Fatalny przebieg wojny w Wietnamie i wzrost siły militarnej ZSRR zmusiły USA do spojrzenia przyjaznym okiem na Pekin.

„Jeżeli szachy to rozstrzygająca bitwa, weiqi to przedłużająca się kampania. Szachista dąży do pełnego zwycięstwa, gracz weiqi szuka względnej przewagi” – pisał w książce „O Chinach” Henry Kissinger. Były sekretarz stanu USA, który zmarł 29 listopada, celowo zapoznawał czytelników z regułami chińskiej gry planszowej liczącej sobie ponad 2 tys. lat (znana jest też jako go). Robił to po to, żeby zaczęli lepiej rozumieć strategię i cele polityki zagranicznej Pekinu.

„W szachach gracz ma przeciwnika przed sobą, wszystkie figury są rozstawione. Gracz w weiqi musi brać pod uwagę nie tylko kamienie na planszy, lecz także siły, które przeciwnik dopiero może wykorzystać. Szachy uczą clausewitzowskich koncepcji «środka ciężkości» i «decydującego punktu» – gra zwykle rozpoczyna się walką o centrum planszy. Weiqi uczy sztuki strategicznego okrążania” – podkreślał Kissinger. Zważywszy, że jego największym sukcesem był udział w wypracowaniu sojuszu USA z komunistycznymi Chinami, który zamknął w okrążeniu Związek Radziecki, można założyć jedno – zmarły w wieku 100 lat polityk lubił grywać w weiqi.

O włos od wojny

„W oczach Chińczyków wysyłając żołnierzy do Korei i flotę do Cieśniny Tajwańskiej, Stany Zjednoczone umieściły dwa kamienie na planszy weiqi, a Chiny stanęły przed groźbą okrążenia” – tak Kissinger tłumaczy nerwową reakcję Pekinu w 1950 r. na amerykańską interwencję zbrojną w Korei. Wprawdzie nastąpiła ona pod flagą ONZ, ale to wojska USA wzięły na siebie ciężar walki z komunistami z Północy. I to dzięki nim Południe obroniło się przed agresorem.

Ale po błyskawicznym sukcesie dowódca sił ONZ gen. Douglas MacArthur ruszył na Północ. I wkrótce zachodnie wojska dotarły do rzeki Jalu, za którą rozciągała się już Chińska Republika Ludowa. Jednocześnie USA uznawały za jedynego reprezentanta Chin rezydujący na Tajwanie rząd Kuomintangu. Na dokładkę Amerykanie mieli pod kontrolą Japonię. „W Chinach do głosu doszedł instynkt weiqi” – pisze Kissinger.

Zza rzeki Jalu 25 października 1950 r. ruszyła ogromna chińska ofensywa. Państwo Środka rzuciło do walki 400 tys. żołnierzy, wspieranych przez sowieckie lotnictwo. Acz, żeby nie wyglądało to na rozpoczęcie wojny z USA, nazwano ich „ochotnikami” idącymi z pomocą władzom Północy. „Warto też pamiętać, że przed tą wojną obie strony patrzyły na siebie nawzajem z pewną dozą nieufności, ale gotowe były do nawiązania dość szerokiej współpracy. (...) To dopiero wybuch tej wojny zadecydował o braku uznania dyplomatycznego Waszyngtonu dla ChRL, jego zaangażowaniu się w obronę Republiki Chińskiej (na Tajwanie) i utrzymywaniu jej przedstawicieli w ONZ jako jedynych reprezentantów «legalnych władz Chin»” – podkreśla Dominik Mierzejewski w opracowaniu „Kilka uwag o współpracy ChRL i USA: próba bilansu ostatnich trzech dekad”.

Gdy pod koniec marca 1951 r. zatrzymano ofensywę w okolicach Seulu, prezydent Harry Truman poinformował sojuszników, iż jest gotów do rokowań z Chinami. Ale w Pekinie zapanowało przekonanie, że uda się definitywnie wyrzucić Amerykanów z Półwyspu Koreańskiego – zatem ofertę USA odrzucono. Wówczas gen. MacArthur przedstawił plan znokautowania Państwa Środka: proponował zniszczenie chińskich miast na północ od Jalu za pomocą 50 bomb atomowych, a następnie zamierzał przeprowadzić wielki desant u ujścia rzeki Jalu. Ewentualnością, iż wykorzystanie broni atomowej może tak przerazić Kreml, że ten sięgnie po własną, MacArthur się nie przejmował. Natomiast wstrząśnięty Truman szybko znalazł pretekst, by generała zdymisjonować.

