Musimy pamiętać, że mówiąc o ocalałych z gwałtów wojennych, myślimy o osobach cywilnych, ale również o żołnierzach. Nie zapominajmy, że gwałt jest strategią pozyskiwania informacji - mówi dr Wioletta Rębecka-Davie, psychoanalityczka badająca zespół stresu pourazowego po wojennym gwałcie, autorka książki "Rape a history of shame diary of the survivors".

Z dr Wiolettą Rębecką-Davie rozmawia Joanna Mikulska

Od rozpoczęcia wojny w Ukrainie jest pani rozchwytywana przez polskie media.

Tematem gwałtów i przemocy również okołoporodowej zajmuje się 25 lat, ale nagle gdy wojna w Ukrainie wybuchła, może to niezręczne co powiem, ale stałam się „panią od gwałtów”.

Jak pani na to reagowała?

Z jednej strony rozumiem, że nikt nie chce rozmawiać o piekle, z drugiej miałam poczucie, że to jest moja odpowiedzialność, aby dzielić się tym co mam, z trzeciej często czułam wściekłość. Nie chciałaby mnie pani widzieć wtedy, gdy słyszałam od dziennikarza bądź dziennikarki pytanie: piszę reportaż, czy mogłaby mi pani podać namiary do zgwałconych kobiet. Byłam wściekła nie dlatego, że wiedzę na ten temat trzymam dla siebie czy dla wybranych, ale jestem wyczulona na niezdrową ekscytację, która jest traumatyzująca i retraumatyzująca oraz na mechaniczne traktowanie tego tematu.

Skąd ta ekscytacja?

Na początku wojny obudziły się nieprzepracowane traumy naszych babć, wszyscy chcieli o tym rozmawiać, czy ktoś się znał na tym czy nie. To było jak fala tsunami. Latami represjonowany lęk przed gwałtem ujrzał światło dzienne.

Teraz się to urwało, jakby tego tematu nie było, co jest dokładnie odwrotnie proporcjonalnie do tego co się dzieje w Ukrainie. Nie chcę oczywiście umniejszać tamtych przypadków z początku wojny, bo w grupie uciekających z Ukrainy były też osoby ocalałe z gwałtów, ale uważam, że to początkowe zainteresowanie było efektem paniki i magicznego myślenia że możemy coś zrobić by temu okrucieństwu zapobiec. Osoby ocalałe z przemocy wojennej trafiają do Polski, albo po prostu przejeżdżają przez nasz kraj.

Z czego wynika, to że dzieje się to dopiero teraz?

Bo dopiero teraz ludzie wracają z rosyjskiej niewoli. Osoby, które walczą na froncie są zwalnianie. Musimy pamiętać, że mówiąc o ocalałych z gwałtów wojennych myślimy o osobach cywilnych, ale również o żołnierzach. Nie zapominajmy, że gwałt jest strategią pozyskiwania informacji. Gwałt i tzw. water boarding to są dwa rodzaje tortur, które stosuje się wszędzie, pod każdą szerokością geograficzną, aby najefektywniej uzyskać informacje. Zagrożenie życia związane z topieniem i przemoc seksualna dają prawie 100% pewność, że uzyska się informacje.

A w jaki sposób my jako sąsiedzi, Polacy, możemy być pomocni w tej sytuacji?

Teraz bardzo intensywnie pracuje z Ukrainą i oni naprawdę wiele robią i dobrze sobie radzą. Ilość szkoleń, światowych specjalistów od traumy, technik i strategii pracy stabilizujaco-psychologicznej robią wrażenie.

Myślę, że dla Polaków jest teraz dobry czas, aby uczyć się rozumieć, zdobywać wiedzę i organizować na przykład wspierające grupy na przykład szkoleniowe czy superwizyjne dla osób, które pracują z ocalałymi w Ukrainie na pierwszej linii. Tam są teraz wyzwania związane ze wsparciem dla specjalistów oraz potrzebują zmian kulturowo-społecznych, aby gwałt nie był ukrywany, tylko aby był to temat, o którym się mówi w sposób otwarty jako o traumatycznej konsekwencji wojny. To jest bardzo duży problem w Ukrainie szczególnie w kontekście mężczyzn-żołnierzy.

Oni często są przede wszystkim postrzegani jako bohaterowie.

Właśnie, a bohater nie może być zgwałcony. I tu dotykamy tego aspektu gwałtu jako wydarzenia społecznego, a jako ludzie jesteśmy pełni uprzedzeń i stereotypów. Te dotyczące seksualności są często produktem kultury i religii monoteistycznych. Seksualność w każdej kulturze i religii monoteistycznej została obciążona wstydem i poczuciem winy, a tym samym wszystko, co dotyczy przemocy seksualnej również jest obarczone tym właśnie. Gwałt wojenny niestety cały czas jest postrzegany w kategoriach wstydu dla kobiety czy osoby, która pada ofiarą gwałtu, a nie dla gwałciciela.

Czyli gwałt wojenny i trauma gwałtu wojennego to jest doświadczenie społeczne?

Rebecca Solnit ma takie powiedzenie, które bardzo lubię: aby zgwałcić kobietę potrzeba całej wsi. Można też je odwrócić i powiedzieć, że aby pomóc tej kobiecie, która doświadczyła gwałtu też potrzeba całej wsi. Oczywiście doświadczenie jednostkowe, jest kluczową sprawą. Takie osoby muszą fizycznie radzić sobie z konsekwencjami medycznymi gwałtów, a w tej chwili w Ukrainie choroby przenoszone drogą płciową to jest po prostu jedna z podstawowych rzeczy, która musi być zabezpieczona, w momencie gdy osoby po gwałtach wojennych wracają do domu.

