Turcy głosowali wczoraj w wyborach parlamentarno-prezydenckich, przez wielu obserwatorów określanych mianem najważniejszych w tym roku na świecie. Co możemy powiedzieć o przebiegu kampanii? Była uczciwa?

Trudno powiedzieć, by kampania w Turcji mogła być uczciwa. Strony – rządowa i opozycyjna – nie mają przecież równych szans na agitację. Wiąże się to z kontrolą, jaką władze sprawują nad większością mediów, które stały się na przestrzeni lat machinami propagandowymi. W tym sensie trudno mówić o uczciwej kampanii. Ale możemy powiedzieć, że opozycja dobrze wykorzystywała możliwości, którymi dysponowała. Przede wszystkim dobrze prowadziła kampanie w serwisach społecznościowych. Właściwie każda z partii opozycyjnych przedstawiała w nich charakterystyczne treści kierowane do swoich wyborców. Były do siebie podobne w tym, że solidarnie uderzały w prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana. Miały jednak inne wymiary. Przekaz kierowany do osób o poglądach nacjonalistycznych wyglądał inaczej niż ten, który serwowano wyborcom skłaniającym się ku wiodącemu aktorowi na opozycji, czyli Kemalowi Kılıçdaroğlu.

Pod koniec kampanii głośno było o słowach Erdoğana, który oskarżył opozycję o „wspieranie LGBT i terrorystów”. Ostatnie miesiące sprowadzały się do tego typu przepychanek czy pojawiały się konkretne pomysły na rozwój Turcji w dobie kryzysu gospodarczego?

Tak, takie pomysły się pojawiały. Spójrzmy choćby na prezentacje Erdoğana na tle projektów z sektora zbrojeniowego. Trudno byłoby powiedzieć, że nie miały sensu. Z tym, że zawierała się w nich pewna niespełniona obietnica przyszłości. Wiemy dobrze, że kiedy mowa o prezentacji tureckiego czołgu czy myśliwca, to nie będzie tak, że on zaraz wejdzie do zasobów tureckiej armii. Niemniej wiąże się to z pewną wizją rozwoju sektora zbrojeniowego, a w związku z tym i Turcji. Oczywiście różne plany pojawiały się też po stronie opozycji. „Propozycja jest najważniejsza” to wiodący slogan kampanii Kılıçdaroğlu. Co się za tym kryje? To wizja zbudowania zupełnie nowej Turcji. I wspólnoty, która cieszy się swoją różnorodnością, a nie boi się jej, jak to miało miejsce w ostatnich latach. Ale na kampanijnym szlaku pojawiały się również takie pomysły, które tylko na pozór były sensowne, a w rzeczywistości okazywały się mało realistyczne. Na przykład inicjatywa Kılıçdaroğlu, by stworzyć turecką wersję chińskiego Nowego Jedwabnego Szlaku. Szczególnie że Turcja miałaby jednocześnie zacieśniać relacje z Chinami, gdyby te zgodziły się poluzować politykę w Sinciangu (władze w Pekinie są oskarżane o ludobójstwo na mieszkających tam, spokrewnionych z Turkami Ujgurach – red.). To propozycja, która nie ma najmniejszego sensu z wielu względów. Jednym z nich jest polityka Pekinu. Był to jednak pomysł, który miał odpowiedzieć na wielkie projekty Erdoğana i pokazać, że opozycja też ma tego typu wyobraźnię. Kılıçdaroğlu proponował też coś na wzór budowy kosmodromu w Turcji. To również miało nawiązywać do projektów Erdoğana, ale zostało osadzone w bardziej realistycznych i zrozumiałych ramach. Erdoğan proponował w tym roku lądowanie na Księżycu, choć chodziło mu o twarde lądowanie, czyli – najprościej mówiąc – trafienie rakietą w Księżyc. Myślę, że niewiele osób rozumiało tę propozycję.

