- Wolę być oskarżony przez Międzynarodowy Trybunał Karny o zbrodnie wojenne, niż się poddać - mówi Amiad Cohen, dyrektor prawicowej organizacji Tikvah Fund.
Amiad Cohen: Jestem mądrym facetem, którego Netanjahu szanuje.
W niektórych kwestiach się zgadzamy, w innych nie. Czy mam na niego wpływ? Nie wiem.
Zdecydowanie nie. Dla nas ważniejsze od wygrania wojny jest to, by Hamas się poddał.
Odpowiedź jest prosta: II wojna światowa. Amerykanie nie wygrali wojny, tylko Japończycy ją przegrali. Poddali się. Kapitulacja oznacza uznanie wyższości wroga, dzięki czemu może zapanować pokój. Japonia przeszła od tego czasu ogromną przemianę – ze społeczeństwa zmilitaryzowanego stała się krajem pacyfistycznym. Niemcy zaś stoją dziś na czele walki z antysemityzmem. Jak do tego doszło? Niemcy zostały pokonane. Nie ja to wymyśliłem. Parafrazując Roosevelta: na świecie nie zapanuje pokój, dopóki niemiecka i japońska potęga militarna nie zostanie całkowicie zniszczona. Nie chodziło o eliminację ludności, lecz filozofii opartej na podboju.
Po wojnie, którą stoczyliśmy w latach 2008–2009, ONZ opublikował raport na ten temat. Zarzucano nam, że dopuściliśmy się okrucieństw w Strefie Gazy. To oczywiście bzdury, ale powstrzymało to nas przed zniszczeniem Hamasu, kiedy był jeszcze słaby. Teraz musieliśmy zrujnować całą Strefę Gazy, żeby go zniszczyć. Co by się stało, gdyby Hamas został pokonany w 2008 lub 2014 r.? Zapobieglibyśmy katastrofie, która ma teraz miejsce w Gazie. Proszę pomyśleć, jak wyglądałby świat, gdyby Hitlera pozbyto się w 1935 lub 1939 r. Prawda jest taka, że jeśli ktoś się boi użyć siły militarnej przeciwko swoim wrogom, wywołuje więcej wojen.
Wszystko dlatego, że Amerykanie wiążą nam ręce.
Głównym celem powinna być kapitulacja Hamasu w Gazie. Chcę zobaczyć, jak hamasowcy składają podpisy pod takim dokumentem, a w tle powiewa flaga Izraela. Ja na razie nie widzę różnicy między Hamasem a populacją Gazy. Wystarczy spojrzeć na sondaże. Jej mieszkańcy popierają Hamas i ich masakry, gwałty, morderstwa z 7 października. Jedynym sposobem na zniszczenie tej ideologii jest pokazanie nie tylko, że jest nieskuteczna, lecz także że nie ma dla niej miejsca na świecie. Lewica i Joe Biden tego nie rozumieją. Celem Amerykanów nie jest zniszczenie Hamasu, lecz utrzymanie go przy życiu. A my wiemy, że musimy doprowadzić do całkowitego unicestwienia jego przywództwa. To zajmie trochę czasu, ale nie uda się zmienić rządów w Gazie, dopóki Hamas się publicznie nie podda.
Nie jestem w stanie zmienić czyichś poglądów, ale mogę wyciągnąć wnioski z tego, jak świat postąpił wobec Niemiec i Japonii w 1945 r. Po pierwsze, za wyrządzone okrucieństwa się płaci. Świat nie może wykładać pieniędzy na Gazę. Palestyńczycy przez następne pięć lat mają żyć w namiotach pod kontrolą wojska. Nie obchodzi mnie którego. Może być to armia amerykańska, saudyjska, jakakolwiek. Ludzie muszą tam po prostu zrozumieć, że stracą wszystko, jeśli będą się trzymać tych szalonych idei skrajnego islamu i Bractwa Muzułmańskiego, wroga numer jeden od Indii po Maroko. Na marginesie – jest jeden kraj między Indiami a Marokiem, w którym Bractwo Muzułmańskie może startować w wyborach. To Izrael, który dopuścił do tego, że Mansour Abbas jest posłem.
