Po wstępnej weryfikacji zainteresowania po stronie rynku duński Energinet ogłosił we wtorek nowy harmonogram swojego projektu połączenia wodorowego z Niemcami. Pierwotnie rurociąg miał zostać uruchomiony w 2028 r. Dziś wiadomo, że połączenie zostanie oddane do użytku o minimum trzy lata później. Jak wyjaśnia duński operator, wiele z działań przygotowujących inwestycję okazało się bardziej skomplikowanych i czasochłonnych, niż zakładano. Skutek? Południowy odcinek rurociągu, Dolne T, ma zostać ukończony najwcześniej do końca 2031 r., a nitki biegnące na północ kraju odpowiednio w perspektywie lat 2032 i 2033.
Energinet szacuje, że popyt na przesył wodoru wyniesie 4,9 GW w 2032 r., a do 2050 r. może wzrosnąć do 6,9 GW. Spółka zastrzega jednak, że zgłoszone jej zapotrzebowanie pochodzi od przedsięwzięć o „różnym stopniu dojrzałości”. W praktyce w 2031 r. zapotrzebowanie ze strony dojrzałych projektów to zaledwie 0,8 GW i dotyczy ono niemal wyłącznie południowej części planowanego rurociągu. To mniej niż 0,9 GW, które firma uznaje za minimum dla zapewnienia rentowności tego odcinka projektu. A kolejnym źródłem ryzyka dla projektu może być to, że możliwość uruchomienia aż 1,3 GW zgłoszonych potrzeb przesyłowych jest bezpośrednio związana z projektami offshore’owymi na Morzu Północnym, na które koncesje nie zostały jeszcze przyznane (ma to nastąpić w przyszłym roku).
Duński rząd podtrzymuje gotowość do udziału w finansowaniu projektu. Warunkiem tej partycypacji – zastrzegł Lars Aagaard, minister klimatu, energii i infrastruktury – będzie jednak sukces przyszłorocznej aukcji, która powinna zaowocować wiążącymi rezerwacjami na przepustowość rurociągu. Polityk dodał, że w zależności od skali zainteresowania mocami przesyłowymi w grę może wchodzić realizacja projektu w okrojonym kształcie.
Korytarz, zdolny do tłoczenia z Danii do Niemiec prawie 800 tys. t wodoru rocznie, to kolejne już przedsięwzięcie nastawione na import surowca, które napotyka komplikacje. Pod koniec września o wycofaniu się z inwestycji w planowaną – w dużej mierze pod kątem rynku niemieckiego – infrastrukturę produkcyjną i przesyłową błękitnego wodoru (wytwarzanego z gazu ziemnego, ale z wychwytem emisji CO2 towarzyszących produkcji) poinformował norweski Equinor. Realizowany we współpracy z RWE projekt miał zapewnić Niemcom ok. 1 mln t niebieskiego wodoru rocznie już w 2030 r. (docelowo mówiło się o wolumenie rzędu 2,6 mln t), który byłby wykorzystywany m.in. w elektroenergetyce.
Uzasadniając swoją decyzję, norweski koncern tłumaczył, że dalsze rozwijanie wartego wiele miliardów euro przedsięwzięcia było niemożliwe m.in. ze względu na brak gotowości do podejmowania twardych zobowiązań po stronie odbiorców. – Nie mieliśmy ani jasnej sytuacji regulacyjnej, ani odbiorców, ani produktu – powiedział rzecznik prasowy Equinoru agencji Argus, specjalizującej się w rynkach surowcowych.
Nerwowo na decyzję norweskiego koncernu zareagował rząd niemiecki. – Oczywiście, że jestem zaniepokojony – przyznał w zeszłym tygodniu Philipp Steinberg, dyrektor departamentu odpowiedzialnego m.in. za infrastrukturę wodorową w resorcie gospodarki i klimatu. I określił decyzję Norwegów jako „problematyczną” dla Berlina, przypominając, że wszystkie kraje Europy są sygnatariuszami paryskiego porozumienia klimatycznego. – Martwi mnie trochę, że, jak się wydaje, wiele krajów przyjmuje postawę, zgodnie z którą transformacja energetyczna i rozwój gospodarki wodorowej to świetne pomysły, ale na końcu to Niemcy mają za nie płacić – irytował się Steinberg podczas konferencji zorganizowanej przez „Handelsblatt”.
W Niemczech zakładano, że to właśnie Norwegia będzie pierwszym dostawcą wodoru na dużą skalę. Equinor sygnalizował jednak od pewnego czasu, że priorytetowo należy traktować inwestycje w produkcję wodoru w samych Niemczech i w krajach Beneluksu, zaś czas na inwestycje w infrastrukturę przesyłową gazu z Norwegii widzi później. – Nie inwestuje się 6–8 mld euro dla kilku molekuł. Tu konieczna jest (silniejsza) wiara w rynek – mówił w kwietniu Henrik Andersen, w Equinorze odpowiedzialny za projekty wodorowe w Europie Północnej i Zachodniej.
Nerwowość Berlina jest jednak zrozumiała, jeśli wziąć pod uwagę, że przyjęta przez rząd Scholza strategia wodorowa zakłada, że już w 2030 r. zapotrzebowanie na ten gaz w różnych sektorach niemieckiej gospodarki sięgnie łącznie od 95 do 130 TWh (2,85–3,9 mln t). A 50 do 70 proc. tych potrzeb ma zaspokajać import. – Wysyłamy jasny sygnał do naszych partnerów za granicą: Niemcy spodziewają się wysokiego, stabilnego popytu na wodór i jego pochodne i są tym samym wiarygodnym partnerem i rynkiem zbytu dla produktów wodorowych – mówił, prezentując w lipcu plan wodorowy, Robert Habeck, wicekanclerz kierujący resortem gospodarki.
Za Odrą zainicjowano już inwestycje w główny rdzeń sieci wodorowej służącej do rozprowadzania gazu po kraju. Wiosną uchwalono nowelizację ustawy o energetyce, opisującej mechanizmy jej finansowania. Zaplanowano również inwestycje w nowe moce energetyczne, które mają być podstawą bezpieczeństwa dostaw i ciągłości dostaw prądu w okresach niskiej pracy OZE. Wodór ma w nich w latach 30. zastępować kopalny gaz ziemny.
Problem dotyczy nie tylko Niemiec. Jak wskazuje choćby opublikowany w zeszłym tygodniu raport Międzynarodowej Agencji Energii, rozwój rynku niskoemisyjnego wodoru postępuje powoli na całym świecie. W zeszłym roku wyprodukowano ok. 700 tys. t tego surowca, w tym roku MAE prognozuje, że może dociągnąć do 1 mln t. A eksplozja projektów wodorowych, która ma nastąpić w kolejnych latach (w 2030 r. moce wytwórcze miałyby sięgnąć nawet 49 mln t) napotyka na swojej drodze poważne wyzwania. Agencja wskazuje, że niepewność co do przyszłego zapotrzebowania oraz regulacji sprawia, że wiele przedsięwzięć zatrzymuje się na etapie planowania. ©℗