O tym, że w walce o fotel prezydencki sześciopartyjną koalicję opozycyjną będzie reprezentować Kılıçdaroğlu, zdecydowano dopiero w marcu. Pojawiły się wówczas głosy, że na lidera się nie nadaje, a opozycja potrzebuje kogoś z większą charyzmą. Kılıçdaroğlu zdążył przekonać do siebie Turków? Czy ci, którzy na niego głosowali, traktowali go jako mniejsze zło?
ikona lupy />
Karol Wasilewski ekspert ds. Turcji i analityk w firmie 4CF / Materiały prasowe / fot. mat. prasowe

To faktycznie jest niezwykle mało charyzmatyczny polityk. Wydaje mi się jednak, że warto na Kılıçdaroğlu spojrzeć z innej perspektywy i zastanowić się, czy jego retoryka trafia na podatny grunt. Tę retorykę możemy nazwać polityką miłości, która jest odpowiedzią na strategię Erdoğana polaryzacji i dzielenia. Według mnie obrany przez Kılıçdaroğlu kierunek dobrze rezonuje. Z dwóch względów. Po pierwsze, część Turków jest już zmęczona sporami politycznymi. Coraz mniej się nimi interesują, bo mają ważniejsze, przede wszystkim gospodarcze problemy na głowie. Drugą kwestią jest postrzeganie tej retoryki jako sposobu na walkę z systemami autorytarnymi i półautorytarnymi. W politologii istnieje koncepcja polityki miłości, która – w kontrze do populistycznych, autorytarnych liderów – buduje siłę na wspólnocie i włączeniu, nie zaś polaryzacji. Mówi o zaangażowaniu w imię czegoś, a nie przeciwko czemuś. Jest to polityka, która na zaczepki autorytarnych liderów odpowiada w sposób wyważony. Ci, którzy taką strategię obierają, przekonują: „słuchajcie, zostawmy to za sobą, odpowiemy im nad urną wyborczą”. Ta polityka miłości zapewniła opozycji sukces w wyborach w 2019 r. To m.in. dzięki niej wygrała ona wybory merów Stambułu i Ankary.

Ze zwycięstwem opozycjonisty Ekrema İmamoğlu w wyborach mera Stambułu Erdoğan nie mógł się pogodzić do tego stopnia, że głosowanie zostało powtórzone. Turcy w czasie kampanii rozważali możliwość takiego scenariusza także teraz?

To bardzo ciekawa sprawa, bo każdy ekspert ds. Turcji ma na ten temat inne zdanie. Jedni twierdzili, że tak. Inni przekonywali, że Erdoğan ustąpi. Znaleźli się też tacy obserwatorzy, którzy mówili, że wybory są nieuczciwe i nie ma sensu w ogóle na nie patrzeć. Na każdą z tych tez możemy znaleźć argumenty. Natomiast kontekst wyborów z 2019 r., o których rozmawiamy, wskazuje, że mieliśmy już sytuacje, w których dochodziło do powtórzonych wyborów, jeśli ich pierwotny wynik nie przypadł do gustu Erdoğanowi. Moim zdaniem mówienie, że do powtórzenia wyborów na pewno by nie doszło, jest więc zwyczajnie nierozsądne.

Niezależnie od wydarzeń na tureckiej scenie politycznej, poparcie dla Erdoğana nie spadało w ostatnich miesiącach poniżej 40 proc., choć kraj w lutym nawiedziło trzęsienie ziemi, w którym zginęło co najmniej 50 tys. osób, a prezydent był oskarżany o zaniedbania infrastrukturalne, które wzmocniły skalę tragedii. Co sprawia, że Turcy wciąż na niego głosują?

Erdoğan w ciągu 20 lat rządów upodmiotowił politycznie i gospodarczo część tureckiego społeczeństwa. To konserwatywne grono wyborców Erdoğana obawia się, że ich status się zmieni, gdy opozycja dojdzie do władzy. Drugą sprawą jest to, że część wyborców Erdoğana jest po prostu skrajnie zideologizowana. Wierzy w każde słowo przywódcy i będzie głosowało na niego niezależnie od tego, co się w Turcji dzieje. Jest jeszcze trzeci aspekt, na który lubię zwracać uwagę. Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) ma 11 mln członków. Nie powinniśmy się więc dziwić, że – niezależnie od okoliczności – chce na nią głosować spora część obywateli. Zwłaszcza że Turcja w ciągu ostatniej dekady stała się państwem partii. Członkostwo i popieranie AKP jest często kluczem do czerpania różnych korzyści. ©℗

Rozmawiała Karolina Wójcicka