Nie mają sprzętu, wyposażenia, umiejętności. Jest ich skrajnie mało. Tanzańskim ratownikom medycznym pomagają Polacy.
Na prowizorycznym oddziale ratunkowym w szpitalu Nyamagana w mieście Mwanza leży 30-letni Kasitu-Boniphace Kennedy. Kilka godzin wcześniej, jadąc w środku nocy na motocyklu, został potrącony przez samochód. Podejrzenie złamania kości w nodze, uraz głowy, poszarpana skóra, silne krwawienie. Miał szczęście. Wypadek zdarzył się na tyle blisko jego miejsca zamieszkania, że do najbliższej lecznicy mogli go donieść sąsiedzi i kuzyni. Taka forma transportu rannego nikogo tu nie dziwi, skoro szpital Nyamagana obsługują raptem dwa ambulansy, a czekanie na karetkę na ogół jest bezcelowe.
Drogi Tanzanii są śmiertelną pułapką. Ostatnie dostępne dane Światowej Organizacji Zdrowia wskazują, że w 2019 r. śmierć poniosły na nich 18 054 osoby. Pochłaniają porównywalną liczbę ludzkich żyć do dróg Unii Europejskiej, choć populacja tego wschodnioafrykańskiego kraju jest siedmiokrotnie mniejsza. A to i tak tylko oficjalne statystyki – wielu wypadków nikt nie zgłasza. Wskaźnik śmiertelności rośnie co roku o 0,5 tys. W tym roku w wypadkach komunikacyjnych życie straci tu już ponad 20 tys. osób. Tanzania w tej mrocznej statystyce przoduje nawet na tle regionu – lepiej jest choćby w Etiopii, Kenii, Rwandzie, Ugandzie czy Mozambiku.
Tak tragiczny bilans to skutek wielu nakładających się na siebie czynników: absurdalnie niebezpiecznych i irracjonalnych zachowań kierowców, katastrofalnego stanu technicznego pojazdów, zacofanej i nieodpowiadającej rosnącemu natężeniu ruchu infrastruktury, a także niemal nieistniejącej medycyny ratunkowej.
Wysepka pomocy
Kennedy miał szczęście w nieszczęściu. Trafił do odpowiednio wyposażonego szpitala, w którym są wyszkoleni lekarze. A tych w całym państwie dramatycznie brakuje – pod koniec 2021 r. w państwowej służbie zdrowia 63-milionowej wówczas Tanzanii pracowało raptem… 73 lekarzy medycyny ratunkowej. Lwia część rezyduje w największym (6 mln mieszkańców) mieście kraju Dar es Salaam. W Mwanzie, na dalekiej północy, ponad 1000 km od Dar i ok. 600 km od stołecznej Dodomy, obecność ratownika medycznego można traktować w kategoriach cudu, a przynajmniej przypadku. Szpital Nyamagana jest jednak chlubnym wyjątkiem – spośród 250-osobowej kadry działa tu aż 30 odpowiednio przeszkolonych medyków ratownictwa medycznego. To zasługa Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM), które od początku 2022 r. tworzy w Tanzanii w zasadzie od zera powszechny system ratownictwa medycznego. Zgodnie z założeniami projektu wartego 4,9 mln zł (środki pochodzą z prowadzonego przez nasz MSZ programu „Polish aid”) do końca 2024 r. fundacja PCPM wybuduje i wyposaży centrum szkoleń medycznych, w których przeszkoli 1,9 tys. lekarzy i pielęgniarek oraz 150 funkcjonariuszy służb ratunkowych: strażaków, policjantów, ratowników medycznych oraz skautów. Polacy doposażą w nowoczesny sprzęt do ratowania życia i monitorowania stanu pacjentów łącznie siedem szpitali i klinik w Tanzanii, w tym właśnie Nyamagana w Mwanzie.
– Brakuje nam najbardziej podstawowego wyposażenia do ratowania życia w nagłych wypadkach. Jeszcze przed covidem sytuacja była dramatyczna, a pandemia jeszcze bardziej skomplikowała sytuację publicznych szpitali w naszym kraju i naszym mieście – mówi mi dr Sebastian H. Pima, członek rady miejskiej w Mwanzie odpowiedzialny za lokalny system opieki zdrowotnej.
W drugim co do liczby ludności tanzańskim mieście (ok. 1 mln mieszkańców, choć miejscowe dane są tak rozbieżne i nieweryfikowalne, że ciężko nawet o zgrubny szacunek) funkcjonuje 13 publicznych ośrodków zdrowia o statusie szpitala obsługiwanych łącznie przez ok. 2 tys. pracowników medycznych. „Pracowników”, bo wielu z nich nie można nazwać lekarzami w tym znaczeniu tego słowa, jakie znamy z Europy.