Tymczasem front pod Seulem zamarł i walki pozycyjne nie przynosiły rozstrzygnięcia. Wówczas Mao Zedong okazał się skłonny do rokowań. Rozpoczęto je w lipcu 1951 r. Nie przyniosły one układu pokojowego, lecz jedynie rozejm, dzielący Półwysep Koreański wzdłuż 38. równoleżnika.

Druga niedoszła wojna

Wojna koreańska zakończyła się rozstrzygnięciem, które nie zadowoliło żadnej ze stron. Pekin nie wyrzucił Amerykanów z Korei, a Waszyngton mógł się jedynie bezsilnie przyglądać, jak Chiny pod rządami komunistów stają się bliskim sojusznikiem ZSRR. Zatem tym razem już świadomie Biały Dom zastosował wobec Państwa Środka strategię weiqi. Jeszcze w 1951 r. Stany Zjednoczone zawiązały z Australią i Nową Zelandią sojusz polityczno-wojskowy ANZUS. Trzy lata później paktem obronnym SEATO związały ze sobą Pakistan, Tajlandię, Filipiny, Australię, Nową Zelandię, Wielką Brytanię i Francję. Wszystko po to, żeby powstrzymywać ekspansję komunistów w Azji Wschodniej i okrążyć Chiny.

Jednocześnie próbowano wynegocjować jakiś rodzaj porozumienia. Od maja 1954 r. ambasadorowie USA oraz Chin spotykali się w Genewie. W grudniu 1957 r. rozmowy przeniesiono do Warszawy – dyplomaci zaczęli się spotykać w Pałacu Myślewickim w Łazienkach. Ale z negocjacji niewiele wynikało. Aż latem 1958 r. do Pekinu przyjechał Nikita Chruszczow. Sowiecki przywódca skrytykował Mao za koncepcję gwałtownej industrializacji kraju, odmówił podzielenia się z nim bronią atomową, oczekiwał też, że Pekin podporządkuje swoją politykę interesom ZSRR. Chruszczow zażądał też od Mao porzucenia planów przyłączenia Tajwanu do Chin. Przewodniczący KPCh nie zdzierżył. Jak zapisał w dzienniku jego osobisty lekarz, Mao oświadczył mu, że jeśli chodzi o Chruszczowa, to planuje „wbicie mu igły w dupę”. Zamierzał sprowokować wybuch wojny atomowej między USA a ZSRR.

Mao nakazał rozpoczęcie regularnego ostrzału archipelagu malutkich wysp Kinmen, znajdujących się pod kontrolą Tajwanu. Leżą one na tyle blisko Chin, iż znajdują się w zasięgu ciężkiej artylerii. „Być może sprowokujemy Stany Zjednoczone do zrzucenia bomby atomowej na nasz Fujian” – ogłosił Mao członkom partyjnego kierownictwa. Nie ukrywając, iż liczy na to, że Kreml nie pozostawi takich działań bez odpowiedzi i zacznie się kolejna wojna światowa. Śmierć setek milionów ludzi zupełnie go nie obchodziła. Ważniejsze było osłabienie dwóch mocarstw mogących zdominować Państwo Środka. „Jakkolwiek Ameryka pozostawała wrogiem numer jeden w umyśle Wielkiego Sternika, to Związek Radziecki szybko się z nią zrównywał” – zauważa w książce „Chiny. Upadek i narodziny wielkiej potęgi” Jonathan Fenby.

Ale prezydent Dwight Eisenhower zachował spokój. Zagroził jedynie Pekinowi, iż w razie próby inwazji na Tajwan Ameryka będzie go bronić. Po kilku tygodniach nawały artyleryjskiej na archipelag Kinmen Mao uznał, że plan nie wypalił. Nakazał zatem zakończenie ostrzału. Jednocześnie Chiny i Stany Zjednoczone zerwały jakiekolwiek kontakty.

