Rosjanie chcą stworzyć sytuację, w której Ukraińcy będą musieli wybrać, czego bronią. Z kolei Ukraińcy atakujących dalej będą chcieli wykrwawiać. - mówi Konrad Muzyka, założyciel Rochan Consulting – firmy, która specjalizuje się w ocenie sytuacji militarnej Ukrainy, Rosji i Białorusi.

Czy wznowione dostawy amerykańskiego sprzętu już mają wpływ na sytuację w Ukrainie?
ikona lupy />
Konrad Muzyka, założyciel Rochan Consulting – firmy, która specjalizuje się w ocenie sytuacji militarnej Ukrainy, Rosji i Białorusi / Materialły prasowe / fot. Materiały prasowe

Częstotliwość ukraińskich uderzeń artyleryjskich ostatnio wzrosła. Widzimy też mniejsze niż jeszcze kilka tygodni temu dobowe zdobycze terytorialne Rosjan. Wtedy codziennie posuwali się trochę do przodu, a teraz przez dwa–trzy dni na danym odcinku sytuacja się nie zmienia i idą wolniej. To każe przypuszczać, że te dostawy już mają wpływ na sytuację frontową. Oczywiście mówimy tu o amunicji artyleryjskiej, a nie innym rodzaju sprzętu.

Wiadomo, że oprócz sprzętu obrońcom brakuje również ludzi.

Sytuacja jest bardzo trudna. Tam jest tak mało żołnierzy, że nawet nie da się odtwarzać jednostek istniejących, nie mówiąc już o tworzeniu nowych. To jest problem średnioterminowy, nie da się go rozwiązać w ciągu kilku tygodni. Dyskusje o mobilizacji trwają w Ukrainie już od kilku miesięcy, nowa ustawa wchodzi w życie w tym tygodniu i ona pozwoli zaciągnąć do wojska zapewne ok. 100 tys. ludzi – ilu dokładnie, to się jeszcze okaże. Jeżeli Ukraińcy chcą zatrzymać Rosjan i myśleć o odzyskiwaniu ziem w 2025 r., to potrzebują 300–500 tys. nowych żołnierzy.

To jest wykonalne?

Na pewno u Ukraińców pojawi się ten sam problem, co u Rosjan, czyli niewystarczająca liczba ciężkiego sprzętu w porównaniu z liczbą żołnierzy. Dlatego jeśli będą tworzone nowe jednostki, to najpewniej będą to brygady piechoty, które będą miały ograniczone możliwości zmechanizowane. Mobilizacja ukraińska może być rozłożona w czasie również ze względu na ograniczone możliwości szkoleniowe. Może być tak, że 300 tys. ludzi faktycznie zostanie zmobilizowanych, ale w ciągu pół roku.

Jak rozmawialiśmy pół roku temu, zwracałeś uwagę na szybką potrzebę budowy fortyfikacji, teraz często widzimy prezydenta Zełenskiego, który wizytuje takie place budowy. Zdążyli?

Są opóźnienia liczone w miesiącach. Jedną z przyczyn jest prawo – trzeba było wprowadzić regulacje, które pozwalają budować takie umocnienia na prywatnej ziemi. Jak Rosjanie budowali swoją linię Surowikina, to ich nic takiego nie interesowało. To dla nich był teren okupowany, robili, co chcieli. A Ukraińcy budują na swojej ziemi. Na początku nie bardzo było też wiadomo, kto ma to budować. W konsekwencji niektóre brygady budowały sobie, wykorzystując własny sprzęt lub ten wydzielony z lokalnych samorządów terytorialnych.

Poza tym ukraiński sposób fortyfikowania różni się nieco od rosyjskiego. Na północy te umocnienia to szeroko rozbudowane linie przypominające rosyjską linię Surowikina. Ale już bliżej Doniecka budowane są punkty oporu składające się np. z bunkrów czy okopów. Takich punktów jest w danym miejscu kilkanaście i Ukraińcy chcą mieć możliwość manewrowania między nimi. Te fortyfikacje są na większej przestrzeni, a to zwiększa elastyczność działania. Ale nie wiemy, jak głęboko są te linie zbudowane, nie wiemy, ile linii fortyfikacji już jest.

Są miejsca na froncie, które nie mają żadnych fortyfikacji?

Jest bardzo prawdopodobne, że obecnie w praktycznie każdym miejscu frontu jakieś fortyfikacje zostały zbudowane. Otwartą kwestią pozostaje to, jaka jest ich jakość i jak głęboko się ciągną.

