Odłóżmy na bok wewnętrzne sprawy amerykańskie, skupmy się na polityce zagranicznej, tym, jak kandydat republikanów widzi świat, ostatnie lata i w jaki sposób podejmuje decyzje. Warto wyciągnąć wnioski z głośnej książki mistrza dziennikarstwa politycznego, legendy „Washington Post”. Jeśli Trump w listopadzie pokona Kamalę Harris, będą one kluczem do zrozumienia nowojorczyka i wpłynięcia na niego. A jeśli przegra, to i tak nie wyparuje szybko z amerykańskiej polityki, nie przestanie być jej ważną figurą. Będzie miał wpływ na Kongres, o czym przekonaliśmy się już w tym roku.
Media jeszcze przed publikacją obiegły książkowe wątki o potajemnym wysłaniu przez Trumpa Władimirowi Putinowi sprzętu do testowania na COVID-19 w trakcie pandemii. A także o rozmowach telefonicznych z prezydentem Rosji, których po opuszczeniu urzędu przez republikanina miało być nawet siedem, w tym co najmniej jedna na początku tego roku. Trump oficjalnie się do nich nie przyznaje, ale też im nie zaprzecza, po części pewnie z powodów prawnych, bo Logan Act, ustawa uchwalona jeszcze w XVIII w., zabrania obywatelom USA prowadzenia nieautoryzowanych negocjacji z zagranicznymi rządami pozostającymi w sporze ze Stanami Zjednoczonymi.
Faktem jest jednak, że 79-latek ma kontakt z Putinem, a ze swojej rezydencji w Mar-a-Lago uczynił Biały Dom na uchodźstwie, przyjmując tu zagranicznych polityków, w tym szefów państw i rządów. Tematyka rozmów z Putinem nie jest znana. Wiemy natomiast, że w rozmowie z Woodwardem Trump chwalił się, że on „wysyłał Ukrainie broń przeciwpancerną, a Barack Obama wysyłał poduszki”. Republikańskiego senatora Lindseya pytał zaś, dlaczego Amerykanie nie zamykają nieba nad Ukrainą. Ze stron książki Trump w ogóle jawi się jako postać, która na polu polityki zagranicznej zadaje sporo pytań i chętnie sięga po opinie doradców. Jeśli szukać w nim substancji stałej, to jest to poczucie, że Joe Biden jest słabym przywódcą, co zachęca rywali USA do awanturniczej polityki.
Duda pomógł przekonać Trumpa, by odblokował pomoc dla Ukrainy
Oprócz Grahama w najbliższym otoczeniu Trumpa pozostaje Robert O’Brien (jako doradca wytrwał z Trumpem od 2019 r. aż do jego wyjścia z Gabinetu Owalnego 20 stycznia 2021 r.) i były sekretarz stanu Mike Pompeo, którzy chodzą po obcych ambasadach i odczarowują apokaliptyczną wizję polityki zagranicznej kolejnej kadencji Trumpa zapowiadaną przez liberalne media. Bardzo wysoka jest pozycja Keitha Kellogga (także był doradcą w Białym Domu), wysyłanego w ostatnim roku przez Trumpa na rozmowy z Binjaminem Netanjahu do Izraela. Kellogg, przypomnijmy, wyszedł też z propozycją zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej. W skrócie polega ona na tym, że Kijów otrzyma więcej broni z USA, jeśli przystąpi do rozmów pokojowych z Rosją. Ukraina dostanie więcej broni także w sytuacji, gdyby to Moskwa odmówiła rokowań. Sprawa przystąpienia Ukrainy do NATO ma natomiast zostać odłożona na przyszłość. W zamian Kijów ma otrzymać gwarancje bezpieczeństwa. Zapewne oznaczałoby to milczące oddanie przez Ukrainę całego terytorium, które Rosja obecnie okupuje.
Polityka Trumpa to archipelag kropek, nic tu się nie łączy, jak mawia John Bolton, były doradca republikanina, teraz głęboko i trwale z nim skłócony. Jeśli tak jest, a książka Woodwarda to potwierdza, oznacza to, że można na niego wpłynąć i przekonać do swoich racji. Tym bardziej jeśli nowojorskim nosem zwietrzy w tym interes (Graham mówił mu nawet, że „Ukraina to dobra inwestycja”). Po wyjściu z Białego Domu szczęśliwie „nie odpłynął” całkowicie, w rozmowach z doradcami nie uważa, że wszystko wie najlepiej, zręcznie potrafi zarządzać strukturami władzy. Jest nieco inny za kulisami niż w występach medialnych, gdzie pozuje na samca alfa, tezy wygłasza z nieukrywanym przerostem pewności siebie, nawet jeśli to słowa doskonale okrągłe i powtarzane po raz setny.
U Woodwarda mamy dość istotny wątek polski. Dziennikarz rozmawiał z Andrzejem Dudą, gdy ten w kwietniu odwiedził Nowy Jork. Istotny był kontekst wizyty: prezydent spotkał się z Trumpem, gdy Kongres pod jego wpływem od kilku dobrych miesięcy blokował pomoc dla Ukrainy. Duda – jak relacjonuje autor – rozmawiał z republikaninem 2,5 godz. nad stekami w Trump Tower. Były prezydent sporo pytał, a Duda odpowiadał, mówiąc m.in., że jeśli Ukraina przegra, to „Polska będzie kolejna”. Kolejne dni po spotkaniu Trump milczał, nie krytykował pomocy dla Ukrainy, a w końcu stwierdził, że „przetrwanie i siła Ukrainy powinny być ważniejsze dla Europy niż dla nas, ale jest ważne również dla nas”. Do zmiany stanowiska prócz Dudy zachęcał Trumpa także spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson oraz Graham. Ostatecznie osiągnięto sukces i pakiet pomocowy o wartości 61 mld dol. przeszedł przez Kongres.
To wielka rzecz, bo dzięki temu Ukraina na ten rok ma zapewnione amerykańskie finansowanie swojego wysiłku wojennego. Duda, jak sugeruje Woodward, dołożył bardzo ważną cegiełkę w procesie odmrażania tej pomocy, co Kijowowi powinno się przypominać. Warto to docenić, podobnie jak warto docenić MSZ Radosława Sikorskiego, który zdaje sobie sprawę z wagi kontaktów polskiego prezydenta z Trumpem i nie sabotuje jego wysiłków.
Podział, w którym rząd rozmawia z demokratami, a Pałac Prezydencki z republikanami, jest dla nas korzystny, robi z nas rozgrywającego, zabezpiecza na każdą ewentualność. Ta kampania naprawdę nam się udaje. Nawet jeśli jest w tym doza przypadku, chwilo trwaj. ©℗