Po tym, jak kanclerz Olaf Scholz zdymisjonował ministra finansów Christiana Lindnera,na połowę stycznia jest przewidziane głosowanie nad wotum zaufania dla rządu. Opozycja i stowarzyszenia przedsiębiorców naciskają na jak najszybsze wybory.

Rozpad niemieckiej koalicji rządzącej, składającej się z Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD), Zielonych oraz liberałów z Wolnej Partii Demokratycznej (FDP), zbiegł się z wynikami amerykańskich wyborów, które omówili unijni liderzy w Budapeszcie, ale bez udziału kanclerza Olafa Scholza. Ten postanowił zakończyć liczne w ostatnich miesiącach spory wewnątrzkoalicyjne inicjowane przede wszystkim przez FDP i rozstać się z dotychczasowym, problematycznym koalicjantem. Liberalne skrzydło rządowego obozu próbowało za pomocą działań swojego lidera, ministra finansów Christiana Lindnera, zaistnieć na niemieckiej scenie politycznej w świetle spadającego poparcia, które oscyluje dziś w okolicach progu wyborczego. – Zbyt często konieczne kompromisy były zagłuszane przez publicznie inscenizowane spory i głośne ideologiczne żądania. Zbyt często minister Lindner blokował ustawy w niemerytoryczny sposób – mówił Scholz, ogłaszając jego dymisję w ubiegłym tygodniu. Zaatakował lidera FDP, zarzucając mu, że przedkładał interes partyjny ponad interes państwowy. Nowym szefem resortu finansów został Jörg Kukies, a ceną dymisji lidera FDP są rozpad koalicji rządzącej i rząd mniejszościowy, przed którym stoi zadanie uchwalenia budżetu.

Uspokoić gospodarkę

Przed weekendem większość sondaży dawała znaczną przewagę chadeckiej koalicji CDU/CSU, na którą chce dziś głosować ok. 32 proc. Niemców. Na kolejnym miejscu znalazła się skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD), którą popiera 17 proc. społeczeństwa. AfD odnotowuje jednak spadki poparcia, które jeszcze na początku tego roku oscylowało w granicach 22–23 proc. Podium zamyka kierowana przez Scholza SPD z poparciem 16 proc. Na Zielonych chce dziś głosować ok. 10 proc. społeczeństwa, a na nową, populistyczną inicjatywę Sojusz Sary Wagenknecht ok. 8 proc. Teoretycznie nie jest przesądzone, że odbędą się nowe wybory – na 15 stycznia jest zaplanowane głosowanie nad wotum zaufania dla mniejszościowego rządu Scholza. Właściwie wszyscy eksperci i komentatorzy w niemieckich mediach uważają, że kanclerz nie ma żadnych szans na uzyskanie poparcia, w związku z czym zostaną rozpisane przedterminowe wybory, pod warunkiem rozwiązania Bundestagu przez prezydenta Franka Waltera-Steinmeiera. Te wybory mogłyby się odbyć do 60 dni od rozwiązania parlamentu, a więc najpewniej w połowie marca lub na początku kwietnia. Prezydent Niemiec zadeklarował, że jest gotów jak najszybciej zarządzić przedterminowe wybory parlamentarne. – To kryzys polityczny, który musimy i będziemy musieli zostawić za sobą – dodał. W najnowszej historii Niemiec taka sytuacja miała miejsce dwa razy, gdy na podobną procedurę zdecydowali się Helmut Kohl w 1982 r. oraz Gerhard Schröder w 2005 r.

Liderzy trzech partii we wspólnej deklaracji z lipca br. próbowali jeszcze ratować spójność rządzącego obozu, a celem miało być przygotowanie dobrego gruntu do negocjacji budżetowych. Znaczne różnice, zwłaszcza w obszarach: podatków, wsparcia małych i średnich przedsiębiorstw czy celów klimatycznych, poróżniły FDP. Lindner oskarża Scholza o to, że ten nie miał zamiaru doprowadzić do kompromisu.

Scholz jest też pod coraz większą presją ze strony środowisk przedsiębiorców. Zarówno Niemieckie Stowarzyszenie Przemysłu Chemicznego (VCI), Stowarzyszenie Handlu Zagranicznego (BGA) jak i Stowarzyszenie Przedsiębiorców Rodzinnych wezwało do przeprowadzenia wyborów tak szybko, jak to możliwe, ponieważ obecny chaos pogłębia kryzys gospodarczy i niepewność niemieckich przedsiębiorców.

Chadecja powraca

W identycznym duchu lider CDU Friedrich Merz próbuje naciskać na Scholza i Steinmeiera. Oczekuje dymisji kanclerza w najbliższych dniach i rozpisania wyborów jeszcze w styczniu. – Nie możemy sobie pozwolić na rząd mniejszościowy w Niemczech przez kilka miesięcy, a następnie prowadzić kampanii wyborczej przez kilka kolejnych miesięcy, żeby potem ewentualnie prowadzić negocjacje koalicyjne przez kilka tygodni – mówił ostatnio, powołując się m.in. na międzynarodowe zobowiązania Niemiec i pilne decyzje, które czekają Unię Europejską. A te będą dużym wyzwaniem. Do władzy wrócił Donald Trump, który – by rzec eufemistycznie – nigdy nie uchodził za bliskiego sprzymierzeńca Berlina i Brukseli. Republikanin prawdopodobnie będzie kontynuował presję na niemiecki rząd w sprawie zwiększenia wydatków na obronność czy regulacji big techów, zwłaszcza platform cyfrowych, wprowadzanej m.in. przez Digital Service Act. Na unijne regulacje, w tym konieczność odprowadzania podatku na terenie UE, narzekał wielokrotnie właściciel platformy X, bliski współpracownik Trumpa – Elon Musk, który nazwał Scholza głupkiem.

Po wycofaniu się z polityki Angeli Merkel, która przez ponad dwie dekady była twarzą nie tylko niemieckich, lecz w ogóle europejskich chadeków, jej rodzima partia, CDU, musiała się odnaleźć w nowej sytuacji. W Europie mówiono o kryzysie chadeckich ugrupowań, które traciły władzę w kolejnych krajach, w tym w Polsce, a publicyści wskazywali na wypalenie się tego środowiska politycznego. Dziś Europejska Partia Ludowa (EPL), gromadząca chadeckie partie europejskie, zwiększyła jeszcze swoją dominację w Parlamencie Europejskim w następstwie czerwcowych wyborów i wiele wskazuje na to, że jej reprezentanci ponownie będą głównymi rozgrywającymi w UE. Początkiem odzyskiwania władzy w Unii było też zwycięstwo wyborcze koalicji kierowanej w Polsce przez Donalda Tuska. I już wkrótce, podobnie jak za rządów Angeli Merkel, zarówno w Warszawie, Berlinie, jak i Brukseli, chadecy mogą stanowić wiodącą siłę. ©℗