– Jakość kształcenia, szczególnie tak specjalistycznego jak medyczne, niestety jest w Tanzanii niska. Szkolenia, które prowadzi PCPM, dotyczą podstaw, ale mają ogromne znaczenie dla skuteczności tutejszej pomocy ratunkowej – komentuje Krzysztof Buzalski, ambasador RP w Tanzanii.
Polscy i kenijscy instruktorzy współpracujący z PCPM uczą Tanzańczyków udzielania pierwszej pomocy, resuscytacji dzieci i dorosłych, obsługi defibrylatora AED, zarządzania pacjentem urazowym (ewakuacja z miejsca wypadku i transport, tamowanie krwotoków, unieruchamianie złamań, odbarczanie odmy opłucnowej, wkłucia doszpikowe), a także korzystania z ultrasonografu u pacjentów w stanach nagłych.
– Przez lata improwizowaliśmy. Nie mając odpowiedniej sali do przyjmowania pacjentów z nagłych wypadków, nie mając wyszkolonych lekarzy, podstawowego wyposażania czy nowoczesnego sprzętu, nie byliśmy w stanie pomóc wielu potrzebującym. Dziś sytuacja wygląda o wiele lepiej dzięki wsparciu z Polski – cieszy się Godphrey Kajumbula, ordynator oddziału ratunkowego w szpitalu Nyamagana, który oprowadza mnie po kolejnych pomieszczeniach lecznicy i pokazuje nowoczesny sprzęt oklejony logotypami sponsorów, w tym PCPM. Fundacja doposaża szpital w najbardziej newralgiczny z punktu widzenia zdrowia i życia poszkodowanych ekwipunek ratowniczy: zestawy USG, aparaty EKG, kardiomonitory, sprzęt do infuzji dożylnych, terapii tlenowej, intubacji oraz resuscytacji krążeniowo-oddechowej, jak również wyposażenie do transportu rannych w wypadkach komunikacyjnych (deski i kołnierze ortopedyczne, pasy do miednicy, szyny usztywniające kończyny).
Jak wylicza dr Kajumbula, na szpitalny oddział ratunkowy – czy raczej niewielką, surową salkę, która awaryjnie pełni tę funkcję, bo faktyczny oddział ma powstać dopiero za dwa lata – codziennie trafia ok. 25 pacjentów. Zawały, malaria, hipotermia, udar, cukrzyca… Nie ma dnia, by któryś z tutejszych lekarzy nie postawił takiej diagnozy. Najwięcej jest jednak ofiar wypadków komunikacyjnych.
Taka codzienność
Członek regionalnego komitetu ds. bezpieczeństwa ruchu drogowego w regionie Mwanzy Thomas Rutachunzibwa przekonuje mnie, że sytuacja z roku na rok się poprawia. Chyba sam w to nie wierzy, ale dziennikarzowi z Europy nie wypada powiedzieć czegoś innego. Zapewnia, że w regionie notuje się coraz mniej wypadków z udziałem autobusów i ciężarówek. Jednocześnie przyznaje, że statystyka zdarzeń z udziałem motocyklistów i rowerzystów nadal wygląda dramatycznie. A oni mają najmniejsze szanse na przeżycie zderzenia z większymi pojazdami, więc większość tego typu wypadków kończy się tragicznie.
– Brakuje powszechnej wiedzy o bezpiecznej jeździe. Plagą są przeładowane motocykle, brak oświetlenia, nierozważna jazda, niesprawny sprzęt. Wielu motocyklistów nie nosi też kasków – wylicza Rutachunzibwa i dodaje, że wysokość mandatu za brak ochrony głowy w ostatnim czasie została przez władze… obniżona. Teraz to 10 tys. szylingów tanzańskich (15 zł), wcześniej było trzy razy więcej. Jak z ubolewaniem przyznaje mój rozmówca, dotychczasowe prawo było martwe, bo złapany na jeździe bez kasku motocyklista i tak nie miał pieniędzy na opłacenie tak wysokiego mandatu.
Dzień przed tą rozmową na własne oczy widziałem śmiertelny wypadek drogowy, i to właśnie motocyklisty. Pierwszy raz w życiu. Wystarczyły cztery dni w Tanzanii. Na nieoświetlonej drodze, jeszcze przed świtem, nieszczęśnik został potrącony przez samochód osobowy. Człowiek, wraz z motocyklem, przeszorował po asfalcie kilkadziesiąt metrów. Wtedy jeszcze prawdopodobnie żył. Jednak sekundy później po ofierze przetoczyła się ciężarówka, nie zostawiając jej żadnych szans.
Makabryczny wypadek nie zrobił większego wrażenia na lokalnych gapiach. Podobne sytuacje zdarzają się na tyle często, że nie powodują gwałtowniejszych reakcji. A ponieważ rzecz działa się z dala od jakiegokolwiek miasta, wzywanie karetki nie miało sensu. I tak niemal na pewno by nie przyjechała. Właśnie ze względu na ogromne odległości i skrajnie niską dostępność profesjonalnych lekarzy PCPM prowadzi kursy pierwszej pomocy ratunkowej także wśród osób niemedycznych.