Dobra historia. Totalne kłamstwo. Mansour Abbas jest przedstawicielem Bractwa Muzułmańskiego. Oni mają w Izraelu dwa oddziały, jeden na północy, a drugi na południu. I są związani z Hamasem.
On i jemu podobni są takim naszym współczesnym koniem trojańskim. Działają powoli, ale w gruncie rzeczy chcą naszego zniszczenia.
Integracja może być dobrym rozwiązaniem pod pewnymi warunkami. Victor Davis Hanson (amerykański konserwatywny komentator i historyk wojskowości – red.) opowiadał, że kiedyś hiszpańskojęzyczni imigranci przyjeżdżali do Kalifornii do pracy i od razu uczyli się mówić po angielsku. Ci, którzy trafili tam w ostatnich 15 latach, posługują się już tylko hiszpańskim. To nie jest asymilacja, lecz przejmowanie kraju. Robienie z USA Ameryki Południowej.
Mnie nie chodzi o sam język, mam to gdzieś. To tylko przykład, który pokazuje, że kiedyś imigranci przyjeżdżali do Stanów i akceptowali tamtejszą kulturę, a teraz wysuwają tylko żądania. Moi dziadkowie wyjechali do USA z Europy Wschodniej. Całkowicie się zmienili, zaakceptowali i szanowali kulturę amerykańską, która dała im szansę. Stany Zjednoczone przyniosły światu wolność, wartości judeochrześcijańskie, konstytucje i ochronę praw jednostki. Niektórzy tego nie respektują, palą amerykańskie flagi.
Świetnie, ja też jestem przeciwnikiem promowanego przez Zachód rozwiązania dwupaństwowego. Choć teraz mamy tak naprawdę rozwiązanie czteropaństwowe: jest Gaza, Izrael, Judea i Samaria (izraelskie określenie na Zachodni Brzeg – red.), no i Jordania. Ale prawda jest taka, że oni chcą czterech państw dla jednego narodu. Żądają prawa powrotu do Izraela (Palestyńczycy zostali wysiedleni przez izraelskie władze w okresie Nakby – red.). Ja się sprzeciwiam tym wymysłom. Proponuję innego rodzaju rozwiązanie dwupaństwowe: Izrael i Jordania, czyli państwo palestyńskie.
Niech sobie żyją w Izraelu, przecież Żydzi też mają diasporę w Stanach. W Polsce jest diaspora żydowska, a w USA polska. Ale jeśli ktoś chce mieć izraelski paszport i głosować w wyborach, to musi zaakceptować, że jest to państwo żydowskie. Musi zaakceptować nasze wartości.
My zawsze przegrywamy w dyplomacji. Wie pani dlaczego? Bo Zachód jest martwy. Ludzie w Europie nie potrafią walczyć o swoje istnienie, więc tym bardziej nie będą walczyć o nasze. Europa przegrała walkę z imigracją. No, może poza Polską i Węgrami. Ale jeśli nie będziecie rodzić dzieci, to wkrótce też umrzecie. Przyjadą za to imigranci z Afryki. Zabiorą wasze domy, waszą kulturę. Wystarczy spojrzeć na Londyn czy Paryż. Nie wierzę, że Europejczycy mają siłę, by walczyć.
Musi pani zacząć odróżniać nagrania z amerykańskich kampusów od sondaży w USA.
Nie zgadzam się.
Cudownie. Młodzi ludzie zawsze są neomarksistami, a potem dojrzewają i zaczynają rozumieć świat.
Zawsze jest jakieś ryzyko. I co mam z tym zrobić? Popełnić samobójstwo? Oczywiście, że nie. Wolę być oskarżony przez Międzynarodowy Trybunał Karny, niż się poddać.
