agresywna retoryka prezydenta USA niekiedy wydaje się przynosić rezultaty pożądane przez Biały Dom. Dotyczy to np. Kanału Panamskiego. Już przed inauguracją Trump skarżył się, że Pekin sprawuje dziś nad nim realną kontrolę. I dlatego Stany Zjednoczone muszą go odzyskać – choćby siłą. – Amerykańskie statki są tam traktowane niesprawiedliwie – dowodził. Dane nie potwierdzają jego słów: to USA najwięcej korzystają z Kanału Panamskiego (Chiny plasują się na drugim miejscu). W tym tygodniu, po wizycie sekretarza stanu USA Marca Rubio, prezydent Panamy José Raúl Mulino zapowiedział, że jego kraj zrezygnuje z zaangażowania w chińską Inicjatywę Pasa i Szlaku. – Myślę, że wizyta Rubia otworzy drzwi do wzmocnienia naszych relacji i zwiększenia amerykańskich inwestycji w Panamie – zapewnił. Jednak eksperci wątpią, aby w dłuższej perspektywie agresywna polityka spod znaku America First przyniosła USA korzyści. „Trump nie oferuje innym krajom nowych możliwości, on tylko żąda ustępstw. Z kolei Pekin jest chętny do robienia interesów na całym świecie w ramach swojej inicjatywy infrastrukturalnej Pasa i Szlaku, nie stawiając przy tym żadnych warunków” – pisze w opinii dla „Foreign Affairs” Ivo H. Daalder, prezes Chicago Council on Global Affairs i były ambasador USA przy NATO.
Podczas gdy amerykański prezydent zastrasza sojuszników i grozi im cłami, Pekin stara się sprawiać wrażenie stabilnego i atrakcyjnego partnera handlowego. Być może nie powinno więc dziwić, że aż 46 proc. Chińczyków, którzy wzięli udział w badaniu European Council on Foreign Relations, uznało, że wyborcze zwycięstwo Trumpa będzie dobre dla ich kraju. Bardziej od nich cieszyli się tylko mieszkańcy Indii, Arabii Saudyjskiej i Rosji. ©Ⓟ