W lipcu po raz pierwszy od marca 2021 r. inflacja w USA spadła poniżej 3 proc. Teoretycznie to dane, które mogą cieszyć konsumentów. Wśród Amerykanów nie ma jednak zadowolenia – z lipcowego badania Gallupa wynika, że 70 proc. z nich twierdzi, że gospodarczo sprawy idą w ich kraju w złym kierunku. Dlatego też ekonomia, a szczególnie inflacja, są w tym cyklu wyborczym bezkonkurencyjnie najważniejszym tematem: to sprawa uznawana za istotną dla 9 na 10 wyborców, dystansująca bezpieczeństwo, migrację czy kwestie światopoglądowe. „Gospodarka, głupcze” – ten słynny cytat Jamesa Carville’a, stratega demokratów z czasów Billa Clintona, przypomina się w USA co cztery lata, ale w tym roku jest wyjątkowo aktualny.
Na mniej niż 80 dni przed wyborami oba sztaby w znacznej mierze odsłoniły już swoje karty, na poziomie deklaracji tradycyjnie zabiegając o wyborców z klasy średniej. Elektorat jest podzielony niemal idealnie pół na pół, w sprawach gospodarczych – jeśli wierzyć badaniom „Financial Times” – Kamala Harris oraz Donald Trump cieszą się podobnym zaufaniem wyborców. Szczególnie aktywna na polu gospodarki jest demokratka, której sztab od miesiąca zasypuje dziennikarzy obietnicami, danymi, propozycjami i liczbami.
Ostatnią salwą jest zapowiedź podwyżki przez Harris podatku dochodowego od firm z 21 proc. do 28 proc. Zgodnie z wyliczeniami think tanku The Committee for a Responsible Federal Budget w ciągu dekady przyniosłoby to amerykańskiemu budżetowi 1 bln dol. dodatkowych przychodów. Kontrastuje to z deklaracjami Trumpa, który w lipcu sugerował obniżenie stawki CIT do 20 proc. w przypadku wyborczej wygranej. Republikanin stoi za obniżką stawki do 21 proc., z 35 proc., do której doszło w ramach zaprowadzonej za jego prezydentury w 2017 r. reformy znanej jako Tax Cuts and Jobs Act (TCJA).
„Utrzymanie przez klasę średnią dolarów w kieszeniach”
Według Harris podwyżka podatku jest konieczna, by sfinansować federalne wydatki i – jak to utrzymują jej sztabowcy – „utrzymanie przez klasę średnią dolarów w kieszeniach”. Tym bardziej że kandydatka demokratów podtrzymała zobowiązanie Bidena o niezwiększaniu podatków dla osób zarabiających mniej niż 400 tys. dol. rocznie. Wydatków planuje sporo: zapowiada m.in. budowę 3 mln mieszkań oraz skasowanie długów medycznych o wartości 7 mld dol.
Na stałe ma być też wprowadzona roczna ulga podatkowa dla rodzin, w wysokości 3,6 tys. dol. na dziecko. Ważnym punktem programu jest także federalny zakaz podwyżek cen żywności, co jest rozwiązaniem zupełnie do tej pory jeszcze niesprawdzanym. Wszystko ma się zasadzać na nowych uprawnieniach dla Federalnej Komisji Handlu oraz stanowych prokuratorów generalnych. Chodzi o surowsze kary oraz walkę z przyczyniającymi się do wzrostów cen fuzjami i przejęciami w branży spożywczej.
Pomysły Harris, szczególnie te dotyczące podwyższenia podatków oraz zwiększenia świadczeń społecznych, przez Trumpa są opisywane na wiecach i spotach jako komunizm. Republikanin w centrum swojej kampanii, podobnie jak osiem i cztery lata temu, stawia miejsca pracy (bezrobocie w USA w lipcu wyniosło zaledwie 4,3 proc.). Mają je zapewnić program ulg podatkowych podobny do tych z 2017 r., szerokie zezwolenia na nowe odwierty w branży naftowej oraz masowe deportacje pracowników bez odpowiednich dokumentów. Trump obiecuje, że za jego kadencji ceny energii spadną o połowę, sugerował też wprowadzenie 10–20-proc. ceł na import (nie podano tu szczegółów), co ma się przyczynić do ochrony amerykańskiego przemysłu.
Demokraci o cłach wprost nie wspominają
Na ochronę miejsc pracy mają inny pomysł: to dotacje na „zielony przemysł”. W programie przegłosowanym na trwającej od poniedziałku konwencji oceniają, że wycofanie się z „zielonych” programów Joego Bidena spowoduje odpływ miejsc pracy do Chin, które oba sztaby uznają za największego zagranicznego rywala USA.
Ekonomiczny establishment zdaje się przychylać bardziej w kierunku Harris. W liście z czerwca 16 laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii wydało ostrzeżenie, że program Trumpa, a w szczególności jego daleko idący protekcjonizm – nie tylko „ponownie zwiększy inflację”, lecz także będzie miał „destabilizujący wpływ na gospodarkę USA”. Zapowiadana przez republikanina podwyżka taryf celnych, jeśli będzie wprowadzona szeroko, ma rocznie zwiększyć koszty życia średniej amerykańskiej rodziny o ponad 3,5 tys. dolarów.
Sam Trump mało robi sobie jednak z ocen establishmentu. W serwisie X pyta: „Czy żyje wam się teraz lepiej niż za mojej prezydentury?”, doskonale zdając sobie sprawę, że po pandemii większość Amerykanów w sondażach na tak postawione pytanie odpowiada: „nie”. ©℗