Wręcz przeciwnie, musimy zniszczyć każdy kawałek tej ziemi. Musimy im pokazać, że jest tylko jedno rozwiązanie: kapitulacja Hamasu. Chcecie uniknąć śmierci ludności cywilnej? Poddajcie się. Wiele państw bardzo by tego chciało. Arabia Saudyjska, Bahrajn, Egipt, Katar, Indie… Proszę mi wierzyć, oni chcą, żebyśmy wygrali z Hamasem. Wie pani, kiedy do Izraela zadzwonił pierwszy telefon ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich w sprawie nawiązania stosunków dyplomatycznych? Tuż po tym, jak „Bibi” przemawiał w Kongresie (w 2015 r. Netanjahu wygłosił tam przemowę przeciwko zawarciu porozumienia nuklearnego z Iranem – red.). Polityka ustępstw Baracka Obamy była bowiem ogromną katastrofą dla Emiratczyków i Saudyjczyków. Kiedy zobaczyli premiera Netanjahu w Waszyngtonie, człowieka, który staje we własnej obronie, którego kraj ma spore zdolności militarne, aby walczyć z Iranem, Hezbollahem i Bractwem Muzułmańskim, stwierdzili, że chcą z nim współpracować. Nie zawiera się pokoju ze słabymi ludźmi. Pokój zawiera się z tymi, którzy są silni.
To nie ma znaczenia. Oczywiście nie chcemy krzywdzić niewinnych ludzi, którzy nie uczestniczą w walkach, ale musimy odebrać Hamasowi monopol na władzę.
Nie. Otworzy się przed nami bardzo dużo nowych możliwości.
Proszę sobie pomyśleć o Japonii. Strefa Gazy może być drugą Japonią. Wierzę, że oni też mogą się zmienić, jeśli tylko zrozumieją, że idee Hamasu nie mają racji bytu na tym terytorium.
Pytanie, czy będą chcieli nas zabić, czy nie. A żeby nie chcieli nas dalej zabijać, muszą się teraz poddać. To nie jest mój wymysł. Wystarczy pojechać do Niemiec, Włoch i Japonii, by przekonać się na własne oczy.
Huti to nie nasz problem. Przez cieśninę Bab al-Mandab płynie duża część międzynarodowego handlu, a my stanowimy zaledwie niewielki odsetek światowej populacji. Zachód powinien się tym zająć.
I tym się zajmiemy. Według mnie musimy przesunąć granicę z Libanem za rzekę Litani. Potrzebujemy prawdziwej, fizycznej granicy. To kluczowe, jeśli weźmie się pod uwagę historię Izraela. Podczas wojny w 1967 r. Izrael zajął Wzgórza Golan i niektóre obszary Półwyspu Synaj. Sześć lat później zostaliśmy zaatakowani przez Egipt i Syrię. Gdybyśmy nie zajęli wcześniej Wzgórz Golan, ponieślibyśmy sromotną porażkę na froncie syryjskim. Tak jak w Dolinie Jordanu, gdzie Izrael został unicestwiony. W strategii wojskowej geografia ma ogromne znaczenie. Dziś wyobrażamy sobie wojnę jako coś związanego z cyberprzestrzenią i operacjami specjalnymi. To bzdura. Wojny wciąż toczą się przede wszystkim o terytorium.
Siłą wojskową. W 2006 r. Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję 1701, która miała zakończyć wojnę między Izraelem a Libanem. Było to świetne porozumienie, ale nigdy nie weszło w życie. W rezultacie mamy tuż za granicą wielką, silną armię Hezbollahu. Właściwie powinienem był powiedzieć, że armię Iranu. Podkreślam: wojsko irańskie stacjonuje na granicy z Izraelem. To coś, czego nie możemy tolerować. Osobiście mógłbym zaakceptować obecność obcej armii w naszym bezpośrednim sąsiedztwie, jeśli miałbym dobrą granicę, która by mnie chroniła. Niestety, przygraniczne tereny po stronie libańskiej są położone wyżej niż nasze. Musimy to zmienić, wymusić powstanie fizycznej granicy geograficznej.
To nieuniknione. Wojna po prostu musi się wydarzyć.
Oczywiście, że uderzymy też w Bejrut. Pierwszego dnia wojny. Jestem tego pewien. ©Ⓟ