W świetle ostatnich wydarzeń Władimir Putin może wydawać się niezniszczalny, ale to złudzenie; o ile Zachód nie opuści Ukrainy, przyszłość Rosji w tej wojnie nie rysuje się w jasnych barwach - powiedział Philip Wasielewski, były oficer marines i analityk Foreign Policy Research Institute (FPRI). Dodał, że choć w razie zwycięstwa Rosja będzie potrzebować lat na odbudowę swojej armii, to ważne jest, jakie wyciągnie z tego wnioski. Czy uzna, że wygrała wojnę z NATO i że nie musi się Sojuszu bać, podczas gdy NATO boi się jej?

Dwa lata po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, sytuacja na froncie i wokół niego nie napawa optymizmem. Rosjanie intensyfikują ataki i mimo płacenia za nie wysokiej ceny, posuwają się naprzód. Przyszłość dalszego wsparcia USA dla Ukrainy wciąż stoi pod znakiem zapytania, a siły ukraińskie mierzą się z niedoborem amunicji i ludzi.

Jak jednak uważa Wasielewski, analityk wojskowy think tanku FPRI oraz były oficer marines i CIA, nie należy wyciągać z obecnych trudności zbyt daleko idących wniosków.

"Wojna to nie jest gra, ani film akcji."

"Wojna to nie jest gra, ani film akcji. Nie zawsze otrzymuje się dobre wieści. Jakie dobre wieści mieli Polacy w 1942 czy 1943 roku?" - zapytał retorycznie ekspert. "Ludzie mówią Putin wydaje się teraz niezniszczalny. Ale to są ludzie, którzy patrzą na obecny moment przez dziurkę od klucza, tracąc szerszy obraz sytuacji. W tej chwili Rosjanie kontynuują swoje ofensywy w wielu miejscach frontu. Stale wysyłają masy ludzi z okopów, osiągając jedynie minimalne postępy. W ciagu miesięcy walk stracili więcej żołnierzy, niż w ciągu 10 lat wojny w Afganistanie. A więc pytanie brzmi: jak długo mogą to robić?" - dodaje.

Według Wasielewskiego, mimo przestawienia rosyjskiego przemysłu na stopę wojenną, nie jest on w stanie nadążyć za tempem obecnie narzuconym przez operacje na froncie, o czym świadczą zmniejszające się zapasy rakiet, czy pojazdów opancerzonych.

Strategia "inteligentnej obrony"

Mimo to - jego zdaniem - w tym roku Ukraina będzie prawdopodobnie zmuszona - do czego namawiają ją USA - do skupienia się na "inteligentnej obronie", koncentrując się na zadawaniu nacierającym siłom rosyjskim jak największych strat i prowadzeniu kampanii uderzeń w głębi Rosji.

"Ta strategia ma sens. Dużo jednak zależy od tego, co zrobią Rosjanie: czy wykorzystają ten okres na odbudowę swojej armii, wyszkolenie jej i przygotowanie - czy nadal będą zużywać żołnierzy do czynienia taktycznych postępów, ale doznając strategicznych strat. Wbrew pozorom, ich zasoby ludzkie nie są niewyczerpane i będą mieli coraz większy problem z rekrutacją żołnierzy" - mówi ekspert.

Dodał jednak, że w podobnie trudnej sytuacji są władze Ukrainy, które czeka decyzja w sprawie większej mobilizacji.

"Często porównuję tę sytuację do amerykańskiej wojny secesyjnej - Ukraina ma zresztą podobną liczbę mieszkańców, co Stany Zjednoczone wówczas. W 1863 roku prezydent (Abraham) Lincoln przeprowadził powszechny pobór do wojska, po raz pierwszy w amerykańskiej historii. I trzy dni po bitwie pod Gettysburgiem wybuchły w Nowym Jorku zamieszki przeciwko poborowi, w trakcie których zginęło wiele osób. To nie była więc popularna decyzja, ale była konieczna. A więc jeśli ta wojna jest warta wygranej dla Ukraińców, jest warta zmobilizowania obywateli" - uważa Wasielewski.

Decyzja amerykańskiego Kongresu

Jak jednak zaznacza, choć ta decyzja należy do samych Ukraińców, wiele będzie zależeć też od tego, co zrobi Zachód, a zwłaszcza amerykański Kongres, który od miesięcy zwleka z zatwierdzeniem środków na dalszą pomoc Kijowowi.

"Niestety, mamy tu do czynienia z bardzo krótkowzrocznym podejściem ludzi wychowanych na telewizji, mających zakres uwagi mierzony w chwilach. Ludzie, którzy wstrzymują tę pomoc, nie rozumieją, czym jest wojna - jest zmaganiem siły woli" - ocenia Wasielewski.

Dodał przy tym, że choć w razie zwycięstwa Rosja będzie potrzebować lat na odbudowę swojej armii, to ważne jest, jakie wyciągnie z tego wnioski. Czy uzna, że wygrała wojnę z NATO i że nie musi się Sojuszu bać, podczas gdy NATO boi się jej? Na tym polega całe niebezpieczeństwo - uważa ekspert FPRI.