– Szkolimy i wyposażamy w apteczki pierwszej pomocy osoby, które są na ogół pierwsze na miejscu zdarzenia, czyli first-responders. To kierowcy autobusów dalekobieżnych oraz pracownicy portów morskich i lotnisk. Pomoc tych ludzi, po odpowiednim wyszkoleniu, może znacząco poprawić statystyki przeżywalności ofiar wypadków na drogach – tłumaczy Aleksandra Mizerska z Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, koordynatorka tanzańskiego projektu fundacji.
Rozmawiamy na dziedzińcu szpitala regionalnego w dzielnicy Temeke, w południowej części Dar es Salaam. Na 17 tutejszych lekarzy aż 12 przeszło już szkolenia fundowane przez Polaków. Dzięki temu mogli sprawnie pomóc chociażby 28-letniemu Emmanuelowi Minjy, który jest kolejnym przykładem, jak ryzykowną grą stało się poruszanie na motocyklu po ulicach tanzańskiej metropolii. W tym przypadku skończyło się na złamanej kości piszczelowej i pozrywanych ścięgnach. Kontuzja parszywa, ale niezagrażająca życiu. Moją uwagę zwraca sposób wykonania usztywnienia kończyny – prawa noga Minjy jest opakowana we fragmenty… kartonowego pudła. I nie jest to pozostałość po prowizorycznym zabezpieczeniu poklejonym na miejscu wypadku, tylko usztywnienie wykonane już tu, w szpitalu. Czy z takim niedoborem podstawowego sprzętu medycznego da się nieść skuteczną pomoc?
Zmienia się powoli
Wsparcie z Polski – choć niezwykle pożyteczne – jest kroplą w morzu potrzeb. Niewydolność służby zdrowia wpisuje się w większy obrazek inercji administracji publicznej Tanzanii. Dynamicznego tempa wzrostu populacji nie wytrzymuje też system edukacji, bezpieczeństwa publicznego, sprawiedliwości czy pomocy społecznej. Chwilę przed moim wyjazdem do Tanzanii raport o tym kraju opublikował Bank Światowy. Dokument otworzył przestrogą, że chociaż współczynnik dzietności w tym wschodnioafrykańskich państwie od kilku dziesięcioleci spada, populacja i tak stale wzrasta o 3 proc. rocznie. Co roku przybywa prawie 2 mln (sic!) obywateli. Do tego dochodzi migracja wewnętrzna, zwłaszcza młodych obywateli urodzonych na obszarach wiejskich. Ojcowizny nie wystarcza już dla trzeciego czy czwartego dziecka w rodzie – dla nich jedyną szansą jest szukanie zarobku w miastach. Nowo przybyli na ogół zamieszkują w slumsach, nie kontynuują edukacji i dorywczo podejmują liche zajęcia zarobkowe. Boom demograficzny z roku na rok tylko przyspiesza. Dokładnie dwie dekady temu populacja Tanzanii równa była populacji Polski i wynosiła nieco ponad 38 mln. Dziś zbliża się już do 70 mln, a Dar es Salaam ma być na koniec tego wieku drugim najludniejszym miastem planety.
Za tak drastycznymi zmianami demograficznymi nie nadąża rozwój społeczno-ekonomiczny. Tanzania jest wciąż krajem ubogim, który dopiero w 2019 r. przestał być klasyfikowany przez Bank Światowy w grupie najbiedniejszych państw globu (low income countries). PKB per capita wynosi raptem 1,2 tys. dol., czyli ponaddwukrotnie mniej niż w Bangladeszu, trzykrotnie mniej niż w Bhutanie i dziesięciokrotnie mniej niż w Kazachstanie. Dość powiedzieć, że cała tanzańska gospodarka rocznie wytwarza o połowę mniej dóbr i usług niż Warszawa (według Eurostatu w 2022 r. region warszawski wytworzył produkt brutto o wartości 114 mld euro; Bank Światowy podaje PKB Tanzanii w tym samym roku 75 mld dol., czyli ok. 70 mld euro).
