Październik to dobry czas dla Donalda Trumpa. Gdy wydawało się, że faworytką do uzyskania prezydentury jest Kamala Harris, na jesień jej kampania złapała zadyszkę, a republikanin nabrał wiatru w żagle. Teraz to 78-latek ma według bukmacherów i rynków prognostycznych nieznacznie większe szanse na Gabinet Owalny, choć wszystko jest bardzo zacięte, a różnica będzie zapewne minimalna. W sondażach, choć nie wszystkich, widać korzystne dla nowojorczyka trendy w kluczowych wahających się stanach. Tak bardzo, że branżowy portal The Hill, który analizując różnego rodzaju dane, prowadzi specjalny „wyborczy barometr”, daje mu obecnie 52 proc. szans na prezydenturę. To najwięcej w tym cyklu i pierwszy raz powyżej 50 proc.
Pensylwania może zdecydować
Głównym punktem niepokoju demokratów jest Pensylwania, klejnot koronny tej kampanii, bo stan dający aż 19 głosów elektorskich. Z informacji DGP wynika, że wewnętrzne partyjne badania demokratów wypadają tutaj gorzej dla Harris niż te oficjalne. Do tego niekorzystne dla prezydenckiej partii dane spływają z rejestracji wyborców. W 2020 r. demokraci mieli w Pensylwanii przewagę ponad 650 tys. zarejestrowanych wyborców, teraz stopniała ona do ok. 350 tys. W Karolinie Północnej, innym kluczowym stanie, jest jeszcze gorzej, w 2020 r. demokraci mieli tu o prawie 400 tys. zarejestrowanych wyborców więcej, teraz ta liczba sięga zaledwie ok. 130 tys. W Arizonie, gdzie cztery lata temu republikanie mieli przewagę 130 tys., teraz wynosi ona ok. 260 tys.
Przy obfitości sondaży, szczególnie tak blisko wyborów, łatwo się pogubić. Badania przeprowadzają różne ośrodki, o różnej renomie, różne są też próbki. Te pokazujące poparcie w skali kraju niewiele mówią, bo prezydenta w USA nie wyłania się w bezpośrednim głosowaniu powszechnym. Więcej wywnioskować można z badań w stanach wahadłowych (swing state), które końcowo decydują o Białym Domu i których w tym roku, jak powszechnie się uznaje, jest siedem. Przy tym największy sens ma analiza tego samego ośrodka i obserwowanie trendów, ze świadomością, że margines błędu w sondażach zazwyczaj wynosi od 2 do 5 pkt proc. A w takiej Pensylwanii od września nie było poważnego sondażu, który pokazywałby między kandydatami różnicę większą niż 3 pkt proc.
Wyniki sondażowe
W 2016 r. sondaże dość trafnie przewidziały wynik na poziomie ogólnokrajowym, ale pomyliły się w kilku kluczowych stanach, w tym w Wisconsin, Michigan i Pensylwanii, w których zaskakująco zwyciężył Trump. Cztery lata temu nie doszacowano białych wyborców bez wyższego wykształcenia, a grupa ta w listopadzie 2016 r. zagłosowała w większej liczbie, niż się spodziewano. W 2020 r., przy poprawionej metodologii, większość sondaży przewidywała pewną wygraną Joego Bidena. Znów jednak w kilku kluczowych stanach (m.in. Floryda, Wisconsin, Ohio i Pensylwania) badania przeszacowały poparcie dla demokratów. Podobnie jak w 2016 r. niektórzy sugerowali, że istnieje tzw. ukryty wyborca Trumpa, czyli osoby, które niechętnie ujawniały swoje poparcie dla republikanina ankieterom. Przy starciu Biden-Trump niedokładności sondaży były jednak prawdopodobnie bardziej związane z niespodziewaną i rekordową, najwyższą od 1900 r., frekwencją wyborczą (66,6 proc.).
Dwa lata temu, w tzw. wyborach środka kadencji (do Kongresu), sondaże okazały się nieco bardziej trafne niż w latach 2016 i 2020, choć też nie były narzędziem doskonałym. Przed wyborami badania sugerowały tzw. czerwoną falę (czyli znaczny wzrost poparcia dla republikanów). Wskazywała na nią też historia, bo z reguły partia, która ma prezydenta, traci w wyborach połowinkowych miejsca w Kongresie. Okazało się jednak, że tym razem nie doceniono wyborczej mobilizacji demokratów, związanej w znacznej mierze ze sprzeciwem wobec uchylenia wcześniej, w 2022 r., przez Sąd Najwyższy wyroku Roe vs Wade, co w wielu stanach doprowadziło do zaostrzenia przepisów aborcyjnych. ©℗