Ekonomiści podliczyli straty Ukrainy związane ze zniszczeniem przez Rosjan zapory na Dnieprze. Były główny ekonomista Banku Światowego uważa, że należy je dopisać do rachunku, który musi zostać wystawiony Kremlowi po zakończeniu konfliktu. Simeon Djankow – o nim mowa – należy do tych specjalistów, którzy od początku rosyjskiej inwazji wcielili się w rolę kronikarzy ekonomicznych kosztów konfliktu. Jego najnowsza praca dotyczy zapory w Nowej Kachowce.

W wyniku wysadzenia tamy doszło do zalania i podtopienia olbrzymiego obszaru, o wielkości porównywalnej z terytorium Szwajcarii. W obwodzie mikołajowskim woda zmyła ok. 500 domów, a w chersońskim zdewastowała ok. 20 tys. obiektów – w tym ok. 150 bloków mieszkalnych (ocena na podstawie zdjęć satelitarnych). Koszt tych zniszczeń Djankow szacuje na miliard dolarów. Do tego doliczyć trzeba dewastację wodociągów w obwodach chersońskim, zaporoskim i mikołajowskim. Aby temu zaradzić, Kijów wyasygnował na podstawową odbudowę tej infrastruktury sumę o równowartości 40 mln dol. Ją także doliczamy więc do rachunku. Idźmy dalej. Tama w Nowej Kachowce regulowała dostęp do czystej wody nie tylko dla setek tysięcy gospodarstw domowych, lecz także dla rolnictwa. Utracone wpływy z tego tytułu Djankow (razem z Ołeksijem Blinowem) ocenia na ok. 1,5 mld dol. Kolejny miliard Ukraina będzie musiała zainwestować w odbudowę elektrowni wodnej działającej przy zaporze na Dnieprze. Ostatnią – niebagatelną – częścią realistycznego „rachunku za Kachowkę” jest koszt ekologiczny. To ok. 2 mld dol. Z czego 1,5 mld stanowić będą koszty oczyszczenia koryta Dniepru, a 0,5 mld to wydatek konieczny do przywrócenia bioróżnorodności na zalanych obszarach.

Podliczając wszystkie zniszczenia, wychodzi 5–6 mld dol. Oczywiście nie jest to suma przekraczająca możliwości sojuszników Kijowa, którzy wciąż pomagają mu w leczeniu wojennych ran. Ale – pisze Djankow – powinna ona zostać doliczona do reparacji, które Rosja powinna wypłacić Ukrainie po zakończeniu wojny.

I dlatego właśnie te koszty są liczone. Bo warto pamiętać, że praca Djankowa to nie pierwszy tego typu szacunek kosztów rosyjskiej inwazji. Już jesienią ubiegłego roku ekonomista Viktor Tsyrennikov z Uniwersytetu Nowojorskiego pisał, że gdyby Kijów chciał wystawić Moskwie rachunek za wojnę, to powinien on opiewać na grubo ponad bilion dolarów. Czy do nałożenia takich reparacji kiedykolwiek dojdzie? Tego nie jest dziś w stanie nikt przewidzieć: sprawa zależy od wyniku wojny i konfiguracji geopolitycznej po jej zakończeniu. A czy Rosja – patrząc tylko od strony gospodarczej – byłaby w stanie takie pieniądze wypłacić? Jednorazowo nie. Ale – pisał Tsyrennikov – przy cenie ropy na poziomie 100 dol. za baryłkę rachunek byłby spłacony po półtorej dekady oddawania Ukrainie jednej czwartej rosyjskich przychodów z eksportu tego surowca. Gdyby na rzecz Ukrainy przepisać ok. 300 mld zablokowanych na Zachodzie aktywów Rosji, to takie spłacanie rachunku ropą trwałoby zaledwie 11 lat. ©Ⓟ