Warto pamiętać, że poza ciałem mamy też psychikę i to nie jest tak, że my się wyleczymy z traumy tego typu jak ktoś nam poda właściwe leki. Ofiary gwałtów czy też mówiąc inaczej osoby, które przeżyły, ocalały, mówią, że dla nich wojna się nie kończy. To co się stało z całym kontekstem tej sytuacji, zostaje w nich na zawsze i wraca. Z tym obciążeniem żyje się do końca życia. Osoba z traumą musi wyjść z tego doświadczenia, zaleczyć się, a potem spotkać się ze światem, gdzie jej na przykład mówią: owszem ty żyjesz, ale wszyscy tam zostali zabici. Więc w tym znaczeniu, żeby nastąpił powrót takich osób do świata potrzeba wsparcia całej wioski, nie da się, żeby one sobie same wszystko zrobiły. Wychodzenie z doświadczenia gwałtu wojennego to doświadczenie kolektywne, i kolektywnie może być leczące bądź re-traumatyzujace.

Jakiego rodzaju wsparcie jest potrzebne?

Jak pani zapewne wie, słowo trauma z greckiego znaczy rana. I to jest bardzo dobra metafora traumy, bo czasami mamy tak głęboką ranę, że trzeba zrobić pięćdziesiąt różnych operacji, żeby ją wygoić. Czasami rana zaleczy nam się sama, ale coś będzie o niej przypominać, na przykład: zrośnięta skóra. A czasami ta trauma jest tak głęboka, na przykład jeżeli tracimy nogę, że nie da się wyleczyć. Mamy więc całe spektrum różnych opcji. I teraz tak, czasami w związku z tym możemy sami się leczyć, a czasami potrzebujemy do końca życia być w pewnym, powiedziałabym, sprzyjającym środowisku, niekoniecznie terapeutów, ale takich ludzi, którzy będą rezonować z rozumieniem tej traumy wspierająco, bo nam będzie tego potrzeba. Wracając do tej metafory z utratą nogi, można ją rozumieć tak, że w codziennym funkcjonowaniu potrzebujemy protetyka, który zrobi nam protezę, rehabilitanta, który będzie z nami ćwiczył i lekarza, do którego będziemy chodzić na kontrole. Wszystko zależy od tego jaka trauma, kiedy miała miejsce, czy to była jedna trauma, czy było ich wiele. Od tej różnorodności zależy też, czy będzie to samodzielne wydobywanie, czy wydobywanie się właściwie do końca życia w oparciu o innych.

Napisała pani ostatnio w mediach społecznościowych, że podczas swoich podróży kilkadziesiąt razy przemierzyła pani ziemie dookoła. Gdzie spotkała pani godne polecenia systemy wsparcia dla osób, które doświadczyły traumy wojennej po gwałcie?

Złożoność potrzeb związanych z doświadczeniem przemocy seksualnej opisuje tzw. war rape survivors syndrome. Osobom z takim doświadczeniem pomagamy: psychologicznie, społecznie, prawnie i medycznie. Cztery wymiary muszą być zagospodarowane i my, czy jesteśmy terapeutą, czy lekarzem, czy prawnikiem, musimy być świadomi, że to po prostu będzie cały czas ruch wokół tych obszarów. I system wsparcia musi iść z tych różnych obszarów, żeby rzeczywiście być efektywnym w pomaganiu.

Według mnie najlepszy model pomocy ocalałym z gwałtów wojennych jest oferowany w ośrodku City of Joy w Kongo, gdzie podchodzi się do osób, które przeżyły gwałty wojenne, czasem wielokrotne plus doświadczyły stygmy społecznej, bardzo procesowo i holistycznie.

Jak powstało to miejsce?

W Kongo, przy granicy z Rwandą, istniała już Panzi Clinic, czyli szpital, w którym doktor Denis Mukwege, (który razem z Nadią Murad w 2018 roku został laureatem Pokojowej Nagrody Nobla „za wysiłki mające na celu zaprzestanie używania przemocy seksualnej jako narzędzia wojny i konfliktów zbrojnych”) pracował głównie z ocalałymi: robił zabiegi usuwania fistuli, przetoki odbytniczo-pochwowej, czyli nieprawidłowego połączenia odbytnicy z pochwą, która jest bardzo często konsekwencją brutalnego gwałtu u kobiet. Panzi Clinic ma świetne zaplecze chirurgiczne i również prowadzi ciąże z gwałtów.

Ale doktor Mukwege widział, że medyczne zabezpieczenie ocalałych i to, że one parę tygodni spędzą w szpitalu, nie spowoduje, że wrócą w pełni gotowe do funkcjonowania w świecie. Panzi Clinic odwiedziła trzynaście lat temu Eve Ensler, amerykańska dramatopisarka, autorka „Monologu waginy”, która też jest aktywistką ruchu feministycznego i od dziesięcioleci pracuje na rzecz ocalałych z gwałtów. Objechała wszystkie konflikty zbrojne na całym świecie i po wizycie w Kongo i wysłuchaniu historii kobiet, powiedziała, że tak przerażających rzeczy nie słyszała nigdzie indziej na świecie. Eve Ensler zrobiła kampanię w US i zebrała pieniądze, za które udało się kupić grunt przylegający do Panzi Clinic, z myślą, aby stworzyć miejsce wspierające kobiety ocalałe z gwałtów w powrocie do społeczeństwa. Faktycznie jeżeli by robić jakiś ranking to Kongo jest pewnie jednym z najbardziej okrutnych miejsc na świecie. Nawet się mówi, że najgorsze co może się zdarzyć rodzącej się osobie, to urodzić się kobietą we wschodniej części Kongo. Niczego gorszego chyba nie ma w kontekście prawdopodobieństwa bycia zgwałconą.

Czy to jest dlatego, że tam są specjalne grupy, trudno nazwać wojskowe, ale które są szkolone po to, żeby gwałcić?

