W najszerszym miejscu separatystyczne Naddniestrze ma 38 km, zaś w najwęższym – zaledwie 6 km. 37 km to odległość z Warszawy do Nowego Dworu Mazowieckiego. A 6 km dzieli Pragę Północ od Muranowa. Te geograficzne uwarunkowania Naddniestrza powodują, że to położone między Ukrainą a Mołdawią parapaństwo ze stolicą w Tyraspolu może żyć z kontrabandy i inwestować w półmafijny klub piłkarski Sheriff, lecz „lotniskowcem” Rosji raczej nie zostanie.

Naddniestrze stanowi bardziej narrację o możliwej kolejnej interwencji w „obronie rosyjskiego świata” w wykonaniu Władimira Putina. Skuteczną o tyle, o ile Zachód będzie się jej bał.

Ostatni spór o cła między Mołdawią a Naddniestrzem oraz prośba separatystycznych władz do Moskwy o protekcję pokazują, że możliwości zarządzania strachem w tym regionie świata są ograniczone. Bo choć zjazd deputowanych Naddniestrza poprosił Kreml o ochronę przed „groźbami rządu mołdawskiego”, to jednak wyraźnego odzewu patrona nie było. Rosyjski prezydent zdaje sobie sprawę, że aby ogłosić aneksję, musi mieć możliwość utrzymania Naddniestrza. Zaś bez odbicia z ukraińskich rąk Odessy i Mikołajowa wariant skutecznej „pomocy” separatystom z Naddniestrza nie wchodzi w grę. Z kolei lot z desantem kilku iłów-76 startujących z Krymu zapewne zakończyłby się zestrzeleniem przez ukraińską obronę powietrzną. Otwarta interwencja Rosji w Naddniestrzu jest technicznie niemożliwa. Prędzej do regionu wejdą Ukraińcy, jeśli uznają, że Rosja coś tu szykuje.

Nie oznacza to, że Putin jest w Mołdawii oraz Naddniestrzu bez pola do manewru. Przed zaplanowanymi na jesień wyborami prezydenckimi i referendum o akcesji do UE należy się spodziewać „wariantów dywersyjnych”.

Aspirujące do struktur euroatlantyckich państwo jest słabe. Ma maleńkie siły zbrojne oraz fantomowe służby specjalne. W zgiełku scenariuszy o ataku Moskwy na NATO i w analizach o wojnie na wielką skalę realna wydaje się próba „przejęcia” Mołdawii przez Rosję. Podobnie było z Czarnogórą, gdy ta finalizowała akces do NATO jesienią 2016 r. Wówczas Putin, korzystając z legionu serbskiego, który miał doświadczenie wojenne na Donbasie po stronie Kremla, dążył do wywołania zamieszek w Podgoricy, a w scenariuszu maksimum – do zabicia prozachodniego premiera Milo Đukanovicia. Nie należy mieć złudzeń: takim samym celem dla Putina jest obecnie prozachodnia prezydent Mołdawii Maia Sandu.

Aspirujące do struktur euroatlantyckich państwo jest słabe. Ma maleńkie siły zbrojne i fantomowe służby specjalne. Realna wydaje się więc próba „przejęcia” Mołdawii przez Rosję

O scenariuszach „Czarnogóra plus” mówił kilka dni temu szef mołdawskich służb specjalnych Alexandru Musteața. Jego zdaniem sezon polityczny 2024–2025 będzie próbą ponownego wciągnięcia jego państwa w rosyjską strefę wpływów. – Mamy informacje o planowanej próbie skompromitowania referendum o przystąpieniu do UE i wyborów prezydenckich. Politycy oraz instytucje sprzyjające idei integracji będą oczerniani – mówił Musteața. Ale to najłagodniejszy wariant. Jego zdaniem państwo będzie celem zmasowanej akcji propagandowej w mediach społecznościowych, zaś te kampanie będą wykorzystywane przez prorosyjskich polityków do generowania kryzysów oraz demonstracji. Według szefa SIS (Serviciul de Informații și Securitate, odpowiednik ABW) będzie również budowane napięcie pomiędzy mniejszościami zamieszkującymi Mołdawię. Głównym „obrotowym” wykorzystywanym przez Kreml ma być skazany in absentia na 15 lat więzienia za malwersacje finansowe i przebywający na emigracji prokremlowski oligarcha Ilan Șor.

