Na dwa dni przed pierwszą turą wyborów parlamentarnych we Francji obóz prezydenta Emmanuela Macrona zgromadzony wokół jego partii Renaissance sprawia wrażenie pogrążonego w chaosie, bez większej nadziei na sukces. Kiedy Macron – po przegranej kampanii do Parlamentu Europejskiego – ogłaszał decyzję o rozwiązaniu parlamentu i przeprowadzeniu przedterminowego głosowania, większość ekspertów oceniała jego decyzję jako zagrywkę hazardową. Mógł umocnić swój obóz dzięki premiującej duże koalicje ordynacji większościowej. Dziś jednak, po prawie dwóch tygodniach kampanii wyborczej, wszystko wskazuje na to, że Macron odejdzie od stolika jako bankrut. Aż 72 proc. Francuzów jest niezadowolonych z jego działań, co stanowi wzrost o 4 pkt proc. od początku czerwca.

Bezlitosne sondaże

Właściwie wszystkie francuskie i europejskie ośrodki badawcze przewidują zwycięstwo skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego kojarzonego głównie z rodziną Le Pen, ale formalnie zarządzanego dziś przez wschodzącą gwiazdę francuskiej polityki – Jordana Bardellę. Najbardziej optymistyczne dla prawicy sondaże ośrodka Ifop dają temu obozowi 36 proc. poparcia, najmniej optymistyczny Cluster17 „zaledwie” 30,5 proc. Wszystkie badania jednak wskazują, że Zjednoczenie Narodowe przekroczy 30 proc., a średnio ośrodki prognozują wynik między 33 a 36 proc. Na tym tle obóz prezydencki wypada wyjątkowo blado. Praktycznie wszystkie sondaże wskazują na wynik w okolicach 20 proc., a odchylenia są na poziomie 1–2 proc. Obóz prezydencki, a właściwie sam Macron, liczył na to, że taka polaryzacja społeczna pomoże mu zgromadzić wokół siebie wszystkie opcje na lewo od skrajnej prawicy i tym samym przechyli szalę zwycięstwa na jego korzyść. Tymczasem lewica i skrajna lewica połączyły swoje siły jako Nowy Front Ludowy i dziś mogą liczyć na poparcie rzędu prawie 30 proc – w pesymistycznym wariancie na ok. 26 proc. (ośrodek Harris Interactive), w optymistycznym 30 proc. (Cluster17). Niedzielne wybory parlamentarne jawią się więc raczej jako walka skrajnej lewicy i skrajnej prawicy, gdzie pozycjonowane jako centrum stronnictwo Macrona może w niektórych okręgach nie wejść nawet do drugiej tury (w kilkudziesięciu nie wystawi nawet swojego kandydata).

Niemożliwa współpraca

Francja przygotowuje się więc na dwa podstawowe scenariusze: uzyskanie samodzielnej większości przez skrajną prawicę lub jej zwycięstwo wyborcze i konieczność poszukania koalicjantów – prawdopodobnie wśród umiarkowanie prawicowych Republikanów, bo wszystkie pozostałe partie wykluczyły współpracę. W obu przypadkach jednak to Macron będzie musiał desygnować premiera i przydzielić mu obowiązek sformowania gabinetu. Bardella już zadeklarował, że jest gotów objąć funkcję szefa rządu i nie będzie domagał się ustąpienia przez Macrona przedwcześnie ze stanowiska, ale kohabitacja tych dwóch obozów wydaje się dzisiaj kompletnie nierealna. Jeśli nie udałoby się zbudować jakiejkolwiek koalicji, prawica rozważa odmowę sformowania rządu. Jako przedsmak potencjalnej „współpracy” Zjednoczenie Narodowe i Pałac Elizejski jeszcze przed wyborami zaczęły targi o nominację dla Francji do Komisji Europejskiej. Samozwańczym kandydatem skrajnej prawicy jest były szef Frontexu Fabrice Leggeri, który podał się do dymisji, gdy na jaw wyszło tuszowanie przez tę instytucję push-backów migrantów z Grecji do Turcji oraz błędy w zarządzaniu instytucją i polityką kadrową. Leggeri oceniany jest jako jeden z najgorszych szefów unijnych instytucji w historii, ale po rozstaniu z Frontexem jako europoseł przeszedł do skrajnie prawicowej frakcji Tożsamość i Demokracja, w której główną rolę odgrywa dziś obóz Le Pen i Bardelli. Pałac Elizejski upiera się jednak, że desygnowanie kandydata to prerogatywa prezydenta, a jeśli pod koniec tygodnia uda się Macronowi przeforsować swojego nominata podczas unijnych negocjacji, temat zostanie zamknięty.

Odwleczony wyrok

Przepychanki o stanowisko unijnego komisarza to tylko wierzchołek problemów, z którymi państwo francuskie będzie się zmagać pod rządami skrajnie przeciwnych obozów w Pałacu Elizejskim z jednej strony i Zgromadzeniu Narodowym z drugiej. Analitycy sugerują dziś, że Macron w razie klinczu mógłby powołać rząd techniczny albo – jak sugerował niedawno w rozmowie z nami ekspert OSW Łukasz Maślanka – rządzić za pomocą dekretów, de facto niemal jednoosobowo. I ta ostatnia wizja wydaje się dziś najbardziej prawdopodobna, biorąc pod uwagę niechęć liberałów do współpracy z kimkolwiek spoza własnego obozu.

Trzęsienie ziemi na francuskiej scenie politycznej zostanie jednak nieco odwleczone w czasie. Pierwsza tura wyborów bowiem jedynie połowicznie rozstrzyga o wyniku – z uwagi na system większościowy i jednomandatowe okręgi wyborcze każdy z posłów musi w swoim okręgu uzyskać ponad 50 proc. głosów. Jeśli tak się nie stanie, to organizowana jest druga tura, w której udział wezmą wszyscy kandydaci, którzy przekroczyli 12,5 proc. poparcia. A to oznacza, że pełen rozmiar potencjalnej porażki Macrona i zwycięstwa Le Pen poznamy dopiero za tydzień. ©℗