Telefon do przyjaciela

Ale nie poprawiło to relacji Pekinu z Moskwą. Przeciwnie – z każdym rokiem stawały się gorsze. Chiny okazywały rosnącą pewność siebie, od kiedy w październiku 1964 r. przeprowadziły udaną eksplozję własnej bomby atomowej. Wreszcie wiosną 1969 r. oba państwa zaczęły walki o bieg linii granicznej na Ussuri. Krwawe starcia o wyspy położne na środku rzeki trwały prawie pół roku i groziły wybuchem wojny na pełną skalę. „Mao obawiał się ataku uprzedzającego Sowietów – i to najprawdopodobniej przy użyciu broni nuklearnej” – podkreśla Fenby. Jednak stojący na czele ZSRR Leonid Breżniew szukał kompromisu. Udało się go osiągnąć pod koniec lata i groźba wojny atomowej między dwoma komunistycznymi mocarstwami została w 1969 r. zażegnana.

Mimo to Mao postanowił dalej szukać sposobów na osłabienie „bratniego” Związku Radzieckiego. Utworzył specjalną komisję, której zlecił przestudiowanie zagadnienia, jak powinna zmienić się chińska polityka zagraniczna, aby skuteczniej podkopywać pozycję Moskwy na arenie międzynarodowej. „Zespół roboczy doszedł do wniosku, że kraj musi się oswobodzić z gorsetu, w który sam się wbił. «Dlaczego by nie zagrać kartą amerykańską?» – spytali doradcy, doszli bowiem do wniosku, że ZSRR nie ma szans na wygranie zimnej wojny” – pisze Fenby. „Choć Chińczycy o tym nie wiedzieli, podobne zmiany w sposobie myślenia zachodziły także w Waszyngtonie. Pomimo wątpliwości wyrażanych przez doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego Henry’ego Kissingera nowy prezydent Richard Nixon postrzegał Chiny jako przeciwwagę dla Związku Radzieckiego” – uzupełnia brytyjski historyk.

Zdaniem Nixona Ameryka musiała się zbliżyć z ChRL przed wycofaniem sił z Wietnamu. Jednak przełamywanie lodów nie było rzeczą prostą. Ucięcie wszelkich kontaktów powodowało, iż w Białym Domu zupełnie nie orientowano się co do zamiarów chińskiego kierownictwa. Mimo to postanowiono zaryzykować. Jak opisuje Dominik Mierzejewski: „3 grudnia 1969 r. Walter Stoessel, ambasador USA w Warszawie, zwiedzając wystawę jugosłowiańską, przekazał chińskiemu chargé d’affaires Lei Yangowi wiadomość o gotowości do podjęcia znowu rozmów w stolicy Polski. Spotkanie zostało zorganizowane przez ambasadę ChRL 11 grudnia 1969 r.”. Tym samym zainicjowano trzymane w ścisłej tajemnicy spotkania dyplomatów. W lutym kolejnego roku przeniesiono je do Pakistanu, ponieważ taka lokalizacja dawała lepszą gwarancję, iż nie wyjdą one na jaw.

Do grudnia 1970 r. rozmowy pozostawały bezowocne. Zniecierpliwiony tym Mao postanowił więc zadziałać osobiście: zadzwonił do swojego starego przyjaciela, amerykańskiego dziennikarza Edgara Snowa. Poznali się jeszcze w latach 30. XX w., gdy Snow, jako korespondent „Saturday Evening Post”, przemierzał Państwo Środka. Amerykanin sympatyzował z komunistami i jako pierwszy zachodni dziennikarz relacjonował drogę KPCh do władzy. Dlatego Snow ponownie, jako pierwszy żurnalista z USA, jesienią 1970 r. otrzymał zgodę na pojawienie się w Pekinie. Kiedy już się z żoną tam rozgościł, usłyszał dzwonek telefonu, a następnie w słuchawce głos Mao. Rozmawiali przez pięć godzin. Po czym na okładce organu prasowego KPCh, „Dziennika Ludowego”, wydrukowano zdjęcie towarzysza Mao, już bezpośrednio i bardzo przyjaźnie gawędzącego ze Snowem. Podpis pod nim brzmiał: „Ludzie z całego świata, w tym Amerykanie, są naszymi przyjaciółmi”.

Jednocześnie dziennikarz przekazał Waszyngtonowi, że chiński przywódca bardzo pragnąłby ugościć Nixona. Prezydent i Kissinger przyjęli wiadomość z nieufnością. Snowa uważali za komunistę, któremu nie wolno zaufać. W Białym Domu zaczęto obawiać się pułapki. Mao wykonał jednak kolejny znaczący gest. Pozwolił chińskiej reprezentacji tenisa stołowego jechać na mistrzostwach świata, rozpoczynające się w japońskiej Nagoi.

