Tegoroczna kampania prezydencka w Stanach Zjednoczonych jest jak jazda kolejką górską. Trudno nadążyć za zaskakującymi zwrotami akcji. Wtorkowa debata telewizyjna Donalda Trumpa z Kamalą Harris może przynieść kolejny?
Debaty rzadko stanowią punkt zwrotny w kampanii, choć debata Joego Bidena z Donaldem Trumpem okazała się wyjątkiem, gdyż spowodowała odwrócenie się przywództwa Partii Demokratycznej i mediów od obecnego prezydenta, co skłoniło Bidena do wycofania się z wyścigu. Starcie Harris z Trumpem również ma szansę być wyjątkowe, bo mamy do czynienia z nową, mało doświadczoną kandydatką, która weszła do gry w ostatniej chwili, niechętnie występuje w mediach, a mimo to prowadzi w sondażach. Stanie naprzeciwko kandydata, który jest niemającym zahamowań zwierzęciem medialnym i łobuzem politycznym.
Niewątpliwie na demokratce ciąży większa presja przed debatą niż na republikaninie. Ma nieporównywalnie mniejsze od rywala doświadczenie, Amerykanie znają ją gorzej. Powinna udowodnić, że jest politykiem formatu prezydenckiego i że potrafi dobrze sobie radzić w wystąpieniach medialnych. Co za tym idzie, Harris ma mniejszy margines błędu niż Trump. Za to w przypadku bardzo dobrego występu może sporo zyskać. Najlepiej dla niej będzie, jeśli uda się jej wyprowadzić Trumpa z równowagi.
Wojna rosyjsko-ukraińska jest w kampanii tematem zauważalnym, ale pobocznym. Stronnicy Trumpa wykorzystują ją politycznie. Przekonują wyborców, że Amerykanie płacą za wspieranie kraju, który nie jest formalnie sojusznikiem USA, w wojnie, której nie da się w ich ocenie wygrać. Albo że Stany Zjednoczone mają ograniczone zasoby, podczas gdy priorytetowy kierunek stanowi dla nich Indo-Pacyfik, a nie Europa. Straszą też, że wojna w Ukrainie sprawiła, że świat stoi na krawędzi III wojny światowej, co jest oczywiście sporym nadużyciem. Najprawdopodobniej temat pojawi się w debacie, ale będzie drugoplanowy.
Niektórzy, jak Bernie Sanders, twierdzą, że Harris podchodzi do swoich postulatów pragmatycznie, ale wielu ją oskarża o koniunkturalizm. Jej zmiany stanowisk nie wyglądają dobrze i na debatę powinna przygotować sobie lepsze dla nich uzasadnienie niż to, które oferuje obecnie. W wywiadzie dla CNN z końca sierpnia kluczyła, utrzymując, że jej stanowisko w sprawie szczelinowania nie zmieniło się od poprzednich wyborów i że w debacie kandydatów na wiceprezydenta w 2020 r. mówiła, że go nie zakaże. W rzeczywistości powiedziała, że Joe Biden jako prezydent nie zakaże tej metody, a w 2019 r. opowiadała się za zakazem. Ale cóż, trudno na dłuższą metę uprawiać politykę bez twardego pragmatyzmu, który często ociera się o hipokryzję.
Wskaźniki gospodarcze nie oddają niestety wszystkiego. Spadek inflacji nie oznacza powrotu do cen sprzed jej pandemicznych gwałtownych wzrostów i Amerykanie widzą, że za taką samą wypłatę mogą sobie pozwolić na mniej niż wcześniej. Harris stara się pokazać, że rozumie problem, i proponuje federalny zakaz sztucznego zawyżania cen produktów i usług, ulgi podatkowe, pomoc w zakupie pierwszego mieszkania dla rodzin. Natomiast Trump regularnie pyta wyborców, czy żyje im się teraz lepiej niż cztery lata temu. I to Trumpowi Amerykanie tradycyjnie bardziej ufają w kwestii gospodarki. ©℗