W idealnym świecie demokracja winna działać jak wahadło: raz wychylać się w jedną stronę, zaraz potem w drugą. W sumie utrzymując system polityczny w równowadze. A co, jeśli w prawdziwym życiu nie jest to aż takie całkiem proste? O tym traktuje praca brazylijskich ekonomistów Emanuela Ornelasa, Rodriga Soaresa i Pedra Ogedy.

Badacze wychodzą właśnie od wyświechtanej teorii wahadła, za pomocą której spora część politologów oraz ekonomistów tłumaczy trwający na świecie zwrot ku protekcjonizmowi. Miało do tego dojść tak: najpierw była liberalizacja handlu, która tak mocno przycisnęła do ziemi masy pracowników, że zaczęli oni uważniej i chętnej słuchać wszelkiej maści antyliberalnych argumentacji postulujących większą ochronę rodzimych rynków. Wynosząc do władzy Trumpa, zmuszając Bidena i demokratów do kontynuowania wojny celnej z Chinami albo prowokując brexit.

Ale może to tylko część tej historii? Opisywanie zjawiska na podstawie jedynie kilku dowodów, przy kompletnym ignorowaniu innych elementów układanki. A zwłaszcza zdarzeń pokazujących mechanizmy bardziej skomplikowane. Jednym z przykładów rozminięcia się teorii z praktyką jest Brazylia – przypadek opisany przez Ornelasa, Soaresa i Ogedę.

Ekonomiści w swoim badaniu skupili się na latach 90. XX w. Był to czas, gdy kraj podlegał wyjątkowo intensywnym procesom liberalizacji – głównie jednostronnej likwidacji większości barier celnych w ramach Plano Real z lat 1990–1993, których autorem był minister finansów Fernando Henrique Cardoso. W efekcie wymiana handlowa Brazylii znacznie się zwiększyła, jednak kosztem uderzenia w rodzimą produkcję, która stała się zbyt droga i zaczęła przegrywać konkurencję z tańszym importem. Po czym przyszły nieuchronny wzrost bezrobocia i zubożenie sporej części brazylijskiego świata pracy.

Gdyby politologowie od teorii wahadła mieli rację, to reakcja powinna była przyjść bardzo szybko. Oto zwykłym Brazylijczykom zaczyna się żyć coraz trudniej, w związku z czym zwracają się ku tym siłom politycznym, które oferują im alternatywę. Zwłaszcza że Brazylia lat 90. to już nie jest dyktatura wojskowa znana z poprzednich dekad. A jak było? Otóż w Brazylii lat 90. zwolennicy radykalnych reform liberalnych niepodzielnie rządzili przez całą dekadę. A lider lewicy, charyzmatyczny Luiz Inácio Lula da Silva, przegrywał wybory za wyborami. I dopiero sporo później, w roku 2003, zdołał wywalczyć prezydenturę. Dlaczego?

Na to pytanie Ornelas, Soares i Ogeda odpowiadają w sposób następujący: lata 90. przynoszą w Brazylii nie tylko zubożenie świata pracy, lecz także odebranie mu głosu. Stało się tak, bo liberalizacja handlu przyniosła dezindustrializację gospodarki. To zaś oznaczało uderzenie w najbardziej uzwiązkowioną część tamtejszego świata pracy. A w demokracji nie jest przecież tak, że wybiera się między ofertami funkcjonującymi w próżni. Żeby jakakolwiek opcja polityczna mogła się zaprezentować wyborcom, potrzebuje zasobów finansowych i organizacyjnych. Zwolennicy reform liberalnych te zasoby posiadali – w końcu ich polityka była na rękę kapitałowi i establishmentowi polityki. Świat pracy ich nie miał.

Musiało upłynąć wiele lat, nim zwolennicy politycznej alternatywy zorganizowali się na nowo. Ale już na inne sposoby. Akurat w Brazylii lewica przetrwała. Lecz w wielu innych krajach opór przeciwko liberalizacji gospodarki zaczął już wypływać z zupełnie innych miejsc w systemie. Tak rodził się populizm. Ten, który znamy dziś. ©Ⓟ