Za poparcie Holendra Marka Ruttego na stanowisko sekretarza Sojuszu oczekujemy wysokich nominacji dla Polaków. Potencjalnych możliwości jest kilka.

W najbliższych tygodniach wieloletni sekretarz Sojuszu Północnoatlantyckiego Jens Stoltenberg odejdzie ze stanowiska. Najpewniej zastąpi go były holenderski premier Mark Rutte, o czym na łamach DGP już pisaliśmy. Choć jest on zdecydowanym faworytem i poparli go już m.in. Amerykanie i Niemcy, to jednak musi on zdobyć poparcie wszystkich sojuszników. – Znamy premiera Ruttego, ale nie było jeszcze decyzji rządu w tej sprawie. Mamy wobec niego nasze polskie postulaty dotyczące obsady kadrowej – wyjaśniał Radosław Sikorski kilka dni temu podczas rozmowy z Polskim Radiem. W podobny niedookreślony sposób wypowiadał się w czwartek na konferencji prasowej wicepremier minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz. – Nasze oczekiwania dotyczą stanowiska zastępcy sekretarza generalnego, które obecnie pełni Rumun Mircea Geoană, albo jednego z tzw. technicznych zastępców, których jest ośmiu i którzy odpowiadają m.in. za inwestycje w obronę czy dyplomację publiczną – mówi nam jedna z osób znających sprawę.

Nasze oczekiwania kadrowe w strukturach nie dotyczą tylko struktur cywilnych, lecz także tych militarnych. Chodzi m.in. o Dowództwo Sił Połączonych w Brunssum w Holandii. Obecnie najważniejsze stanowiska zajmują tam generałowie Guglielmo Luigi Miglietta (Włoch), Luis Lanchares (Hiszpan) i Jean-Pierre Perrin (Francuz). Zmian na tych stanowiskach można się spodziewać w przyszłym roku – polska strona oczekuje, że to dowództwo przejmie tandem polsko-niemiecki. Byłoby to o tyle uzasadnione, że obecnie zagrożenie jest na wschodniej flance i dlatego to właśnie kraje z naszego regionu powinny mieć więcej do powiedzenia. Na dodatek na korzyść Polski przemawia to, że jesteśmy liderem Sojuszu pod względem wydatków na obronność liczonych w odsetku PKB. A to może mieć jeszcze większe znaczenie, jeśli w Stanach Zjednoczonych jesienne wybory prezydenckie wygra Donald Trump. Być może będziemy się też starać o najważniejsze stanowiska w Sojuszniczym Dowództwie Operacji (SHAPE), gdzie urzęduje SACEUR, czyli głównodowodzący sił sojuszniczych w Europie, którym jest zawsze amerykański generał. Zwyczajowo jego zastępcą jest Brytyjczyk, a szefem sztabu – Niemiec.

Próba polskiej ofensywy na stanowiska obronne dotyczy również Unii Europejskiej. W czwartek wicepremier Kosiniak-Kamysz zapowiedział, że naszym kandydatem na szefa Komitetu Wojskowego Unii Europejskiej będzie gen. Sławomir Wojciechowski. Do tej pory był to jednak organ pozbawiony większego znaczenia, tak jak Eurokorpus, na czele którego stoi obecnie gen. Jarosław Gromadziński. Nie jest jednak wykluczone, że ich rola w najbliższym czasie będzie rosnąć, ponieważ UE będzie się bardziej angażować w kwestie bezpieczeństwa i obronności. Już teraz wiadomo, że jeśli po czerwcowych eurowyborach Ursula von der Leyen znów obejmie stanowisko przewodniczącej Komisji Europejskiej, na co ma duże szanse, to prawdopodobnie powstanie stanowisko sekretarza ds. obrony. Jednym z potencjalnych kandydatów na jego objęcie jest Radosław Sikorski.

Choć polska ofensywa kadrowa w teatrze natowsko-europejskim już ruszyła, to warto pamiętać, że starania mogą się zakończyć bolesną porażką, o czym przekonał się były szef sztabu gen. Rajmund Andrzejczak. W 2020 r. był on polskim kandydatem na szefa komitetu wojskowego NATO, czyli głównego doradcę militarnego sekretarza Sojuszu. To właśnie on przewodzi obradom szefów obrony państw członkowskich. Takie stanowisko piastował m.in. gen. Petr Pavel, dzisiejszy prezydent Czech. Jednak polska dyplomacja, zarówno ta cywilna, jak i wojskowa, w kampanię na rzecz Andrzejczaka zaangażowała się w bardzo małym stopniu, co wynikało głównie z trudnych relacji na linii szef sztabu – ówczesny minister obrony Mariusz Błaszczak. W rezultacie Andrzejczak wyraźnie przegrał głosowanie na rzecz holenderskiego admirała Roba Bauera. ©℗