Podział u republikanów dotyczący Ukrainy jest ogromny, gdy spojrzymy na pierwszą sondażową trójkę, to sprawa utrzymania pomocy wygląda ponuro – mówi dla DGP Mateusz Piotrowski, analityk PISM.
Ciekawie było zobaczyć, jak kandydaci prezentują się na żywo, to zdecydowanie inne okoliczności niż wiece czy posty w mediach społecznościowych. Wizerunkowo na plus zaprezentował się Mike Pence, podkreślając znów, jak ważna dla USA jest obrona porządku po 6 stycznia 2021 r. – były wiceprezydent wymuszał na innych kandydatach reakcję, potwierdzenie jego godnej i odpowiedzialnej postawy przy szturmie na Kapitol. Wielu komentatorów w USA, i przychylam się do ich opinii, wskazuje też na dobry występ Viveka Ramaswamy’ego. Ogólnie debata znacząco nie zmienia jednak dynamiki po prawej stronie. Donald Trump nic nie stracił, nie uczestnicząc w debacie, jego przewaga nad drugim Ronem DeSantisem to wciąż ok. 40 pkt proc.
Jest. Dochodzi do radykalizacji i to nie jest proces, który się zatrzymuje, ale pogłębia z cyklu wyborczego na cykl. Z tego wychodzi niebezpieczna mieszanka, z teoriami spiskowymi. Ale to odbicie tego, co uważa społeczeństwo amerykańskie, a politycy w znacznej mierze po prostu odpowiadają na poglądy obywateli. W USA teorie spiskowe przenikają do mainstreamu, nie głoszą ich polityczne odludki, ale kongresmeni. A w sprawie zmian klimatycznych u republikanów są różne głosy, ale coraz więcej głosów jest otwarcie im zaprzeczających.
Jestem ciekaw, co sprowokowało DeSantisa do powrotu do komentarza o „sporze terytorialnym”, bo za te słowa był ostro krytykowany w USA i usilnie starał się z nich wycofać. A teraz znowu dokonuje zwrotu. Pytanie, czy to nie odpowiedź na słowa Trumpa, który głosi, że doprowadziłby do ugody między Rosją a Ukrainą, z czego swoją drogą nie wróżyłbym nic dobrego. Albo to odpowiedź na to, co mówił zyskujący w sondażach Ramaswamy, który deklarował całkowite zatrzymanie pomocy dla Ukrainy. Mimo wszystko DeSantis w debacie był niezły, udało mu się uniknąć ataków z każdej strony, a uwaga została przeniesiona na numer trzy w sondażach, czyli Ramaswamy’ego. Choć u gubernatora Florydy pojawiały się kontrowersyjne sprawy, jak obietnica wypowiedzenia wojny meksykańskim kartelom narkotykowym. Mimo wszystko mógł jednak na debacie zyskać, zobaczymy w sondażach.
Podział u republikanów w sprawie Ukrainy jest ogromny, a uwiązanie go w kampanię wyborczą niesamowicie groźne. Jeśli spojrzymy na pierwszą sondażową trójkę, to kwestia utrzymania pomocy wygląda ponuro. Choć należy mieć w tyle głowy, że administracja w USA wypełniona jest setkami urzędników, którzy będą chcieli wywrzeć wpływ na decyzję każdego prezydenta. Ale nie jest też tak, że nie powinniśmy się obawiać. Jeśli prezydent będzie chciał do czegoś doprowadzić, to ma do tego prawo i moc. Ogólnie w społeczeństwie amerykańskim, nie tylko po prawej stronie, zainteresowanie wojną spada i coraz mniej Amerykanów deklaruje przekonanie, że Stany Zjednoczone powinny Ukrainę wspierać. Ta wojna nie jest Amerykanom dobrze wytłumaczona i to jest wina leżąca głównie po stronie administracji Joego Bidena. Zostaje próżnia i w nią trafia negatywny kontekst, który zahacza o wszystko, co możliwe. Z wojną w Ukrainie część republikanów wiąże teraz nawet pożary na Hawajach, zarzucają Bidenowi, że od Maui interesuje go bardziej niż Kijów.
Na mnie ogromne wrażenie zrobiła Nikki Haley, zaprezentowała się bardzo solidnie, mocno atakowała Ramaswamy’ego. Mam natomiast wątpliwości, czy konserwatywny elektorat, nie tylko męski, jest gotowy na kobietę w Białym Domu. Poważnie zastanawiam się też nad szansami Ramaswamy’ego. On ostatnio kontrowersyjnie mówił o Tajwanie, twierdził, że gdyby USA uzyskały własną zdolność do wytwarzania półprzewodników, to nie byłoby żadnego sensu, by Ameryka broniła Tajwanu. Chciałbym usłyszeć więcej od niego na temat NATO, choć nie mam tu dobrych przeczuć. Gdyby Trump został skazany i elektorat zrozumiał, że te zarzuty wobec niego są naprawdę obciążające, to mam wrażenie, że Ramaswamy łatwo mógłby przejąć sporą część jego elektoratu i szybko odnotować sondażowe zwyżki.
Moim zdaniem w przypadku wyborczej porażki ma bardzo małe szanse na uniknięcie więzienia. Mnogość zarzutów ułatwia stwierdzenie winy, jest realna szansa, że zostanie przez ławników uznany za winnego w którymś z 91 zarzutów w czterech różnych sprawach i że ten wyrok po apelacji się uprawomocni. Wtedy będą do rozstrzygnięcia kwestie techniczne, np. jak osadzić w więzieniu kogoś, komu przysługuje ochrona Secret Service. ©℗