Przy stole do gry i rokowań

„Warto wspomnieć, iż w tym czasie, w związku z konfliktem z Tajwanem, ChRL nie należała do większości międzynarodowych federacji sportowych, po tym jak w 1958 r. z nich wystąpiła. Zachowała jednak członkostwo w Światowej Federacji Tenisa Stołowego” – informuje Michał Marcin Kobierecki w opracowaniu „Mit dyplomacji pingpongowej w świetle przyszłych prób wykorzystania sportu w celu kreacji zbliżenia międzynarodowego”.

Wprawdzie tenisiści stołowi z komunistycznych Chin nie jeździli na międzynarodowe zawody, ale uchodzili za niedoścignionych mistrzów. Z ich wyjazdem do Japonii reżim wiązał ogromne nadzieje na przełom. W Nagoi drużyny Chin oraz Ameryki spotkały się i wymieniły prezentami. Po czym na początku kwietnia 1971 r. Pekin wystosował do amerykańskiej federacji tenisa stołowego USATT oficjalne zaproszenie dla drużyny narodowej Stanów Zjednoczonych, proponując jej przyjazd do Państwa Środka. „Sam prezydent Nixon miał przyjąć tę wiadomość z radością i od razu polecić wystawienie wiz dziennikarzom, aby mogli relacjonować tournée” – podkreśla Kobierecki.

Potem wszystko zadziało się błyskawicznie. Już 10 kwietnia dziewięciu zawodników i sześciu działaczy USATT dotarło do stolicy Chin. Wprawdzie rozegrano jedynie dwa mecze, lecz gości podejmowano serdecznie. Zaproszono ich m.in. do Wielkiej Hali Ludowej w Pekinie, gdzie premier Zhou Enlai oznajmił zawodnikom: „Wasza wizyta otworzyła nowy rozdział w historii stosunków pomiędzy Chińczykami a Amerykanami”. Minął jeden dzień od jego wystąpienia i 15 kwietnia Biały Dom zniósł embargo na handel z Chinami. „Zezwolono na handel towarami będącymi bliskim ekwiwalentem do tych, którymi handlowano ze Związkiem Radzieckim” – podkreśla Kobierecki.

W swoisty dowód wdzięczności za ten gest Edgar Snow przekazał tygodnikowi „Life” wywiad z Mao. Ukazał się on 27 kwietnia 1971 r. Chiński przywódca mówił w nim, że chętnie spotkałby się z Nixonem w Pekinie, nawet jeśli ten przyjechałby „jako zagraniczny turysta”. Jednak zorganizowanie rozmów na tak wysokim szczeblu, po latach braku wszelkich kontaktów oraz przy wciąż bardzo głębokiej, wzajemnej nieufności, przedstawiało się jako wyjątkowo trudne niepokojony tym Nixon w końcu poprosił Kissingera, żeby pojechał do Pekinu i na miejscu wybadał sytuację. Przy czym musiał to uczynić bardzo dyskretnie, bo prezydent obawiał się reakcji Kongresu oraz Tajwanu, żyjącego w coraz większym strachu, iż zostanie porzucony przez protektora.

„Nic nie wiedziałem o Chinach. Niezbyt duże kwalifikacje do tajnej misji, ale to absolutna prawda” – przyznał Kissinger w 1979 r. Wykładając przez lata na Uniwersytecie Harvarda, koncentrował się w swojej pracy naukowej na sprawach europejskich. Tymczasem w kilka dni musiał się stać specjalistą od Chin i wejść w rolę tajnego posłańca. Najpierw małym odrzutowcem poleciał do Pakistanu. Stamtąd 9 lipca 1971 r. do Pekinu, gdzie już czekał z powitaniem premier Zhou Enlai. „Był człowiekiem o niezwykłej inteligencji, jedną z najinteligentniejszych osób, jakie kiedykolwiek spotkałem” – tak zapamiętał go Kissinger. Ich rozmowy, nie licząc przerw, trwały 17 godzin. Zgodzili się, żeby sprawę Tajwanu zostawić na drugim planie i zająć się budowaniem wzajemnych relacji, których celem było dyskretne osaczanie ZSRR. Henry Kissinger zaczął się wówczas uczyć rozumieć Chiny oraz weiqi.

