Do tej pory Amerykanom udawało się powstrzymać Izrael przed inwazją na Liban. W przypadku Gazy pozostają w znacznej mierze bezradni.

– Palestyńscy cywile muszą mieć możliwość powrotu do domów tak szybko, jak pozwolą na to warunki. Nie może być wywierana presja, by opuszczali Gazę – stwierdził sekretarz stanu Stanów Zjednoczonych Antony Blinken. To nie pierwszy taki komunikat ze strony Amerykanów, przeciwnych przymusowym przesiedleniom ludności, które Izrael przeprowadza w Strefie Gazy. Tym razem te słowa padły jednak w wyjątkowym miejscu – w Katarze. Choć to jeden z bliskowschodnich sojuszników USA, to właśnie tu przebywa wierchuszka Hamasu. Emirat jest mocno zaangażowany w negocjacje między tą organizacją a rządem Izraela.

Katar to jeden z kilku przystanków noworocznej podróży Blinkena po Bliskim Wschodzie. Najważniejszy amerykański dyplomata odwiedził już Turcję, Grecję i Jordanię, wczoraj był w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, a przed nim jeszcze Arabia Saudyjska, Izrael, Palestyna i Egipt. To czwarty raz, kiedy Blinken pojawia się w regionie, od ataku Hamasu na Izrael 7 października 2023 r. W związku z poważnymi napięciami na linii Izrael–Liban tym razem głównym celem sekretarza stanu jest wyperswadowanie Izraelczykom wywołania konfliktu regionalnego. – To moment głębokiego napięcia w regionie. Jest to konflikt, który może łatwo wywołać przerzuty, powodując jeszcze większą niepewność i cierpienie – ostrzegał Blinken w Katarze.

Do powyższych komentarzy doszło tuż po doniesieniach o tym, że w izraelskim ataku na obóz dla uchodźców Dżabalija na północy Strefy Gazy mogło zginąć nawet 70 osób, a także kolejnych po wypowiedziach izraelskich polityków, w tym rządowych, że do Gazy powinni zostać skierowani izraelscy osadnicy. Minister finansów Becalel Smotricz stwierdził, że dzięki nim „pustynia zakwitnie”. Obsadzone przez Hamas ministerstwo zdrowia Strefy Gazy twierdzi, że od października na skutek działań Izraela śmierć w Strefie Gazy poniosło już ponad 23 tys. osób. Niezależna weryfikacja tych liczb jest niemożliwa, choć ONZ uznaje resort za wiarygodny i przedstawia podobne szacunki. Departament Stanu USA twierdził wcześniej, że liczba ofiar śmiertelnych izraelskiej inwazji i ostrzałów jest prawdopodobnie jeszcze wyższa.

Dla Amerykanów Gaza schodzi obecnie na nieco dalszy plan, a ich uwaga jest skierowana na północ, na Liban. Jak napisał „Washington Post”, Biały Dom i amerykańskie środowisko wywiadowcze obawiają się, że Izrael w końcu zaatakuje także tamtejszy Hezbollah, co przerodzi się w regionalny konflikt zbrojny. Otwarcie frontu na północy, zdaniem urzędników znad Potomaku, miałoby na celu uratowanie niepopularnego w kraju rządu Binjamina Netanjahu przed upadkiem. Wiadomo, że gabinet Netanjahu rozważał atak na północnego sąsiada już w październiku. Prezydent USA Joe Biden miał wtedy kilka razy dziennie łączyć się telefonicznie z Izraelem, by przekonywać, że to nie jest dobry pomysł.

W ocenie Waszyngtonu ewentualna wojna izraelsko-libańska byłaby znacznie bardziej krwawa niż konflikt między tymi państwami w 2006 r. Od tego czasu Hezbollah miał znacznie zwiększyć swój arsenał broni dalekiego zasięgu i ma posiadać możliwość skutecznego rażenia pozycji w głębi Izraela, w tym infrastruktury krytycznej. Do tego zapewne doszłaby intensyfikacja ataków dronowo-rakietowych na bazy USA w Syrii i Iraku, których od 7 października było już ponad 100. – Jeśli konflikt się rozleje, liczba ofiar w Libanie może wynieść 300–500 tys. Dojdzie też do masowej ewakuacji całego północnego Izraela – twierdzi cytowany przez „Washington Post” Bilal Saab, analityk ośrodka Middle East Institute. Amerykanom zależy na porozumieniu politycznym bez rozlewu krwi.

W tym celu do Izraela Biden wysłał specjalnego wysłannika Amosa Hochsteina, którego misja polega na przekonaniu do negocjacji w sprawie układu określającego nowe zasady gry w południowym Libanie, z większą rolą libańskiego rządu, a mniejszą Hezbollahu. Rozmowy z Izraelczykami są jednak trudne. Wysocy rangą urzędnicy administracji Bidena anonimowo informowali prasę o „bardzo bezpośrednich i ciężkich” dyskusjach. Do tej pory jednak Waszyngtonowi udawało się powstrzymywać „Bibiego” przed operacją w Libanie. Na innych polach wpływy USA wydają się mniejsze. Nie doszło do satysfakcjonujących Stany Zjednoczone porozumień w zakresie ochrony cywilów czy poszanowania prawa wojennego. Między sojusznikami brak jest też do tej pory wspólnej wizji tego, jak powinna wyglądać Gaza po zakończeniu konfliktu. ©℗