36-letni Musteața to dla Șora „unijna onuca” finansowana przez Fundację Sorosa. Co akurat jest prawdą, bo przed objęciem posady szefa służb specjalnych koordynował programy stypendialne w fundacji. Jakby tego było mało, szef służb ma dwa dyplomy – jeden z uczelni w Kiszyniowie, drugi belgijski. Musteața od lat zajmuje się sprawami związanymi z wywiadem. Z jego deklaracji majątkowej wynika, że posiada 44-metrowe mieszkanie w Kiszyniowie i renaulta lagunę z 2012 r. W kwestii kierowania służbą specjalną wiadomo o nim tyle, że stara się nie podsycać napięć, jeśli nie ma danych, które mogłyby potwierdzać zagrożenie. Zachód co do zasady mu wierzy. Bo to z Zachodu albo z Ukrainy trafiają na jego biurko informacje wywiadowcze ostrzegające o zagrożeniach. W tym sensie jego wtorkowe wystąpienie należy traktować jak najbardziej poważnie.

Szef SIS jest zdania, że demonstracje zaczną się na przełomie marca oraz kwietnia. Z dużym prawdopodobieństwem ma dochodzić do prowokacji, aktów przemocy i mają być ofiary. W tym sensie jest to wariant „Czarnogóra plus”. Na Bałkanach się nie udało – pucz upadł, premier przeżył, państwo weszło do NATO. Rosja nie zarzuciła jednak prób zdestabilizowania Europy. Nie uderzy w silną Szwecję czy Finlandię, nowe państwa NATO. Bez problemu może jednak mieszać w kraju, którego armia liczy mniej niż 20 tys. żołnierzy, a którego scena polityczna składa się z ugrupowań o realnej orientacji prorosyjskiej.

Ugrupowanie Șora ma reprezentację w turkijskojęzycznej autonomicznej Gagauzji ze stolicą w Komracie. Położony na południu Mołdawii region jest silnie prorosyjski, działają tu też liczne organizacje prokremlowskie; Rosja kieruje do nich strumienie pieniędzy. Od południa i wschodu region graniczy ze złożonym narodowościowo ukraińskim Budziakiem. Po sąsiedzku ma również deltę Dunaju, która obecnie jest strategicznym szlakiem, którym Ukraińcy eksportują via Rumunia zboże. Baszkanem (szefem lokalnej egzekutywy) jest Evghenia Guțul, członkini Partii Șor. Również prorosyjska. Każde napięcie na linii Komrat–Kiszyniów to korzyść dla Moskwy. Ale też ryzyko dla delty Dunaju i szlaków tranzytowych. – Szczegółowe informacje, które mamy, wskazują, że w destabilizowanie Mołdawii zostaną zaangażowani aktorzy polityczni powiązani ze służbami specjalnymi i światem kryminalnym w Rosji – komentował we wtorek Musteața. – Prognozujemy kryzysy w regionie Naddniestrza i w Gagauzji – dodał.

Takim kryzysem było niedawne wezwanie Tyraspola do objęcia ochroną przez Rosję. Krótko po tym na taki sam krok zdecydowała się zarządzająca Gagauzją Guțul. Na kilka tygodni przed decyzjami Tyraspola i Komratu SIS zauważył również dużą liczbę wyjazdów polityków prorosyjskiej Partii Socjalistycznej byłego prezydenta Mołdawii Igora Dodona do Moskwy. Spotykali się oni z przedstawicielami putinowskiej Jednej Rosji. Jak twierdzi SIS – odbierali instrukcje na sezon wyborczy.