Prezydent w Pekinie

„Eureka!” – tej treści wiadomość nadał doradca ds. bezpieczeństwa narodowego zaraz po wejściu na pokład samolotu, którym wrócił do Pakistanu. Czekający w Białym Domu Nixon, gdy tylko mu o niej zakomunikowano, nie ukrywał radości. To słowo oznaczało, że rokowania przebiegły pomyślnie i Mao gwarantuje prezydentowi USA serdeczne powitanie w Pekinie. Gdy Nixon 15 lipca 1971 r. ogłosił, iż zamierza odwiedzić Państwo Środka, zaskoczeni byli niemal wszyscy, zaczynając od mediów i opinii publicznej w USA, na wrogach Ameryki kończąc.

„Pierwszym konkretnym rezultatem tego zwrotu w polityce USA było wycofanie amerykańskiego weta w sprawie zajęcia przez reprezentantów ChRL miejsca Chin w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, a także stałego członka Rady Bezpieczeństwa. 25 października ChRL tryumfalnie odzyskała należne jej miejsce w ONZ, a władze rezydujące na Tajwanie straciły uznanie tego kluczowego forum międzynarodowego” – pisze Mierzejewski. Towarzysz Mao zyskał powody, aby gratulować swoim doradcom znakomitego pomysłu. Podobnie Nixon i Kissinger mogli już zaczynać liczyć zyski, którymi zaowocowała pierwsza oficjalna podróż prezydenta USA w Państwie Środka. „Historyczna wizyta R. Nixona (21–28 luty 1972 r.) stała się prawdziwym przełomem w stosunkach bilateralnych. Doszło wtedy do spotkania przywódców obu państw, a ponadto podpisano komunikat, który wytyczył zasady ich stosunków wzajemnych na następne dziesięciolecia” – podkreśla Mierzejewski.

Pekin pozostał przy zdaniu, że Tajwan jest integralną częścią Chin, ale zgodził się odłożyć żądania jego przyłączenia na przyszłość. Z kolei Waszyngton deklarował brak sprzeciwu, gdyby powstał plan pokojowego zjednoczenia dwóch państw chińskich. W zamian Amerykanie uzyskali pomoc przy wyplątywaniu się z wojny wietnamskiej. Wspólny komunikat ogłoszony 27 lutego 1972 r. w Szanghaju mówił jednocześnie, iż Chiny popierają prawo każdego kraju do obrony swojej suwerenności, integralności terytorialnej oraz wybierania własnych dróg rozwoju. Powszechnie odczytano go w świecie jako dokument wymierzony w Związek Radziecki.

Od tego momentu Nixon zaczął grać kartą chińską podczas negocjacji z Breżniewem. Relacje Pekinu z Moskwą pozostawały wrogie, natomiast z Waszyngtonem zaczynały rozkwitać. W miarę jak ten proces postępował, przywódca ZSRR okazywał się coraz bardziej skłonny do ustępstw. Już w maju 1972 r. możliwe stało się podpisanie w Moskwie przez Nixona i Breżniewa układu o ograniczeniu zbrojeń strategicznych SALTN I. Jednocześnie Kreml zaczął wspierać działania amerykańskiej administracji na rzecz doprowadzenia do zawarcia układu pokojowego między Wietnamem Północnym a Południowym. Jego treść negocjował Kissinger.

Za podpisane 27 stycznia 1973 r. w Paryżu porozumienie doradca ds. spraw bezpieczeństwa narodowego USA został uhonorowany wraz z przedstawicielem komunistycznego Wietnamu Północnego Lê Đuc Tho Pokojową Nagrodą Nobla (przyjął ją jedynie Kissinger). Wprawdzie po wycofaniu wojska USA z Wietnamu komunistyczna Północ wznowiła wojnę i bez problemu podbiła Południe, jednak dla Waszyngtonu ten fakt okazał się problemem jedynie prestiżowym. Dzięki zwrotowi w relacjach z Chinami znikła groźba, iż cały Daleki Wschód może się znaleźć pod kontrolą ZSRR. Pekin staranie dbał o to, aby się tak nie stało. Tym skuteczniej, iż mógł liczyć na ciche wsparcie Waszyngtonu. Natomiast Kreml poniewczasie zorientował się, że tę partię weiqi przegrał z kretesem. ©Ⓟ

Nic nie wiedziałem o Chinach. Niezbyt duże kwalifikacje do tajnej misji, ale to absolutna prawda – przyznał Henry Kissinger w 1979 r.