Kiedy państwa członkowskie i unijne instytucje negocjowały obowiązujący dziś wieloletni budżet Unii Europejskiej na lata 2021–2027, grupa „państw oszczędnych”, w tym Niemcy i kraje Beneluksu, domagała się ograniczenia wydatków, a co za tym idzie – składek stolic. Jednocześnie UE zdecydowała się utrzymać ambitną agendę planów i reform, z zieloną transformacją na czele, nie zostawiając zbyt wiele środków na sytuacje kryzysowe. A tych w minionych kilku latach nie brakowało, czego skutkiem są kolejne nowatorskie pomysły, w jaki sposób nie zwiększać składek krajów członkowskich i zarazem odpowiedzieć na bieżące potrzeby.

Wchodząca powoli w trzeci rok wojna w Ukrainie wydrenowała unijną kasę na tyle, że Bruksela musiała poprosić „27” o dodatkowe 66 mld euro. Ostatecznie nowelizację budżetu, w której 50 mld euro było przeznaczone dla Ukrainy, zawetowały Węgry, ale wątpliwości zgłaszało co najmniej kilka stolic. W związku z tym pojawiają się kolejne propozycje, które mają zapewnić pieniądze dla Kijowa i nie nadwyrężyć krajowych budżetów. Najbardziej prawdopodobne obecnie jest zastosowanie takiego samego jak w pandemii mechanizmu zaciągnięcia na rynkach kapitałowych pożyczek gwarantowanych budżetami państw członkowskich. Wtedy 100 mld euro gwarantowane przez 27 stolic stanowiło jednorazową pomoc w walce z bezrobociem. Bruksela zapewniała wówczas, że nie chce z tego rodzaju metod korzystać regularnie, a taka forma pożyczek jest precedensem. Precedens ten może zostać powtórzony już 1 lutego podczas nadzwyczajnego szczytu UE, ale tym razem spłata byłaby gwarantowana przez 26 państw z uwagi na węgierski sprzeciw. Mowa też o znacząco niższej kwocie: kredyty zaciągane na rzecz Ukrainy opiewałyby na 20 mld euro.

Jeśli ten postulat nie budzi na razie większych kontrowersji, to ze względu na ukierunkowanie go na wsparcie Ukrainy. Spory mogą jednak wywołać pomysły podrzucane przez francuskich ekspertów związanych lub sympatyzujących ze środowiskiem politycznym Emmanuela Macrona. Jeden z nich przedstawił w zeszłym tygodniu w „Le Monde” były dyplomata Michel Duclos. Propozycję pożyczki na rzecz ukraińskiego funduszu obronnego chciałby uzupełnić w taki sposób, że docelowo pieniądze miałyby także wspierać europejski przemysł obronny, w którym największym potencjałem dysponuje Francja. Stąd obawy, że mowa o pomyśle przygotowanym przez Francuzów dla francuskiej gospodarki, a pozostałe 26 państw skorzysta na nim marginalnie. A podobne propozycje w ostatnich tygodniach zgłaszali także poseł macronowskiej partii Renaissance Benjamin Haddad i była minister ds. UE Nathalie Loiseau.

Mechanizm wprowadzony w pandemii już wówczas budził kontrowersje. Suwerenna (wówczas Solidarna) Polska podnosiła alarm, że oto Warszawa będzie finansować długi Berlina. Szok wywołany pandemią i brak alternatywnych sposobów pomocy państwom szczególnie dotkniętym kryzysem pozwoliły ostatecznie przyjąć rozwiązanie, które niekoniecznie zyska aprobatę, jeśli będzie wykorzystywane na inne cele niż pomoc Ukrainie.

Drugą z propozycji, która co rusz powraca na unijną agendę, jest wykorzystanie ok. 300 mld euro zamrożonych rosyjskich aktywów. Pomysł suflowany głównie przez Stany Zjednoczone ewoluuje. W najszerszym wariancie jest omawiana możliwość sprzedaży tych aktywów w przyszłości i wykorzystania wygenerowanych w ten sposób pieniędzy do odbudowy Ukrainy. Krótkoterminowe pomysły koncentrują się na wykorzystywaniu zysków z zarządzania aktywami, który według danych z końca października oscyluje już w granicach 3 mld euro.

UE nie była przygotowana ani na pandemię koronawirusa, ani na wojnę w Ukrainie. Zostawiając na boku pytania, czy i w jakim zakresie gotowość była możliwa, faktem pozostają kasy świecące pustkami i coraz bardziej kuriozalne pomysły na wywiązywanie się z obietnic wspierania Ukrainy. Pomysły, które tworzą precedensy mające przykryć to, że „27” na tle USA i Chin wciąż jest jedynie biedniejszym kuzynem, a nie równoprawnym graczem przy stole.

– Nie da się mieć ambitniejszych planów bez ambitnego budżetu – powtarzał jak mantrę przed czterema laty ówczesny minister ds. UE Konrad Szymański i trudno nie przyznać mu po latach racji. Unia ma coraz większe problemy z utrzymaniem swoich planów i strategii, co z pewnością wykorzystają ugrupowania eurosceptyczne w nadchodzących czerwcowych wyborach do PE. W bliskiej przyszłości jednak z uwagi na toczące się dyskusje o reformach traktatowych państwa członkowskie będą musiały zdecydować o dalszym kierunku funkcjonowania UE, która bez ambitnego budżetu będzie sięgać po coraz bardziej wątpliwe rozwiązania finansowe. ©℗