W Kongo działają grupy wpływu w regionach, gdzie występują minerały rzadkie i działają tam tzw. militia. Na te tereny wysyłane są komanda gwałcicieli, które palą, zabijają, gwałcą wszystko i wszystkich i zajmują teren. No i ci, którzy nie zostali zabici albo uciekają gdzie mogą, albo są wcielane do tych grup jako, „żony”, albo „służące”, albo jako jedno i drugie. I z nimi wędrują. No i potem zaczyna się jakby cała procedura okupowania tego terenu, czyli dochodzi do kolejnych, często wielokrotnych gwałtów. Kobiety, którym udaje się uciec często są zmuszone, aby wrócić na okupowany teren, do swojego domu, na pole, aby zabezpieczyć żywność dla siebie i ocalałych dzieci, bo mężowie i synowie najczęściej są zabijani. Podejmują ryzyko: może tak się zdarzyć, że zostanę zgwałcona, ale będę miała co jeść.

Przerażające.

Nikt tego doświadczenia sobie nie życzy. Z tym idą również konsekwencje gwałtów w postaci chorób, najczęściej właśnie chorób wenerycznych albo HIV i również niechciane ciąże. W Kongo kwestia gwałtów jest naprawdę wpisana w ten rodzaj nie tylko wojny, ale de facto bogacenia się największych firm. Nie trzeba kupować drogiej broni, tylko skorzystać z tego co pod każdą szerokością i długością geograficzną sparaliżuje wszystkich: kobiety, mężczyzn i dzieci.

Nasze babcie też mówiły: ruscy idą, chowaj się kto może, wymaż się, udawaj, że nie jesteś młoda, tylko stara, bo to cię uchroni.

Tak, cały czas powtarzam, że wojna jest nieodłącznie związana z gwałtem i te historie ciągną się nieskończenie długo. Ale wracając do minerałów rzadkich, aby domknąć ten kontekst. Najpierw są komanda, które czyszczą teren, a potem zaczyna się budowanie kopalni i wydobywanie złóż. Bardzo często do tej pracy wykorzystywane są dzieci. No a potem jest cały łańcuszek sprzedaży, bo przecież żaden Microsoft, Apple, czy żadna znana firma nie kupi od tych, którzy tam wydobywają. Konsorcja z Uzbekistanu, z Kirgistanu, z innych krajów tamtego regionu są pośredniczącym ogniwem do kolejnych firm, które później, sprzedają je wielkim technologicznym gigantom. A na końcu tego łańcuszka jesteśmy my, którzy kupują telefon, komputer lub co innego jest nam potrzebne. I z jakiego powodu nie płacimy za ten sprzęt dziesięć tysięcy dolarów tylko góra tysiąc.

Czyli wszyscy jesteśmy za te gwałty w Kongo odpowiedzialni?

Widziałam ten mechanizm na własne oczy. Rozmawiałam z ocalałymi, które dały mi swoje historie do książki. Nikomu nie zależy, aby tę sytuację zmienić. I dlatego uważam, że to jest nasza zbiorowa ludzka odpowiedzialność. Moja też, bo też cały czas korzystam z Iphona.

Rozumiem, że jak wpada komando gwałcicieli do wsi to wszyscy wtedy wiedzą kto i dlaczego przeżył.

Gdy wpada komando gwałcicieli do wsi to wszystkie te okropieństwa dzieją na oczach wszystkich, tam nikt się z niczym nie ukrywa. Ci, co przeżyją, to wiedzą i opowiadają innym. Kultura tamtego regionu świata opiera się na opowiadaniu historii. Na początku mówi się o wszystkim co się wydarzyło, poza tym przecież te ocalałe osoby wymagają medycznej pomocy. Zgwałcone dziecko musi trafić do szpitala, musi przejść serię zabiegów. Nie ma w ogóle możliwości, żeby to było tajemnicą, bo dostęp do pomocy medycznej jest tam dużo bardziej utrudniony niż w Europie, nie da się tego zrobić po cichu. Więc w tym sensie to nie jest wiedza, którą się ukrywa, bo jej nie ma jak ukryć. Gwałt naprawdę jest kwestią społeczną w tamtej rzeczywistości i wiąże się niestety ze stygmą społeczną.

Na czym ona polega?

Wszyscy wiedzą, że to dziecko zostało zgwałcone i ono jest wykluczane społecznie z grupy, jej czy też jego już nikt nie będzie chciał poślubić, w sensie w tej grupie. To jest taka potworna, re-traumatyzująca stygma, która już zostaje z tym dzieckiem na zawsze. A gwałt czyni młode dziewczyny, które zostają bez mężczyzny, będące czasem w ciąży z gwałtów, łatwym łupem dla innych którzy gwałcą. I z tym wszystkim pracuje się w City of Joy, w ośrodku, który powstał obok Panzi Clinic.

Jak działa ten ośrodek?

Mimo swojej niesamowitej efektywności psychologicznej, w tym ośrodku nie ma psychologów.

Pracują tam kobiety, które same przeżyły gwałty, doświadczyły pomocy w ośrodku i zdecydowały się skończyć studia. Głównie social workers albo na przykład studia pielęgniarskie, a później angażują się w pracę ośrodka już profesjonalnie. W taki sposób to działa. I to jest miejsce, które bardzo mocno odwołuje się do tradycji lokalnych. To była absolutnie rewolucyjna kwestia, bo w Afryce raczej w większości tak jest, że tak zwany mental health kojarzony jest jako szaleństwo związane z opętaniem, w sensie leczy się je ziołami. I ja to bardzo szanuję. Natomiast City of Joy to jest miejsce absolutnie magiczne, mimo że adresowane do osób po przerażających przejściach: dzieci gwałcone z obciętymi rękami i nogami, kobiety z wrzucanym do pochwy granatem. Niemniej jest to jedno z najbardziej optymistycznych, pozytywnych i dobrych miejsc, w których kiedykolwiek byłam. Miejsce, które korzysta z tego, co w tamtej kulturze jest leczące dla kobiet. Czyli na przykład budują właśnie kręgi kobiet to co pani robiła z kobietami z Ukrainy.

W Afryce kręgi są dużo bardziej popularne niż u nas.

