Zapowiadana wielka zimowa ofensywa Rosji skończyła się kilkukilometrowymi postępami pod Bachmutem, okupionymi ogromnymi stratami w ludziach i sprzęcie.

Można uznać, że w najbliższych miesiącach Kreml nie będzie w stanie przedsięwziąć nowych działań zaczepnych na szeroką skalę. Z kolei Ukraina gros sił i środków szykuje na wiosenną kontrofensywę. Od jej efektów będzie zależeć pozycja Kijowa w potencjalnych rozmowach pokojowych, o których – ku rosnącej irytacji Ukraińców – mówią kolejni zachodni politycy.

– Zbliżamy się do bitwy fundamentalnej dla najnowszej historii Ukrainy. Wszyscy ten fakt rozumieją. Kiedy się ona rozpocznie, to tajemnica – mówił we wczorajszej rozmowie z „RBK-Ukrajina” Kyryło Budanow, szef ukraińskiego wywiadu wojskowego. Szef dyplomacji Dmytro Kułeba przestrzegał przed określaniem planowanego kontrataku mianem decydującego, ponieważ w razie braku zdecydowanego sukcesu sojusznicy Ukrainy mogą naciskać na podjęcie rozmów pokojowych. – Sądzę, że Ukraina będzie miała tylko jedną próbę na przeprowadzenie wielkiej kontrofensywy. Dlatego, jeżeli podejmie decyzję, by przeprowadzić wielką kontrofensywę i ona się nie uda, będzie niezwykle trudno uzyskać środki na następną – mówił „Rzeczpospolitej” prezydent Czech Petr Pavel, były wojskowy, wyrażając opinię istotnej części zachodniego świata eksperckiego.

Ukraina broni się dzielnie, ale jej zasoby nie są niewyczerpane. Jej potencjał w dużej mierze zależy od zachodniej, zwłaszcza amerykańskiej pomocy. Im bliżej wyborów 2024 r., tym większa będzie po stronie administracji Joego Bidena presja na wynik. Z jednej strony Biden, przystępując do wyborów, będzie chciał pokazać sukces w postaci w miarę jednoznacznego zwycięstwa. Z drugiej strony Kijów nie powinien ryzykować, że wojna będzie nadal trwała w razie, gdyby do Białego Domu wrócił Donald Trump albo ktoś myślący podobnie. Budanow, zapowiadający regularnie, że do lata ukraińskie wojska wkroczą na Krym, zachowuje optymizm i mówi, że „zakończenie wojny jest możliwe tylko poprzez powrót do granic z 1991 r.”. Ma rację nie tylko dlatego, że „Ukraina nigdy nie zgodzi się na oddanie jakiejś części terytorium”.

Chodzi także o to, że każde zawieszenie broni zostanie wykorzystane przez Rosję do odbudowy potencjału i uderzenia z nową siłą, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Na przykład gdy Kreml zorientuje się – albo znów, jak w 2022 r., uwierzy we własną propagandę – że Zachód jest bardziej podzielony niż kiedykolwiek. Stąd ewentualnemu powrotowi do rozmów z Rosjanami, które Ukraina prowadziła już w lutym i marcu 2022 r., musi towarzyszyć pakiet gwarancji ze strony sojuszników. Ważne, by obejmował on kontynuację wsparcia wojskowego. Powojenna Ukraina będzie względnie zabezpieczona przed rewanżem tylko wówczas, gdy jej potencjał wojskowy będzie rósł szybciej niż potencjał wojskowy Rosji. Plan A wciąż zakłada zwycięstwo na polu walki, ale równolegle należy brać pod uwagę plan B, zwłaszcza, że rozmawiają o nim światowi politycy.

Bloomberg podał w zeszłym tygodniu, że prezydent Francji Emmanuel Macron chce wciągnąć do mediacji Chiny. W gruncie rzeczy to samo, i to pod nazwiskiem, powiedział „La Stampie” minister obrony Włoch Guido Crosetto. W tym kontekście słowa ambasadora Chin w Paryżu Lu Shaye, który sugerował w rozmowie z Le Chaîne Info, że status krajów powstałych po upadku ZSRR jest wątpliwy, bo „nie istnieje traktat materializujący ich status jako suwerennych państw”, są podbiciem stawki. Trudno uznać, by Lu, dyplomata z 35-letnim stażem, bez powodu wygłosił prawnomiędzynarodową herezję, za którą oblałby egzamin na drugim roku stosunków międzynarodowych. Chiny nie są i nie będą sojusznikiem Ukrainy w rokowaniach pokojowych. I choć amerykańscy urzędnicy powtarzają, że to od Kijowa zależy decyzja, czy i kiedy zasiadać do rozmów, od efektów kontrofensywy zależy także to, w jakim kontekście taka decyzja będzie podejmowana. ©℗