W najbliższą sobotę w Gruzji odbędą się wybory parlamentarne, które przez wielu uznawane są za referendum w sprawie europejskiej przyszłości tego kraju. Z Gruzińskim Marzeniem, które stawia na bliższą współpracę z Rosją, zmierzy się bowiem bezprecedensowy sojusz prozachodnich ugrupowań opozycyjnych. Z wewnętrznego sondażu tego obozu, do którego dotarł DGP, wynika, że formacja miliardera Bidziny Iwaniszwilego, który dorobił się na interesach w Rosji, cieszy się obecnie poparciem na poziomie 24 proc., zaś opozycja – 39 proc. Na podobny trend wskazują również pozostałe badania opinii publicznej, które w ostatnich dniach publikowały gruzińskie media.
Dlatego Gruzińskie Marzenie zaostrza narrację, strasząc, że zjednoczona opozycja wciągnie Gruzję w wojnę podobną do tej, która toczy się od ponad dwóch lat w Ukrainie. „Wybierz pokój, nie wojnę” – grzmią przedstawiciele rządzącej od 12 lat partii.
Przedstawiciele Gruzińskiego Marzenia przekonują, że jest ono jedynym ugrupowaniem, które może zagwarantować swoim obywatelom pokój. Jednocześnie forsuje narrację, zgodnie z którą Unia Europejska miałaby zmusić Gruzinów do homoseksualizmu, zaś armia „zagranicznych agentów” z trzeciego sektora i niezależnych od władz mediów jest częścią zachodniego spisku Global War Party, czyli światowej partii wojny, która wywiera znaczący wpływ na decyzje podejmowane przez władze Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej.
Obóz prozachodni, który zjednoczył się pod parasolem największego opozycyjnego ugrupowania United National Movement, obiecuje zaś naprawę relacji z Brukselą. Gruzja uzyskała co prawda w grudniu 2023 r. status kandydata, ale zaledwie pół roku później UE zamroziła proces akcesyjny ze względu na nasiloną antyzachodnią retorykę Gruzińskiego Marzenia i kontrowersyjną ustawę o zagranicznych agentach. Zakłada ona, że media i organizacje pozarządowe, które otrzymują środki z zagranicy, muszą się zarejestrować jako instytucje działające w interesie obcego mocarstwa. To nie spodobało się obywatelom, którzy masowo wyszli na ulice, by protestować przeciwko planom rządu. Krytycy twierdzą, że władze inspirowały się rosyjskim prawem wykorzystywanym do tłumienia sprzeciwu. Ustawę postrzegają jako zagrożenie dla demokracji.
Szef Europe-Georgia Institute George Melashvili przekonuje, że dotychczas niepisaną regułą, która pozwalała utrzymać się Gruzińskiemu Marzeniu u władzy, było „noszenie proeuropejskiej maski” i oficjalne wspieranie akcesji do UE. – Po inwazji Rosji na Ukrainę wszystko się zmieniło – tłumaczy DGP. Jego zdaniem ponowne zwycięstwo Gruzińskiego Marzenia oznaczałoby realizację scenariusza węgierskiego lub białoruskiego, czyli de facto pogłębienia współpracy z Kremlem. – W kampanii mówili przecież, że po wyborach zdelegalizują partie opozycyjne, więc pewnego rodzaju delikatny autorytaryzm, który obserwujemy teraz w Gruzji, przekształci się we w pełni autorytarny reżim w stylu Korei Północnej – podkreśla Melashvili.
W podobnym tonie wypowiadał się niedawno szef unijnej dyplomacji Josep Borrell. Ostrzegł on, że działania Gruzińskiego Marzenia „sygnalizują zwrot w kierunku autorytaryzmu”.
Ośrodek Institute for the Study of War w opublikowanym w tym tygodniu raporcie wskazuje zaś na rosyjskie ambicje związane z sobotnim głosowaniem. „Kreml prawdopodobnie będzie dążył do wywarcia wpływu na wybory parlamentarne w Gruzji, aby pomóc zapewnić zwycięstwo partii Gruzińskie Marzenie w celu wykolejenia wysiłków Gruzji na rzecz integracji euroatlantyckiej. Kreml prawdopodobnie ma nadzieję wykorzystać rosnącą prorosyjską pozycję Gruzińskiego Marzenia, aby ułatwić długoterminowe wysiłki hybrydowe mające na celu przejęcie kontroli nad Gruzją i Kaukazem Południowym oraz zmniejszenie wpływów Zachodu w tym regionie” – czytamy w analizie think tanku. Melashvili studzi jednak emocje i przekonuje, że szanse na zwycięstwo rządzącego dziś ugrupowania są w tej chwili niewielkie.
Choć sondaże faktycznie wskazują na sukces opozycji, w sztabie wyborczym United National Movement nastroje są jednak niewesołe. Przedstawiciel partii, który pragnie zachować anonimowość, tłumaczy nam, że istnieje realne ryzyko, że Gruzińskie Marzenie sfałszuje wyniki głosowania. – Podczas gdy głosy są liczone komputerowo, komisja wyborcza opiera oficjalne wyniki na późniejszym liczeniu ręcznym. Wszystkie oczy będą zwrócone na to, czy istnieją jakiekolwiek rozbieżności między liczeniem komputerowym a ręcznym. W ostatnich tygodniach komisja wyborcza zbudowała bardzo wysoki mur wokół swojego biura, co sugeruje, że coś może się dziać i przygotowują się na kłopoty – mówi.
Jak podkreśla Melashvili, do wielu manipulacji dochodziło już w samej kampanii. – W niektórych regionach zamieszkanych przez mniejszości etniczne odnotowaliśmy przypadki, w których ludziom dostarczano worki ziemniaków w zamian za ich głos. W jednej z gmin władze lokalne zarekwirowały zaś dowody osobiste osób, które miały głosować. Takich przypadków jest więcej, czasami wyborców przekonuje się nawet kopertą z gotówką – opowiada. Władze w Tbilisi znane są również z tymczasowego zwiększania emerytur i świadczeń w okresie wyborczym. W 2018 r., przed drugą turą wyborów prezydenckich, rząd umorzył nieściągalne długi kilkuset tysiącom wyborców.
W sztabie opozycji słyszymy, że gruzińskie władze w przeszłości dopuszczały się także manipulowania listami wyborców poprzez wpisywanie na nie fikcyjnych nazwisk lub nieżyjących osób i usuwanie z nich zwolenników opozycji. – Badania wykazały, że większość unieważnionych kart do głosowania w poprzednich gruzińskich wyborach faworyzowała opozycję – opowiada jeden z naszych rozmówców. Słyszymy też, że manipulacje przy głosowaniu wpływają na od 2 do 5 proc. głosów w Gruzji. – W pluralistycznej Gruzji to wystarczająco dużo, aby wpłynąć na wyniki – twierdzi.
Koba Turmanidze z Caucasus Research Resource Center uspokaja: – Manipulacje w kampanii to chleb powszedni, ale sfałszowanie wyników w dniu wyborów to coś więcej. Nie sądzę, by Gruzińskie Marzenie posunęło się aż tak daleko. ©℗