Tam krąg jest podstawowym sposobem funkcjonowania w grupie, jest bardzo naturalny, bo kobiety zawsze coś robią wspólnie: piorą, gotują, szyją a przy okazji rozmawiają ze sobą. Absolutnie to uwielbiam, myślę, że jest to ogromna wartość i zasób. Kręgi tam organizowane rzeczywiście mają bardzo podstawowy wymiar terapeutyczny. Pomagają w regulacji, w budowaniu wsparcia, w wymianie w przepracowywaniu stygmy związanej z gwałtem. Proszę sobie wyobrazić, że zbiera się grupa około 60-80 kobiet, często młodych dziewcząt, które są razem po tym doświadczeniu, opowiadają swoje historie i nad tym pracują. Trzeba pamiętać, że przecież w wielu kulturach słowo gwałt nie istnieje: tak jest w suahili używanym we wschodniej Afryce czy też w języku kinyarwanda używanym w Rwandzie.

Jak w takim razie zgłosić gwałt?

W Rwandzie językiem którym wszyscy się posługują jest francuski, a w nim jest słowo gwałt. Ale jeżeli ktoś chciałby powiedzieć o tym doświadczeniu w języku kinyarwanda to używa słowa „potrząsanie”. Kulturowo wiadomo o czym ten ktoś mówi, ale przekaz jest jednak zupełnie inny. Poza tym jest jeszcze tak, że wokół tego sformułowania jest stygma, bo korzystanie z niego jest wstydliwe. Tym bardziej w grupie kobiet o takim samym doświadczeniu nazwać gwałt gwałtem, a waginę waginą jest dużo łatwiej.

Czyli w dużej mierze ten model wsparcia polega po prostu na zbudowaniu takiej wspierającej społeczności kobiet?

To nie jest tak „po prostu”! Myślę, że gdyby choć część tego co dzieje się w City of Joy przenieść do Ukrainy, to dalej byłoby to rewolucyjne. Spotyka się grupa dziesięciu kobiet, siadają i mają opisać swoją waginę. Wyobraża pani sobie, że to by było proste zadanie? Szczególnie waginę, która przeżyła gwałt. Dla części tych kobiet ta wagina jest zniszczona, bo gwałty bywają straszliwie okrutne. Można powiedzieć, że to jest na nowo budowanie wiedzy i języka do opisu siebie samej po tym traumatycznym doświadczeniu. Co więcej, myślę, że jest dużo łatwiej kobietom w Kongo niż byłoby w Ukrainie czy w Polsce? Bo one mają naturalną wiedzę, że mogą zacząć tańczyć i śpiewać. W Kongo, gdy jest jakieś rozregulowanie, to po prostu grupa zaczyna śpiewać, albo ruszać się, albo żartować. My coś z tym ciałem wyczyniliśmy straszliwego, naprawdę. Ciała do nas nie należą. Ciało należy do branży modowej, ciało należy do kalkulatorów BMI (wskaźnik masy ciała), do lekarzy, do kościołów, ale my nie mamy prawa własności.

Wciąż mimo gwałtów, mimo przemocy, mimo konsekwencji patriarchatu, nieustających wojen, z różnych względów te ciała w Afryce przynależą kobietom dużo bardziej niż nasze. To jest swoisty fenomen.

Czyli większa świadomość ciała daje możliwość łatwiejszego przepracowania traumy?

Samemu ze sobą i też w grupie. Co my, powiedzmy umownie w kulturze zachodu, zazwyczaj robimy z traumą? Zaczynamy o niej mówić w odłączeniu od doświadczenia od ciała właśnie, gadamy godzinami, chodzimy na terapię i dalej nie mamy kontaktu z ciałem, dalej mamy objawy PTSD, dalej nam wracają historie, bo mówimy o czymś co nas dotyczy, ale jednocześnie nie mamy z tym kontaktu. Tam się pracuje z ciałem, ale też w inny sposób niż w kulturze zachodu. Ciało się czuje, ciało jest pierwszym językiem opisu doświadczeń, ciało mówi i ciała się słucha.

Poproszę w takim razie jakąś historie.

Miałam możliwość bycia świadkinią takiej pracy w grupie, kiedy jedna z kobiet opowiadała o swoim strasznym doświadczeniu i zaczęła płakać. Zaczęła się trząść, a mówiąc moim językiem: weszła w stan dysocjacji. Ta grupa nie była prowadzona przez terapeutę, ale przez dwie bardzo doświadczone kobiety, jedna z nich była pielęgniarką. Ja byłam przerażona, bo już miałam wizję, co będzie się działo dalej, a co zrobiła wtedy grupa? Te dziewczyny, również ocalałe, wstały i zrobiły kokon wokół tej, która płakała i zaczęły się z nią poruszać. Wtedy ona weszła w taki stan trochę transowy. Zaczęła płakać, wręcz skowyczeć. Kobiety, które ją otaczały, też zaczęły płakać, część zaczęła śpiewać, część też zaczęła skowyczeć. Wszystko zadziało się w bardzo naturalny sposób. Ona będąc w centrum grupy była w procesie pracy z własnym ciałem i własną traumą, przy konkretnym cielesnym doświadczeniu wsparcia innych kobiet. To działanie wyszło naprawdę, powiedzielibyśmy poliwagalnie, z nich samych. Po części pewnie miały jakieś swoje procesy, ale były też dla tej kobiety. Jeśliby sobie wyobrażać idealny świat bardzo bym chciała, żeby tak wyglądała praca z ciałem dla ocalałych z gwałtów wojennych.

Czy to w takim razie jest jakiś gotowy model wsparcia, który można powielać?

To jest model wypracowany na bazie ich doświadczeń. Tam nikt im nie napisał guidelines, nie przeczytali żadnych mądrych książek. Na początku przyjechała Eve Ensler i rysowała z nimi waginy i od tego się zaczęło. Potem na przykład było tak, że ktoś podsunął pomysł, aby prowadzić dla tych kobiet zajęcia z samoobrony, co w tamtej kulturze jest dużym wyzwaniem, bo kobieta w

Kongo ma być cicha, poddana mężczyźnie, patriarchat tam hasa jak szalony. Proszę pamiętać, że to jest kultura noszenia kangi.

