Kneset przyjął w nocy z poniedziałku na wtorek projekt ustawy ograniczającej uprawnienia władzy sądowniczej.

Zablokowane drogi, demonstracje przed domami polityków i zamieszki z udziałem policji. Izraelczycy ponownie wychodzą na ulice. „Jeśli rząd się nie zatrzyma, to my zatrzymamy cały kraj” – przekonywali wczoraj organizatorzy obywatelskiego buntu. Wzywając do udziału w protestach, jakich „Izrael jeszcze nie widział”.

Fala demonstracji przeciwko planowanej reformie sądownictwa zalała kraj już na początku roku. Dlatego w marcu „Bibi” – premier Binjamin Netanjahu ogłosił, że tymczasowo wstrzymuje plany rządu, by – jak mówił – uniknąć wojny domowej. Ale nie oznacza to, że się poddaje. Zmiany planuje po prostu wprowadzić inaczej: małymi krokami, rozkładając je na kilka etapów. Kneset przyjął w nocy z poniedziałku na wtorek w pierwszym z trzech czytań projekt ustawy ograniczającej uprawnienia władzy sądowniczej. Dokument jest procedowany w pośpiechu. Tak by mógł zostać zaakceptowany przed zakończeniem letniej sesji izraelskiego parlamentu 30 lipca.

To pierwszy element planowanej przez koalicję rządową reformy. Chodzi o wyeliminowanie możliwości stosowania przez sądy przesłanki „nieracjonalności”. To termin, którego sędziowie używają do opierania decyzji na niejasno zdefiniowanych standardach etycznych w celu dyskwalifikacji decyzji podejmowanych przez członków rządu i innych urzędników. Na przykład Sąd Najwyższy dotychczas był dość powściągliwy w korzystaniu z takich uprawnień: odmawiał interwencji w działania izraelskiej administracji w dziewięciu na dziesięć wniesionych do niego spraw. Zwolennicy posunięć Netanjahu twierdzą jednak, że sędziowie cieszą się zbyt szeroką władzą. A dzięki reformie ostatnie słowo w kluczowych dla państwa kwestiach będzie należeć do powołanych w wyniku demokratycznych wyborów polityków, nie zaś niewybieranych przez obywateli sędziów.

W tle pojawiają się jednak interesy zespołu premiera. Nominacja lidera religijnej partii Szas Arjego Deriego na stanowisko ministra zdrowia i spraw wewnętrznych została w styczniu unieważniona przez SN, który uznał jego obecność w rządzie za „skrajnie nierozsądną”. Od lat 90. SN orzeka, że osoby oskarżone lub niedawno skazane za poważne przestępstwa nie mogą pełnić funkcji ministerialnych. A ultraortodoksyjny polityk w 2021 r. został skazany za oszustwa podatkowe i otrzymał wyrok w zawieszeniu.

Krytycy wskazują też, że proponowana rewizja wymiaru sprawiedliwości oddałaby niekontrolowaną władzę w ręce rządu. I odebrała ochronę mniejszościom.

Choć z najbardziej kontrowersyjnych elementów reformy „Bibi” zrezygnował. W tym z wprowadzenia przepisów, które dałyby władzy ustawodawczej prawo do uchylania orzeczeń Sądu Najwyższego. „Zwracam uwagę na opinię publiczną i widzę, co moim zdaniem może przejść – komentował w rozmowie z amerykańskim „The Wall Street Journal” pod koniec czerwca.

Opozycji takie ustępstwa nie przekonały do poparcia działań Netanjahu. Dlatego premier skazany jest na swoich skrajnie prawicowych i ultraortodoksyjnych koalicjantów. A ci uznają sądy za „zbyt lewicowe” i „wrogie ich programowi”. Oczekują przyjęcia reformy w pierwotnym jej kształcie. Szef Likudu znajduje się więc w potrzasku.

A niepewność związana z proponowanymi przez izraelski rząd zmianami w prawie wpływa nie tylko na nastroje społeczne. Doprowadziła też do osłabienia szekla, którego wartość od początku roku spadła o prawie 10 proc. w stosunku do dolara. Na poniedziałkowej konferencji prasowej szef banku centralnego Amir Yaron ostrzegał przed „poważnymi kosztami gospodarczymi” wynikającymi z kryzysu politycznego w kraju. – Ważne jest, by przywrócić stabilność i pewność izraelskiej gospodarce. Zapewnić, że zmiany legislacyjne zostaną przeprowadzone przy szerokim konsensusie. I zabezpieczyć niezależność poszczególnych instytucji – wskazywał.

Sytuacja w Izraelu – także ze względu na eskalację przemocy wobec Palestyńczyków – odbija się również na jego relacjach z kluczowym sojusznikiem, czyli Stanami Zjednoczonymi. Prezydent USA Joe Biden powiedział w niedzielę, że rząd Netanjahu składa się z „najbardziej ekstremalnych członków”, jakich widział w państwie żydowskim. „Bibi” nie otrzymał jeszcze zaproszenia do Białego Domu, mimo że sprawuje urząd od ponad sześciu miesięcy. Poprzedni premierzy – w tym on sam – odbywali podróż do Waszyngtonu na tym etapie kadencji.

Mimo to sondaże partii Netanjahu nie są najgorsze. Z badania przeprowadzonego 9 lipca przez agencję Kantar wynika, że na Likud zagłosowałoby dziś 28 proc. społeczeństwa. Więcej, bo 29 proc., otrzymałaby koalicja Niebiesko-Białych Beniego Ganca i Nowej Nadziei Gidona Sa’ara. W wyborach, które odbyły się w listopadzie ubiegłego roku, Likud zdobył 23,4 proc. głosów. ©℗