Ambasador Buzalski, który służbę dyplomatyczną dla RP pełnił na placówkach w Dar es Salaam i Addis Abebie, obserwuje zmiany zachodzące w krajobrazie gospodarczym Afryki Wschodniej od 2007 r. Nie ma wątpliwości, że Tanzania rozwija się o wiele wolniej niż Kenia czy nawet Rwanda. Wpływ na to ma historia: Kenia była pełnoprawną kolonią brytyjską, podczas gdy ówczesna Tanganika – po przejęciu jej przez Brytyjczyków od Niemców po I wojnie światowej – „jedynie” protektoratem. Oznaczało to mniejszy wpływ Londynu na lokalne władze i ograniczone możliwości eksploatacji zasobów naturalnych. Dlatego też Brytyjczycy znacznie chętniej łożyli na rozwój właśnie Kenii, a dodatkowo już po uzyskaniu przez nią niepodległości w 1963 r. byli w stanie przeciągnąć ten kraj na zachodnią stronę „żelaznej kurtyny”. Tymczasem Tanzania, formalnie niezależna od 1961 r., związała się z blokiem sowieckim. Socjalizm dobrze odnalazł się w tanzańskiej mentalności, która kierowała się ideą ujamaa (w suahili „braterstwo, jedność, wspólnota”), czyli doktryną gloryfikującą gospodarkę współdzielenia. Autorstwo tej koncepcji przypisuje się pierwszemu prezydentowi Tanzanii Juliusowi Nyerere, który był jej wierny aż do oddania urzędu w 1985 r. Centralnie planowana, socjalistyczna, kolektywistyczna gospodarka okazała się – co chyba nikogo nie zdziwi – niewydolna i nieefektywna, pogłębiała biedę, tłamsiła przedsiębiorczość i oddolną inicjatywę gospodarczą. W latach 70. XX w. przez kraj przetoczyła się fala nacjonalizacji majątku prywatnego, co dodatkowo odstraszyło i tak nielicznych inwestorów zagranicznych. I choć na przełomie lat 80. i 90. tutejsza gospodarka – podobnie jak nasza – weszła w okres transformacji, tempo zmian jest zbyt powolne, by móc dziś mówić o sukcesie tych reform.
– Socjalistyczne myślenie nadal jest obecne w tutejszej polityce, biznesie, relacjach społecznych. Przemysł państwowy ma głównie służyć generowaniu miejsc pracy i wsparciu lokalnej społeczności. Optymalizacja kosztowa czy zysk jest zwykle kwestią drugoplanową i nie zapewnia prestiżu – przedstawia tanzańską rzeczywistość Krzysztof Buzalski. Co ciekawe, w Tanzanii u władzy nadal pozostaje Partia Rewolucyjna – ta sama, którą do życia powołał Nyerere i która wprowadzała ideę ujamaa.
W takich warunkach ekonomicznych trudno myśleć o budowaniu sprawnego państwowego systemu ochrony zdrowia. Ułatwieniem jest wsparcie z zagranicy, co spotyka się z uznaniem mieszkańców i władz państwowych. Prowadzony przez PCPM projekt rozwojowy jest istotnym ogniwem łańcucha łączącego Polskę i Tanzanię na poziomie dyplomatycznym. „Niech to będzie dar serca w podziękowaniu za serce” – mówił o wsparciu PCPM i MSZ prezydent Andrzej Duda podczas swojej oficjalnej wizyty w tym kraju w lutym. Nawiązywał do wędrówek żołnierzy armii gen. Andersa, którzy po opuszczeniu sowieckich obozów zostali przyjęci na tutejszej ziemi – pod koniec 1944 r. w trzech krajach Afryki Wschodniej przebywało ponad 13 tys. obywateli polskich, z czego aż 6,6 tys. w ówczesnej Tanganice. Tegoroczna wizyta głowy państwa oraz działalność fundacji są istotnym punktem budowania rozpoznawalności naszego kraju w Tanzanii.
– Nasza pomoc dotyczy bardzo istotnego i odczuwalnego z punktu widzenia lokalnej społeczności tematu, jakim jest ratowanie zdrowia i życia. Wybór tego obszaru nie był przypadkowy, wcześniej dokładnie zbadaliśmy tutejsze potrzeby, a sam zakres projektu był omówiony ze stroną tanzańską – tłumaczy Aleksandra Mizerska, dodając, że dzięki sprecyzowanemu obszarowi działania i punktowej pomocy fundacja jest w stanie osiągnąć bardzo wysoką skuteczność przy relatywnie niewielkich nakładach finansowych.
Podobną działalność PCPM prowadzi w sąsiedniej Kenii, gdzie od 2014 r. wyposaża i szkoli lokalnych strażaków. Dzięki działaniom fundacji liczba jednostek straży pożarnej w całym kraju wzrosła z 26 do 71, a strażaków – z 450 do ponad 1,5 tys. W kwietniu wyszkoleni przez Polaków ratownicy i strażacy nieśli pomoc podczas największych od 30 lat powodzi w tym kraju. Z czasem będzie procentować też polski program rozwojowy w Tanzanii. Każdy przeszkolony pracownik medyczny i każda doposażona sala szpitalna choć w małym stopniu przyczyni się do wyhamowania – a może i odwrócenia – czarnego trendu związanego ze stale rosnącą liczbą ofiar wypadków komunikacyjnych. ©Ⓟ