Izraelska armia zapewniła, że "analizuje" okoliczności incydentu z 13 października, w wyniku którego zginął dziennikarz agencji Reutera, a sześcioro innych zostało rannych - powiadomiła redakcja zatrudniająca zabitego dziennikarza.

Agencja Reuters wyjaśnia z Izraelem okoliczności śmierci ich dziennikarza

13 października, w trakcie wzajemnego ostrzału na granicy izraelsko-libańskiej, pocisk uderzył w grupę siedmiorga dziennikarzy znajdujących na terytorium Libanu. W związku z tym zdarzeniem Reuters przeprowadził własne śledztwo, które wykazało, że tylko armia izraelska używa takich pocisków artyleryjskich, jaki trafił w grupę reporterów.

W piątkowym oświadczeniu izraelska armia powiadomiła, że do incydentu doszło w strefie walk. Siły zbrojne przekazały, że w tym czasie - zaledwie tydzień po najeździe palestyńskiej organizacji terrorystycznej Hamas na izraelskie osiedla - libański Hezbollah zaatakował w kilku miejscach granicę Libanu z Izraelem. Pocisk przeciwpancerny Hezbollahu trafił wówczas w umocnienia graniczne.

Zabijanie dziennikarzy może być zbrodnią wojenną

Siły zbrojne Izraela (IDF) oznajmiają: "Pojawiły się obawy dotyczące potencjalnej infiltracji terytorium Izraela przez terrorystów. W odpowiedzi armia użyła artylerii i czołgów, aby (temu) zapobiec".

Dochodzenie Reutersa wykazało, że grupa reporterów, obserwująca "z pewnej odległości" starcia w pobliżu granicy, została trafiona pociskiem wystrzelonym przez izraelski czołg. Organizacja pozarządowa Human Rights Watch oświadczyła w czwartek, że należy wszcząć oficjalne śledztwo w celu wyjaśnienia, czy ostrzał dziennikarzy nie był zbrodnią wojenną.