Na początku lutego do Moskwy poleciał – na co dzień ukrywający się w Izraelu – Ilan Șor. W rozmowie z prorządową prasą oświadczył, że nie wyklucza przeprowadzki do Rosji. 1 marca w Moskwie była również Guțul. Na spotkaniu z przewodniczącą Rady Federacji Walentiną Matwijenko oskarżała władze Mołdawii o represjonowanie Gagauzów. – Pragniemy nadal wsparcia Federacji Rosyjskiej – powiedziała Guțul. Zaproponowała również utworzenie bezpośredniego połączenia lotniczego z Moskwy do Gagauzji. Najpierw jednak musiałoby zostać rozbudowane lotnisko w gagauskim Ceadîr-Lunga. Dziś jest tam co najwyżej jego zarys. Niemniej jednak inwestycja za rosyjskie pieniądze przekazywane za pośrednictwem Partii Șor lub przez samego Șora mogłaby to zmienić. A to z kolei radykalnie zmieniłoby też położenie Gagauzji. Loty cywilne (niewykluczone, że również wojskowe pod cywilnym przykryciem) otworzyłyby również znaczne możliwości przed Rosją.

Sor jest postrzegany jako podstawowe zagrożenie dla stabilności Mołdawii. Jego ugrupowanie w ubiegłym roku zostało wykluczone z wyborów lokalnych, a on sam został wciągnięty na listę sankcji UE, USA oraz Kanady. Mołdawia od 2022 r. ma status kandydata do Unii Europejskiej i szansę na to, by przystąpić do organizacji przed 2030 r. W przeciwieństwie do Ukrainy jej integracja jest postrzegana jako zupełnie realna. Proces ten mogłoby jednak zatrzymać odmrożenie konfliktu w Naddniestrzu lub wywołanie niepokojów w Gagauzji. Nawet jeśli Rosja nie udzieli im wsparcia wojskowego, może podsycać rozlew krwi w zamieszkach na tle narodowościowym i w ten sposób kompromitować Kiszyniów.

Aby zwiększyć odporność Mołdawii na wariant dywersyjny, Polska w 2022 r., tuż po inwazji Rosji na Ukrainę, zaproponowała – jako „opcję do rozważenia” – odmrożenie i reaktywację w relacjach z Kiszyniowem NATO-wskiego programu Partnerstwo dla Pokoju. Miałoby to polegać na prowadzeniu ćwiczeń sił zbrojnych NATO z wojskami mołdawskimi, kontyngentem wiodącym w czasie tych ćwiczeń miałaby być Rumunia (językiem urzędowym w Mołdawii jest rumuński). Prezydent Maia Sandu nie zgodziła się na taki plan. Jak przekonuje w rozmowie z DGP polski dyplomata zaangażowany w rozmowy na ten temat – w obawie przed reakcją Putina.

Miało paść wówczas pytanie, czy w razie ataku Rosji Mołdawia będzie się bronić. Sandu odpowiedziała, że jej kraj jest bez szans, a walka oznaczałaby rozlew krwi – relacjonuje mój rozmówca. – Nie wiem, jak jest dziś, gdy jest jasne, że Ukraina utrzyma państwowość, a Odessa i Mikołajów nie wpadły w ręce rosyjskie. Trudno odpowiedzieć, jakie jest stanowisko Sandu. Wtedy wyglądało to pesymistycznie – dodaje.

Sandu w 2022 r. – jak relacjonuje mój rozmówca – nie chciała prowokować Rosji. Dziś Mołdawia (i sama Sandu) stała się celem dla Kremla. A Putin ma coraz mniej czasu na zablokowanie jej drogi do UE. I nie zawaha się, aby ten marsz przerwać. ©Ⓟ