Co to oznacza?

Kanga to jest tkanina, którą używa się jako tradycyjnego ubrania. Oryginalnie przypłynęła z Indii, ale została ozdobiona tamtejszymi wzorami i zaadaptowana do Afryki Wschodniej. Ponieważ kobiety są w tamtej kulturze bez głosu to przez bardzo długi czas komunikowały się tam przez kangę. Wzdłuż dłuższego boku kangi wyszyty jest pasek z sentencją w języku suahili. Gdy były złe na męża, to one nie powiedziały: spadaj stąd, tylko zakładały kangę, gdzie była napisana historyjka o zwierzętach, ale de facto wszyscy wiedzą o co chodzi: że w ten sposób ta kobieta mówi temu mężowi, że jesteś palantem i nie chce mieć z tobą dzisiaj nic do czynienia. W tej kulturze i w sposób taki, który tam jest do przyjęcia. Nam się to może wydawać zabawne, ale postępowanie w zgodzie z tym kontekstem kulturowym jest szalenie ważne, żeby wprowadzać zmiany. Nie możemy przyjść ze swoją koncepcją zrobienia czegoś, najpierw przede wszystkim powinnyśmy rozumieć co tam jest i do tego dostosowywać nasze narzędzia. Tak działa City of Joy, tam różne rzeczy są możliwe, ale fundamentem jest rozumienie naprawdę bardzo głęboko bazy, a nie nasze białe wyobrażenie o czymś, co ma funkcjonować tak czy inaczej. Uważam, że praca z ocalałymi tak powinna wyglądać, że my rozumiemy potrzeby tych ludzi i w związku z tym rozumieniem budujemy zaplecze i wsparcie społeczne, co jest oczywiście dużo bardziej skomplikowane niż zbudowanie kliniki, gdzie się zatrudni pięciu psychologów z dyplomem.

Siłą tego działania jest oddolność, ale też to, że pracują tam ocalałe.

Tak, myśląc o pracy kobiet ocalałych z gwałtów koniecznie trzeba wspomnieć inną inicjatywę doktora Mukwege. W tym samym roku w którym otrzymał Nagrodę Nobla została uruchomiona międzynarodowa organizacja, o nazwie SEMA, co w suahili znaczy powiedz. Jest to organizacja, która zrzesza kobiet ocalałe z gwałtów na całym świecie wychodząc z założenia, że najlepiej osoby ocalałe zrozumieją ocalałe.Nie ma znaczenia wykształcenie, nie trzeba być przeszkoloną przez psychologów. Na przykład w Ukrainie szefową SEMY jest kobieta, która jest kosmetyczką z wykształcenia. One robią różne szkolenia, douczają się, ale jest to wtórne wobec woli i gotowości rozumienia tych co doświadczyli przemocy seksualnej.

Pamiętam, że w maju Nadia Murat, iracka działaczka społeczna, jazydka, ocalała ze zbiorowych gwałtów, przyjechała do Kijowa i spotkała się z SEMA

To było spotkanie sióstr z podobnym doświadczeniem, absolutnie niesamowite i też mocno terapeutyczny. Jak te kobiety wyjdą z zmrożenia traumatycznego i zaczynają o tym doświadczeniu opowiadać, też publicznie, to uważam, że nie ma większych bohaterek niż te kobiety. Proszę sobie wyobrazić: przeżyła pani te wszystkie straszliwe rzeczy, a potem wraca pani, ma pani dzieci do rodziny do codziennych obowiązków, musi pani pracować i jeszcze znajduje pani siłę, aby opowiadają o tym co się pani przydarzyło światu. Na tym polega bohaterstwo, że po przeżyciu okrucieństw znajduje się siłę by żyć dobrze.

Ważne w tym jest też ten aspekt społeczny, a może nawet polityczny. Myślę teraz o Kosowie i o tym, że osoby ocalałe z gwałtów dostają tam statut bohatera czy też bohaterki wojennej, prawda?

Kosowo naprawdę zagospodarowało prekursorsko cały obszar społeczny wsparcia dla ocalałych z gwałtów. Tam się odbyła i wciąż trwa rewolucja społeczna. Mówimy o kraju muzułmańskim, opartym na patriarchacie wynikającym z dominacji mężczyzn i oczywiście religii, gdzie kobiety są podporządkowane. Oprócz tych zmian związanych z budowaniem nowego kraju, wychodzeniem z traumy, budowaniem tożsamości odbyła się mega kulturowa rewolucja, którą robią i zrobiły kobiety. Wcześniejsza i aktualna prezydenta Kosowa jest kobietą, działa tam sporo organizacji pozarządowych, które naprawdę przez ostatnie lata od zakończenia wojny wykonały tam olbrzymią pracę. W Kosowie kobiety ocalałe, ale też po prostu osoby po doświadczeniu gwałtów wojennych, mogą ubiegać się o rozpoznanie i przyznanie, co też wiąże z pieniędzmi, statusu osoby ocalałej i bohaterki wojennej, czy bohatera wojennego.

Pierwszy w przyznawaniu tego statusu był zdaje się Bangladesz.

W 1971 roku Bangladesz walczył o swoją niepodległość i w tym czasie doszło do straszliwych gwałtów. Mówi się o prawdopodobnie 400 tysiącach kobiet i dziewcząt, które zostały zgwałcone w ciągu dziewięciu miesięcy przez żołnierzy walczących po stronie Pakistanu. Po uzyskaniu niepodległości Bangladesz jako pierwszy kraj w historii świata zdecydował się przyznać osobom, które ocalały z gwałtów tak zwany status birangona, czyli bohaterki wojennej. Ta historia jest złożona, bo z czasem ten status zamienił się w stygmę i nikt nie chciał być traktowany jako birangona, ale historia bohaterki wojennej w Kosowie ma swoje korzenie w historii kobiet z Bangladeszu.

