Udział w odbudowie Ukrainy jest ogromną szansą dla polskiej gospodarki i polskich firm. Ale na razie nie jesteśmy przygotowani do realizacji wielkich planów i ambicji.

Po pierwsze: strategia

Polacy w niezwykły sposób zaangażowali się w pomoc Ukrainie oraz ukraińskim uchodźczyniom i uchodźcom po rosyjskiej agresji na ten kraj. Nasi sąsiedzi są nam niezwykle wdzięczni – ale to nie wystarczy, by być liderem odbudowy ich kraju po wojnie. „Business is business” – a do robienia interesów trzeba być dobrze przygotowanym.

W Polsce systemowy plan włączenia się w odbudowę Ukrainy jest w powijakach. Tymczasem inne kraje europejskie pracują pełną parą. Podam przykład. Na początku roku byliśmy w Warszawie na dużych targach poświęconych odbudowie Ukrainy. Wchodzimy i co widać? Wielki stand „made in Germany”. Niemcy już się tym intensywnie zajmują, mają strategię, w dodatku wspieraną przez niemiecki rząd i tamtejszą izbę handlową. Kilka dni temu rząd Korei Południowej ogłosił, że przeznaczy na odbudowę Ukrainy 52 mld dol. – i chyba oczywiste dla wszystkich jest, że na tych projektach mają skorzystać koreańskie firmy.

Decyzje muszą zapadać na poziomie centralnym. Wszystkie działania musi koordynować rząd, żeby polskie firmy działały razem, a nie przeciwko sobie. Niemcy są w Ukrainie od dawna. Tamtejsze przedstawicielstwa wyszukują dla niemieckich firm klientów, zastanawiają się, jak eksportować towary. W odróżnieniu od Niemców nie mamy instytucji – takiej jak chociażby izba handlowa – która reprezentowałaby polskie firmy w Ukrainie.

Wyzwaniem są również inne standardy, normy i certyfikaty jakościowe np. materiałów budowlanych w Ukrainie. Polskie firmy muszą się do tego dostosować. Bez wsparcia centralnego nie wszyscy sobie z tym poradzą. A ich miejsce zajmą po prostu inne kraje – chociażby Chiny, które realizują bardzo agresywną strategię wejścia na rynek ukraiński.

Nawet jeśli polskie firmy w mniejszym stopniu będą uczestniczyć w odbudowie Ukrainy, to Polska może zrealizować – bardzo korzystny dla gospodarki – plan minimum: zostać hubem przerzutowym, czyli najważniejszym krajem tranzytowym. Wtedy będzie zarabiać na wszystkich ładunkach, które przechodzą przez nasz kraj. W tej kwestii jednak też potrzeba zmian.

Po drugie: infrastruktura

Rzeszów i Korczowa to dziś nasze wąskie gardło (a lotnisko w Rzeszowie zostanie zamknięte na półtora roku z powodu planowanego remontu). Musimy zadbać o ich rozbudowę, ale i to, moim zdaniem, nie wystarczy. Przydałyby się kolejne przejścia graniczne podobne do Korczowej. Ale żeby dobrze funkcjonowały, Polska powinna włączyć się w zadbanie o infrastrukturę po stronie ukraińskiej. Co z tego, że wyślemy towar z Polski, jak nie będzie dobrej drogi od granicy, żeby go bezpiecznie dowieźć do miejsc przeznaczenia?

Jeżeli nie zwiększymy przepustowości na granicach, nie będziemy w stanie wysyłać większej ilości towaru. Obecnie na przejściu granicznym w Korczowej TIR-y stoją nawet do 10 dni.

To nie jest tak, że Polska jest jedynym i naturalnym krajem tranzytowym do Ukrainy. Niemcy rozważają zbudowanie całej autostrady przez Mołdawię. To niewielki koszt w porównaniu ze skalą inwestycji, które będą potrzebne w Ukrainie – i skalą zysków dla firm biorących w niej udział.

