Konserwatyści stracili dwa mandaty w wyborach uzupełniających w Wielkiej Brytanii.

Gdy rok temu w październiku Rishi Sunak wkraczał na Downing Street, konserwatyści w sondażach znajdowali się w fatalnej pozycji – do Partii Pracy tracili w badaniach opinii publicznej nawet 25–30 pkt proc. Na ugrupowaniu ciążyły skandale związane z urządzaniem przez Borisa Johnsona przyjęć w rządowych budynkach w trakcie ogólnonarodowych restrykcji pandemicznych oraz lekceważeniem przez niego oskarżeń o molestowanie seksualne wysuwanych wobec Chrisa Pinchera, mianowanego na wiceprzewodniczącego klubu parlamentarnego torysów. Sytuacji partii nie poprawiła następczyni Johnsona, Liz Truss, która na stanowisku szefa rządu utrzymała się zaledwie 44 dni.

Sunak, były bankier inwestycyjny oraz minister finansów, miał za zadanie odmienić wizerunek rządzących od 2010 r. w Wielkiej Brytanii konserwatystów. Jego technokratyczny styl miał wzbudzać zaufanie w czasach gospodarczych turbulencji. Brytyjskie wybory uzupełniające do Izby Gmin z zeszłego tygodnia pokazały, że 43-latka czeka jeszcze daleka droga. W trzech okręgach torysi stracili dwa mandaty do niższej izby brytyjskiego parlamentu. Pierwszy w Somerton and Frome na południowym wschodzie kraju na rzecz Liberalnych Demokratów. Drugi w Selby and Ainsty w hrabstwie North Yorkshire kosztem Partii Pracy. Szczególnie ta druga porażka jest bolesna. Zwycięski kandydat labourzystow Keir Mather miał zaledwie 25 lat, a okrąg był uznawany do tej pory za bardzo bezpieczny dla konserwatystów, ostatnie lata wygrywali w nim ze sporą przewagą. Jeśli Partia Konserwatywna przegrywa w Selby and Ainsty, to już nigdzie nie może czuć się pewnie – kwitowała prasa na Wyspach.

Sunakowi udało się zarazem uniknąć najgorszego scenariusza. Czyli zostania drugim brytyjskim premierem, który przegrywa w trzech okręgach parlamentarnych w ciągu jednego dnia (po Haroldzie Wilsonie z Partii Pracy w 1968 r.). A to dzięki temu, że konserwatystom nieco niespodziewanie udało się utrzymać mandat do Izby Gmin w dawnym okręgu Johnsona – Uxbridge and South Ruislip w zachodnim Londynie (choć i tu rezultat mieli gorszy niż ostatnio). Warto podkreślić, że nawet gdyby przegrali w okręgu w stolicy, to ich rząd i tak ma stabilną większość (choć bardzo prawdopodobne są zmiany w gabinecie).

Partie opozycyjne bez zaskoczenia przyjmują rezultat wyborczy jako świadectwo słabości rządu. – Ludzie przemówili w imieniu reszty kraju, mają dość odrealnionego rządu konserwatystów – ocenił lider Liberalnych Demokratów Ed Davey. Wiceprzewodnicząca labourzystów Angela Rayner mówiła w BBC o „fantastycznym zwycięstwie” jej partii, apelując przy tym o pokorę i dalszą pracę. Inny czołowy polityk tego ugrupowania i lider opozycji Keir Starmer stwierdził, że wyniki pokazują, „jak mocne jest pragnienie zmiany”. W swoim powyborczym komentarzu Sunak koncentrował się natomiast na podkreślaniu sukcesu jego ugrupowania w Londynie, zapewniając, że dowodzi to, iż przed przyszłorocznymi wyborami powszechnymi „wszystko jest jeszcze w grze”.

Zgodnie z prawem brytyjskie wybory parlamentarne muszą się odbyć do stycznia 2025 r. Większość obserwatorów uważa jednak, że Sunak wyznaczy ich termin na jesień 2024 r., by uniknąć głosowania w zimie.

Do tego czasu musi jednak odwrócić sondażowe tendencje i nadrobić do labourzystów blisko 20 pkt proc. Będzie to zadanie trudne, bo zgodnie z niedawnym sondażem YouGov, aż dwie trzecie Brytyjczyków ma obecnie negatywne zdanie o jego pracy (najwięcej, odkąd objął urząd, dlatego też szef rządu nie zdecydował się mocno angażować i pokazywać w kampanii przed wyborami uzupełniającymi). Na korzyść konserwatystów nie działa też sytuacja gospodarcza, sięgająca 8 proc. inflacja oraz najwyższe od 15 lat stopy procentowe.

Ważne, że nawet jeśli za rok w Wielkiej Brytanii doszłoby do zmiany rządu, a nowy premier byłby politykiem Partii Pracy, to szerokie wsparcie Londynu dla Ukrainy zostałoby utrzymane. W Irpieniu pod Kijowem zapewniał o tym w lutym Starmer. O tym, że kraj Zełenskiego może liczyć na niezachwiane poparcie Wielkiej Brytanii, niezależnie od politycznych wiatrów nad Tamizą, przekonywał też w ubiegłym tygodniu w Pradze dziennikarzy szef MI6 Richard Moore. Jak zapewniał, jego kraj będzie wspierać wojskowo Ukrainę „tak długo, jak będzie trzeba”. ©℗