Zerknijmy na drugą stronę – na Rosjan. To jest zupełnie inna armia niż ta, co weszła do Ukrainy w lutym 2022 r.

Tak, tych wojsk regularnych, które wtedy weszły, już nie ma. Ze względu na straty, zwłaszcza w pierwszym roku, te siły wyglądają zupełnie inaczej i opierają się na byłych więźniach, wcześniej zmobilizowanych, wolontariuszach oraz w małej części na poborowych. Oni przeprowadzili pierwszą mobilizację we wrześniu 2022 r., później kolejną – w sumie ok. 300 tys. żołnierzy, a poza tym do początku tego roku co miesiąc rekrutowali ok. 30 tys. żołnierzy miesięcznie. To daje ponad pół miliona ludzi wciągniętych w struktury wojska w ciągu 16 miesięcy. Rosjanie nie tylko odtwarzali jednostki istniejące, lecz także tworzą cały czas nowe, których duża część będzie gotowa w najbliższych miesiącach. U Rosjan nie ma problemu z ludźmi, stąd te taktycznie wątpliwe ataki na pozycje ukraińskie, które potrafią kosztować życie całych rosyjskich pododdziałów.

Co ze sprzętem?

W tym obszarze także u nich jest trudno. Od września–października, od bitwy o Awdijiwkę, te straty idą w setki jednostek sprzętu ciężkiego. Ich największy problem to różnica pomiędzy tym, co tracą, a tym, co przemysł jest w stanie uzupełnić. Z baz przechowywania sprzętu posowieckiego duża część została już przewieziona do fabryk, gdzie się go przywraca do używalności i potem on jest wysyłany na front. Ale w ciągu najbliższych dwóch lat sprzętu im nie zabraknie, m.in. dlatego że mogą liczyć na duże dostawy komponentów z Chin.

A amunicja?

Rosjanie wystrzeliwują ok. 10 tys. sztuk pocisków artyleryjskich dziennie. To 5–10 razy więcej niż Ukraińcy przed kwietniowymi dostawami z Zachodu. Teraz ta różnica się zmniejszy, ale na pewno nie dojdziemy do równowagi. Nic nie wskazuje na to, by Rosjanom zabrakło amunicji do artylerii lufowej. Ale mają problemy z amunicją do artylerii rakietowej, co przejawia się m.in. mniejszą liczbą tego typu ostrzałów w ostatnich tygodniach.

Coraz częściej słychać o dużej liczbie Rosjan wokół Charkowa. Czego możemy się spodziewać na froncie w perspektywie krótkoterminowej?

Jeżeli faktycznie na kierunku charkowskim będzie większa operacja, to najprawdopodobniej jej celem nie będzie zajęcie miasta. Rosjanie nie mają do tego wystarczających zdolności. Ich celem jest tworzenie dylematów po stronie ukraińskiej. Rosjanie wiedzą, że Ukraińcy nie są w stanie obronić wszystkich terytoriów tym, co mają – obrońcom brakuje jednostek, ludzi i sprzętu. Rosjanie chcą stworzyć sytuację, w której Ukraińcy będą musieli wybrać, czego bronią. Z kolei Ukraińcy atakujących dalej będą chcieli wykrwawiać.

Ale do momentu większych dostaw amunicji i wzmocnienia ludźmi, czyli w najbliższych kilku–kilkunastu tygodniach sytuacja Ukrainy będzie bardzo trudna. Ukraina jest najsłabsza od marca 2022 r. (wycofania wojsk rosyjskich spod Kijowa), Rosja może nie jest tak silna jak w lutym 2022 r., ale wyprzedza Ukrainę o kilka długości. Wszyscy spodziewają się tego, że w maju– –czerwcu Rosjanie ruszą do przodu. Możliwe jest to, że dojdzie gdzieś do przełamania frontu i Rosjanie szybciej zaczną zdobywać teren, a Ukraińcy będą musieli wykorzystać swoje odwody strategiczne, które ponoć gdzieś istnieją – tu chodzi głównie o brygady pancerne.

A w perspektywie roku?

Jeśli na przełomie sierpnia i września na front wejdzie 100 tys. zmobilizowanych Ukraińców, to sytuacja powinna się ustabilizować i Ukraińcy będą mieli szansę odbudować swój potencjał. To może stworzyć szansę do większych działań w 2025 r. ©℗

Rozmawiał Maciej Miłosz