I jeszcze pozostając przy infrastrukturze – już teraz brakuje nam magazynów przeładunkowych. Obecne są wykorzystane w mniej więcej 96 proc. Powstanie nowych powinno być priorytetem, bo bez nich nie będziemy hubem tranzytowym.

Co ważne – najlepiej, aby magazyny powstawały najbliżej granicy. Wtedy łatwiej skonsolidować wysyłkę, co jest niezwykle ważne, jeśli w odbudowie biorą udział nie tylko ogromne koncerny, lecz także tysiące mniejszych firm. Wyobraźmy sobie małą firmę, która wysyła do Ukrainy blachę trapezową. Za mało, by załadować całego TIR-a. Gdyby istniała dobra sieć magazynów przy granicy, agencja celna doładowałaby jeszcze do tej ciężarówki palety innych małych firm i sprawnie wysyłała transport za granicę. Bez tych magazynów transport przez Polskę staje się zbyt drogi, nasze miejsce zajmie np. Mołdawia.

Po trzecie: procedury

W skrócie: są zbyt skomplikowane. Mamy cztery instytucje, które zajmują się kontrolą wysyłania towarów do Ukrainy, są to: Inspektorat Ochrony Jakości Handlowej, Inspektorat Ochrony Roślin i Nasiennictwa, do tego sanepid i weterynarz. Jeśli firma wysyła towar, który podlega pod wszystkie cztery kontrole, to cały proces jest bardzo skomplikowany i długi. Dodatkowo utrudnia go brak digitalizacji. Kierowca, którego wysyłamy na granicę, musi mieć wszystkie papierowe dokumenty w czasie kontroli. Jeśli czegoś brakuje, musi czekać na kuriera, który to przywiezie. Jeżeli nie przejdziemy na jakąkolwiek formę elektronicznej wymiany danych, będzie nam naprawdę trudno.

Na granicy brakuje też po prostu ludzi. Trzy lata temu brexit już zwiększył znacząco liczbę zgłoszeń celnych. Teraz ma dojść Ukraina. Polska potrzebuje więc nowych pracowników administracji, jeśli chce poradzić sobie ze wsparciem odbudowy Ukrainy – ale bez rozbudowy infrastruktury nie będzie dla nich miejsca. Dlatego już teraz powinniśmy planować kolejne etapy rozbudowy przejść granicznych z Ukrainą.

Problem nie dotyczy zresztą tylko administracji. W firmach komercyjnych też widać te braki. Znalezienie doświadczonych pracowników, np. z 10-letnim stażem, jest prawie niemożliwe.

Potrzebne będą też pieniądze na zabezpieczenie należności celno-podatkowych – mówimy przecież o skali transportów niespotykanej dotychczas. A ładunki, które dzisiaj jadą do Ukrainy, muszą mieć tzw. zgłoszenie tranzytowe. Ten towar musi mieć zabezpieczenie. Wyobraźmy sobie sytuację, że ktoś wysyła towar wart 200 tys. euro, do tego trzeba doliczyć podatek. Agencja celna, która wysyła ten towar, musi zabezpieczyć należności celno-podatkowe na czas całej procedury tranzytowej. Kończy się to tym, że agencje już mają zadyszkę, pieniędzy na obsługę zaczyna brakować. Rozwiązaniem mógłby być tu chociażby państwowy fundusz, który będzie gwarantował te zabezpieczenia. Albo powołanie ukraińskiego partnera, który partycypowałby w tym zobowiązaniu. Obecnie w całości spada ono na przewoźnika czy agencję celną.

Z biznesowego punktu widzenia to jest bardzo proste – jeżeli to nie my będziemy dostarczać ładunki do Ukrainy, to po prostu zrobi to ktoś inny. Inny, czyli lepiej przygotowany lub ktoś, kto już wdraża swój plan. A na razie niestety nie jesteśmy na wygranej pozycji, Polska goni inne kraje – i do tego niezbyt szybko. ©℗