W Kosowie wprowadzenie tego statusu otworzyło społeczną dyskusje o gwałcie, o tym się pisze, została wydana książka, „Beyond pain towards courage”, która, co jeszcze bardziej ciekawe, mówi o gwałtach na mężczyznach. Jest to kompletnie jeszcze inny wymiar gwałtów wojennych, pokazujący, że wojenna przemoc seksualna nie ma twarzy kobiety, ale ma twarz człowieka. Gwałcimy wszystkich, którzy są dostępni.

Na jakiej podstawie dostaje się ten status osoby ocalałej z gwałtu?

Powiem od razu, że aby dostać status osoby ocalałej z gwałtu, nie musimy znaleźć sprawcy. Czasem odruchowo towarzyszy nam utarte myślenie oparte na prawie rzymskim: mamy ofiarę, musimy znaleźć sprawcę i wsadzić go do więzienia. Czasem wiemy kto był naszym oprawcą, ale zdarza się i tak, że nie wiemy i to nie jest nasza wina. Ale czy w związku z tym ten gwałt nie powinien być rozpoznany i uznany? Za tym poszło Kosowo w takim myśleniu, że trzeba gromadzić materiał taki, jaki po prostu jest możliwy.

To znaczy opowieści ocalałych?

Opowieści przede wszystkim. W Kosowie robiłam szkolenie, które związane było przede wszystkim z tym, jak rozumieć traumę i jak przeprowadzać wywiad: jakie pytania zadawać, jak rozróżniać prawdę od kłamstwa. Dlaczego na przykład osoba ocalała dzisiaj mówi o tym, a następnego dnia o czymś zupełnie innym, kolejnego znowu jeszcze o czymś? Okazuje się, że na tym zasadza się dysocjacja i tak działa trauma. Po doświadczeniu tak straszliwie przeciążającym, nie siadam naprzeciwko pani, rozluźniona i paląc sobie fajeczkę zaczynam opowiadać po kolei co mi tam ktoś robił. Właśnie te fragmenty, które nie tworzą całości, ta sprzeczność, to wycofanie, to deliberowanie to jest dokładnie to, co stanowi o prawdzie traumy gwałtu.

Pani książka „Rape a history of shame diary of the survivors” właśnie jest w ten sposób skonstruowana, że oddaje pani głos ocalonym, mogą mówić tak, jak chcą.

To było bardzo dla mnie ważne, bo chodziło mi o to, żeby te osoby miały swoją narrację, a nie moją zmiękczoną. Zresztą muszę powiedzieć, że oberwałam za to, mówiono, że to są trudne teksty do czytania, bo są takie naturalistyczne.

Natomiast poza opowieściami ludzie też zachowują bardzo różne dowody świadczące o gwałcie, czasem są to przedmioty. Podczas tych warsztatów w Kosowie, w czasie sesji poświęconej analizowaniu przypadków, jedna z osób opowiedziała historię gwałtu sprzed dwudziestu czterech lat. Od tego czasu spała cały czas na materacu, na którym została zgwałcona. I bardzo nie chciała tego materaca zmienić.

Ciekawe, ja bym chyba założyła odwrotnie, że taka osoba nie będzie chciała mieć do czynienia z przedmiotem związanym z tym doświadczeniem.

Z psychologicznego punktu widzenia, jak się rozumie dynamikę traumy, to jest to bardzo logiczne. Miejsce, w którym dokonano zbrodni, w którym ta osoba została pozbawiona woli i możliwości decydowania, zaczęło być pod pełną jej kontrolą. Ten materac pozwalał jej mieć poczucie, że ma wpływ na swoje życie,

Czy ten materac w tym przypadku stał się dowodem w sprawie?

Ta kobieta miała też dziecko, które urodziło się w wyniku tego gwałtu, ale materac był dodatkowym elementem całej historii. Natomiast my mamy takie społecznie uproszczone myślenie, ugruntowane prawem rzymskim, że musimy mieć dowód: DNA, albo jakieś choroby: HIV, weneryczne, no albo dziecko. Ale na szczęście te osoby czasami nie mają tych wszystkich dowodów, a dalej przyznanie im statusu jest procedowanie. Czasami są też świadkowie. Tak było w Rwandzie, że pierwsze historie osób, które zostały rozpoznane jako ofiary gwałtów, to były de facto historie, które oparły się na świadkach, którzy widzieli sprawców dokonujących gwałtów.

Może to będzie brzmiało trochę arogancko, ale dobrze wyszkolony psychotraumatolog z dużą kliniczną wiedzą będzie wiedział kto kłamie, a kto nie. Natomiast ja do tej pory nie poznałam kobiety, która by opowiedziała historię przemocy seksualnej, która nie byłaby prawdziwa. Dlaczego? Dlatego, że nikt nie chce być w pozycji ofiary gwałtu. Dlatego, że z gwałtem zawsze idzie stygma, a poza wszystkim nikt nie chce być stygmatyzowany.

Chciałabym zamknąć wątek tego modelu. Wyobrażam sobie, że gdyby te kobiety z Kongo były zostawione same sobie, to pewnie ta klinika jednak by nie powstała, mimo wszystko konieczna była praca z tą grupą.

Widzi pani, to jest trochę jak nasza rozmowa. Myślę, że poza tym, że udzieliłam materiału do wywiadu to też nieźle panią dzisiaj wyedukowałam. Jestem głęboko przekonana, że w bardzo ważne jest propagowanie wiedzy w tym obszarze: o czym jest trauma, jaka jest jej złożoność i ile od nas zależy. Teraz nowy rząd w Polsce powstał, chętnie bym im zaproponowała szkolenie o przemocy seksualnej. I samych mężczyzn bym na to zaprosiła, czyli dużą większość tego rządu. Powiedziałabym na wstępie: jesteście męscy, wytrzymajcie to o czym będziemy rozmawiać. Ważne jest właśnie rozbijanie takich otorbionych, wpisanych w społeczności przekonań. I zrobiłabym rewolucję edukacyjną, żeby o przemocy seksualnej również rozmawiać z dziećmi. Jakkolwiek rozumiem, że o tym trzeba rozmawiać adekwatnie do wieku, bez epatowania przemocą, ale to musi być nazywane. Jednym z elementów tej edukacji jest uczenie dzieci reagowania i stawiania granic. To przekłada się na budowanie języka o tym, czym jest przemoc seksualna.

