Trudno nie odnieść wrażenia, że dominujące dotychczas i prawdopodobnie również po wyborach frakcje w Parlamencie Europejskim skupiają się głównie na kampanii negatywnej wymierzonej w prawicowe i skrajnie prawicowe ugrupowania.
Problemów przysparza już właściwie dokładne określenie, które partie i które frakcje europarlamentarne są traktowane jako „skrajna prawica” i/lub populiści, a które jako prawica. Choć środowisko Europejskich Konserwatystów i Reformatorów należy do bardziej umiarkowanych, a jeden z jej filarów – Bracia Włosi – są kuszeni przez Europejską Partię Ludową, to do tej frakcji wybiera się uchodząca za najbardziej radykalną formację z prawej strony francuskiej sceny – Rekonkwista. Z kolei Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen to czołowa partia Tożsamości i Demokracji, w której swoje miejsce znajduje też Alternatywa dla Niemiec (AfD).
Używając terminów „prawica” lub „skrajna prawica” piszemy o legalnie działających partiach politycznych. Polityków pokroju Maximiliana Kraha z AfD, którego asystent został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Chin, czy Petra Bystrona z tej samej partii, oskarżonego o przyjmowanie pieniędzy z Kremla, nie określiłbym ani jako prawicowych, ani skrajnie prawicowych, ani nawet populistycznych. To najzwyczajniej w świecie kanalie, które nie powinny nigdy zaistnieć w przestrzeni publicznej, a ich agenturalna działalność musi zostać rozpracowana przez krajowe służby tak samo jak każdego, kto kolaboruje z reżimem Władimira Putina. Sęk w tym, że nawet na nich obywatele chcą głosować, co może wydawać nam się dziwne, ale perspektywa geopolityczna większości Polaków wciąż nie jest w żadnym wymiarze dominująca w europejskich społeczeństwach.
Na czołowych europejskich portalach i w mediach głównego nurtu od kilku miesięcy trwa festiwal materiałów dziennikarskich – od krótkich artykułów przez felietony po edytoriale przekonujące, że skrajna prawica i populiści w swoistym marszu Hunów – zmiotą z powierzchni ziemi europejskie wartości. Finałem tego procesu było odwołanie imprezy NatCon (narodowych konserwatystów) w Brukseli przez lokalną policję. Decyzję podjął burmistrz jednej z 19 brukselskich gmin Saint-Josse-ten-Noode – Emir Kir. Powodem decyzji było negowanie przez środowiska obecne na imprezie (a były tam obok Mateusza Morawieckiego takie postacie jak Viktor Orbán, Nigel Farage czy Eric Zemmour) europejskich wartości. Burmistrz Kir stwierdził, że w zarządzanej przez niego gminie nie ma miejsca na skrajną prawicę, a samą imprezę odwołał także ze względu na bezpieczeństwo publiczne. Co prawda Kir w 2020 r. został wydalony z belgijskiej Partii Socjalistycznej za kontakty ze skrajną prawicą turecką, ale widocznie te kontakty nie były sprzeczne z europejskimi wartościami. W końcu turecka Partia Narodowego Działania, za relacje z którą Kir wyleciał z ugrupowania, ma w swoim ideologicznym dossier narodowy konserwatyzm, eurosceptycyzm i panturkizm – widocznie w głowie burmistrza to w pełni prounijne postawy. Podobnie jak przegrana sprawa w sądzie z dziennikarzem, którego określił jako kłamcę i przestępcę czy ostentacyjne opuszczenie w 2015 r. parlamentu podczas upamiętnienia rzezi Ormian w latach 1915–1917.
Zamknięcie przez policję imprezy w Claridge skrytykował liberalny premier Alexander De Croo, który uznał takie działanie za niekonstytucyjne i sprzeczne z wolnością słowa i możliwością organizacji pokojowych zgromadzeń. Sytuacja ta jak w soczewce skupia problem europejskiego mainstreamu – zarówno medialnego, jak i politycznego, z rosnącą w siłę prawicą i skrajną prawicą. Z jakiegoś powodu – to również materiał zapewne na odrębną dyskusję – ludzie chcą na te ugrupowania głosować. Alternatywa dla Niemiec podejmuje dziś wyzwanie nie tyle przekroczenia progu wyborczego, ile pokonania partii rządzącej, polska Konfederacja celuje w dwucyfrowy wynik i nie jest w tym bez szans, a francuskie Zjednoczenie Narodowe pod kierunkiem Marine Le Pen i jej politycznego wychowanka Jordana Bardelli bije o 13 pkt proc. w sondażach rządzący obóz Emmanuela Macrona. I trwający festiwal obrzydzania ludziom tych ugrupowań przez unijne tłuste koty nie przynosi niczego, tak jak niczego poza mobilizacją żelaznego elektoratu nie przynosiła polskiej opozycji polityka „anty-PiS”. O powstrzymaniu marszu skrajnej prawicy i populistów do PE mówiła już zarówno Ursula von der Leyen – nie tylko zakulisowa, lecz także oficjalna kandydatka EPL na kolejną kadencję na stanowisku przewodniczącej Komisji – jak i właściwie wszyscy najważniejsi członkowie frakcji. W te same tony uderzają często również socjaliści i demokraci z S&D, liberałowie z Renew Europe i Zieloni.
Sama kampania jest prowadzona wyjątkowo ospale i bez większego przekonania. Zyskująca od tygodni prawica i skrajna prawica, mimo odnotowywanego drobnego spadku poparcia choćby dla AfD, nie wywróci żadnego unijnego stolika pomimo krzykliwych zapowiedzi. Frakcje takie jak EPL czy S&D gromadzą tak dużą liczbę partii i środowisk politycznych w UE, że o ich sukcesie decyduje nie tylko program, ale przede wszystkim skala działalności. Dlatego na próżno szukać przełomowych zapowiedzi czy innowacyjnych strategii – EPL podgrywa prawicę, przejmując część jej postulatów m.in. migracyjnych i dotyczących ostrożnego podejścia do zielonej transformacji, a oferta socjalistów również nie jest specjalnie rozbudowana. Na koniec tylko drobny spoiler alert: problemy i potrzeby wyborców, którzy zagłosują na skrajną prawicę, szybko nie znikną. I to tymi potrzebami, a nie politycznymi oponentami, powinny raczej zajmować się najważniejsze środowiska polityczne w UE. ©℗