Pani często określa te osoby, które doświadczyły gwałtu nie jako ofiary, tylko jako ocalone, już na poziomie języka zmieniając hierarchiczność sytuacji.

Ofiary gwałtów czasami chcą, żeby mówić o nich ofiara, czasami, że są ocalałe, czasami, że są bohaterkami, natomiast jestem pewna, że najchętniej chciałyby, aby żeby w ogóle nie trzeba było ich nazywać w określony sposób, aby nigdy ten gwałt się nie zdarzył. No bo to po prostu zmienia wszystko w ich życiu. I niestety zmienia to na gorsze.

Już mi się wiele razy za te „ocalałe” dostało. Kobiety mówiły: przestań, ja się wcale nie czuję ocalałą dzisiaj. Ja się czuję dzisiaj beznadziejnie. Ja bym oczywiście chciała, żeby one były tylko bohaterkami. Ale one często nie chcą nimi być. W ogóle ofiary takich doświadczeń nie chcą być zamykane w jakimś pudełku. To jest właśnie społeczna presja: włożę cię w to pudełko, abyś do niego pasowała. Po takich doświadczeniach jak gwałt wojenny trzeba mieć co najmniej pięćdziesiąt różnych pudełek i to jest po naszej stronie, to my mamy rozumieć.

A propo edukacji chciałam jeszcze podpytać na co powinny być wyczulone osoby, które opiekują się kobietami w ciąży w wyniku gwałtów?

Trudność polega na tym, że temat opieki okołoporodowej dla kobiet po gwałtach wojennych jest bardzo szeroki, bo dotyczy szerokiego spectrum różnych sytuacji, na które kobiety się decydują. Tak naprawdę nigdy nie wiemy jak kobieta odniesie się do tego doświadczenia i do tego dziecka, które zostało poczęte w wyniku gwałtu wojennego. Nie ma gotowych skryptów. Natomiast jedną z możliwości jest aborcja. Sama jestem feministką i chodź oczywiście jestem za pełnym prawem do aborcji to nigdy nie zachęcałabym żadnej kobiety do tego. Jedne decydują się urodzić te dzieci i to też jest zrozumiałe na spectrum możliwości decydowania co dana kobieta chce zrobić. Niektóre decydują się oddać te dzieci po porodzie. I teraz zupełnie inaczej towarzyszymy kobiecie, która mówi, że jej dziecko zostało poczęte w wyniku gwałtu, inaczej też jeżeli wiemy, że ona chce oddać to dziecko. Uważam, że żeby dobrze zrozumieć taką kobietę trzeba wejść z nią w głęboki proces i długi proces towarzyszenia jej. Wymaga on zaangażowania z dwóch stron i na pewno nie będzie prosty.

Doświadczenie porodu jest też bardzo regresującą i często dramatyczną sytuacją.

Pamiętam, że jak rodziłam to leżałam na prawym boku i jeśli ktoś by mi kazała zmienić pozycje to zabiłabym. Myślę, że dla kobiet ocalałych z gwałtów to ma głębsze znaczenie bo swobodny wybór pozycji jest dla nich związany z odzyskaniem kontroli nad ciałem. W odzyskiwaniu siebie po gwałcie wojennym, część pracy polega na tym aby odzyskać poczucie wpływu: na swoje ciało i na swoje życie. Częścią gwałtu jest właśnie to, że ktoś nam to zabiera. Ale to znowu jest całe spectrum zachowań. Jedna z bohaterek mojej książki urodziła dwójkę dzieci z gwałtów. Zamordowano jej całą rodzinę i została zupełnie sama, miała wtedy czternaście lat i urodziła córkę. I dla niej fakt, że zaszła w ciąże to było błogosławieństwo, na tym zbudowała sens życia. Nie przez terapię tylko fakt, że urodziła tą córkę. Miała niesamowitą więź z tym dzieckiem. I to miało naprawdę mega znaczenie. Może być też tak, że te kobiety nie chcą tego dziecka, a potem zmieniają zdanie. Ambiwalencja może być bardzo złożona i trwać długo. Albo wpadają w depresję, czyli odrzucają to dziecko, ale potem wracają do tej relacji, próbują budować.

Jedyną zarejestrowaną organizacja zrzeszającą dzieci urodzone z gwałtów wojennych jest stowarzyszenie Forgotten children of war działające w Bośni i Hercegowinie.

Dwa lata temu wprowadzono zmianę prawną, o którą walczono ponad dwadzieścia lat. W Bośni dziecko nie mogło mieć nieznanego ojca jeśli miało być zarejestrowane, dlatego dziecko z gwałtu na bośniackich kobietach nie istniało. A dodatkowo jak nie było ojca, to wiadomo było zazwyczaj dlaczego co wiązało się ze stygmą społeczną i ostracyzmem.

Ajna Jusić, liderka tej organizacji, bardzo ciekawie opowiada swoją historię, bo jej matka przez wiele lat miała duże ambiwalencje w stosunku do niej. W jej historii duże znaczenie miało to, że ta matka wyszła za mąż i jej ojczym był kochającym facetem i jego obecność wniosła dużo pozytywnego w tę relację. To jest wyzwanie dla tych kobiet: urodzę to dziecko, ale to będzie miało różnorodne konsekwencje społeczne, bo będzie miało.

A z jakich technik pani korzysta pracując z tymi wszystkimi konsekwencjami?

Korzystam z metodologii która sama wypracowałam i która się nazywa SERS. To są 4 kolejne kroki, czy też fazy pracy, które pozwolą nam odzyskać poczucie siebie: tu i teraz po doświadczeniu masywnej traumy gwałtu wojennego. Trauma gwałtu paraliżuje, schodzimy do stanu zmrożenia i nie wiemy co się dzieje. Pierwszy krok to jest stabilization- który pozwala na tu i teraz odzyskać kontaktu z ciałem co tym samym pozwoli nam potem zrobić drugi krok, związany z edukacją education, który dotyczy tego, że trzeba ocalałym powiedzieć czym jest gwałt wojenny, z czym mogą się zetknąć, z jakimi represjami społecznymi i że to nie ich wina. Trzeci krok to redirection, czyli zmiana myślenia zarówno tych osób jak i nasza. Ostatni krok to permanentna praca nad zasobami i technikami - selfregularation samoregulacja. Danie ocalałym świadomości zasobów i narzędzi po które mogą sięgnąć. To jest też praca nad budowaniem języka: im więcej i szybciej zaczniemy o tym doświadczeniu mówić otwarcie tym lepiej.

Nie ma takiego kraju na świecie takiego języka, gdzie o gwałcie wojennym, rozprawiamy sobie bez problemu. Ostatnio robiłam duże szkolenie dla armii ukraińskiej, dla profesjonalistów zajmujących się powracającymi z frontu i niewoli osobami, które doświadczyły właśnie m.in. tortur i przemocy seksualnej. W ramach jednej sesji dyskutowaliśmy o tym dlaczego te grupy się nie udają, przychodzą żołnierze, albo ocalałe, siedzą ale się nie angażują, nie uczestniczą w rozmowach. No to ich pytam: jak wygląda taka grupa? Odpowiedź: no, rozmawiamy z nimi o stresie. Tak słucham i myślę, co?! o stresie, o jakim stresie?! ludzie wracają z wojny, to się dopiero co wydarzyło, a wy mówicie do nich o stresie? Przecież dla nich to jest poza obszarem myślenia. Oni wyszli z piekła, czym jest stres dla nich w takiej sytuacji? Stresujące jest to, że jest już ciemno, i że teraz będę jechała półtorej godziny do domu. To są bardzo stresujące rzeczy, aczkolwiek nie mówimy tutaj o wojnie.

Myślę, że to może wynikać z obawy przed retraumatyzacją.

Ci ludzie wytrzymali gwałty, a myśli pani, że nie wytrzymają mówienia o nich? Retraumatyzujące będzie w tej sytuacji zostawienie ich samym sobie, z ta historią, z tym co im się stało i poczuciem, że terapeuta bądź lekarz jest sparaliżowany samym słowem. Więc skoro nawet na takim szkoleniu nie ma na to miejsca, to jak ja mogę innym powiedzieć co mi się stało? Oni się rozpadną. I to jest też taki społeczny problem. Oczywiście mówienie o gwałtach nie jest proste. Ale ważne, abyśmy jako profesjonaliści budowali ten język, a budowanie języka to nie jest ukrywanie tego co ma miejsce i nazywanie tego czymś co jest jak worek bez dna, bo przecież stres jest o wszystkim.

No ale taka obawa, żeby nie dotknąć tej osoby, istnieje. A może ona chce zapomnieć?

Tak, ale ona już jest dotknięta tym doświadczeniem, może chcieć zapomnieć aczkolwiek z perspektywy wiedzy o traumie, nie da się zapomnieć o masywnej traumie. Można ją wyprzeć, można ja zdysocjować, negować, ale ona jest. Ważne, aby dać zrozumienie osobie z takim doświadczeniem, nie pospieszać, ale też nie zostawiać jej samej. Oferować wsparcie i rozumienie i zintegrowany system pomocy społecznej.

Zawsze może pani jej zapytać: czy chce pani o tym co jest dla pani trudne porozmawiać? I wtedy wie pani czy ona chce czy nie, a nie musi pani produkować w głowie różnych założeń. Bardzo ważne jest umieć słuchać, uważnie i emfatycznie.

To może być też lęk związany z tym, że możemy uruchomić coś jeszcze raz.

Bo możemy. Ja też mam ten lek. Mimo, że pracuję w tej branży od wielu lat. To jest też ciekawe, bo wydaje mi się, że to o czym rozmawiamy jest powszechną przypadłością naszego świata. My z lęku, że dotkniemy piekła, wycofujemy się. A ta osoba przeżyła coś co nam się w głowie nie mieści. Może jest obolała, może cierpi, ale słowo jej nie zabije, nawet jeśli uruchomi wspomnienie, skojarzenie i spowoduje płacz, to dobrze. Bo ważne jest, aby te osoby płakały, mówiły, bo to znaczy, że wychodzą z tego stanu odrętwienia i zamrożenia. Dlatego mówię, że edukacja jest tutaj podstawowa, im więcej będziemy mówić że to jest gwałt, a nie stres tym łatwiej będziemy mogli tym ludziom pomagać, a tym ludziom będzie łatwiej przyjmować pomoc. Lęk o którym pani mówi, to jest społeczny knebel na usta, który dotyczy przemocy seksualnej. Wstyd i kontrola społeczna to są największe narzędzia kontroli. I są też najbardziej re-traumatyzujace.

Tekst powstał w ramach działań Fundacji Polskie Forum Migracyjne. Fundacja Polskie Forum Migracyjne kompleksowo wspiera kobiety z doświadczeniem migracyjnym i uchodźczym, zwłaszcza w okresie okołoporodowym. FPFM oferuje między innymi: szkoły rodzenia, konsultacje położnicze, wsparcie laktacyjne, psychologiczne, opiekę fizjoterapeutki dziecięcej, grupy spotkaniowe i warsztaty dla rodziców, wsparcie prawne i pomoc w pokonywaniu rozmaitych trudności związanych np. ze sprawami urzędowymi, edukacyjnymi czy zdrowotnymi. Więcej informacji: https://forummigracyjne.org/