Za pół roku na Białorusi nie będzie najpewniej ani jednej opozycyjnej partii politycznej.

Na biurko Alaksandra Łukaszenki trafiły przepisy, które doprowadzą do likwidacji partii opozycyjnych. Minister sprawiedliwości gen. Siarhiej Chamienka tłumaczył zmiany „sprawiedliwością społeczną” i „ochroną ustroju”. Władze po sfałszowanych wyborach w 2020 r. przystąpiły do niszczenia środowisk niezależnych. Paradoksalnie ugrupowania polityczne znalazły się niemal na końcu listy podmiotów, z którymi totalitaryzujący się system zamierzał się rozprawić.

W ubiegłym tygodniu nowelizacja ustawy o partiach politycznych w błyskawicznym tempie przeszła przez marionetkowy parlament. Łukaszenka podpisze ją najpewniej na początku lutego, po powrocie z trwającej podróży do Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Zimbabwe. Od tej pory istniejące partie będą miały kwartał na złożenie wniosku o powtórną rejestrację. Po kolejnym kwartale resort sprawiedliwości podejmie decyzję, co z nimi zrobić. Zmiany drastycznie zaostrzają wymogi stawiane partiom i ułatwiają ich likwidację. Aby się zarejestrować, trzeba będzie przedstawić listę 5 tys. członków, co w warunkach coraz bardziej represyjnej dyktatury jest praktycznie niemożliwe. Faktyczny zakaz rejestrowania nowych ugrupowań istniał już wcześniej; ostatnią wpisaną do rejestru była Konserwatywno-Chrześcijańska Partia BNF (KChP-BNF) lidera odrodzenia narodowego przełomu lat 80. i 90. Zianona Pazniaka. Przez kolejne 23 lata żadna próba rejestracji nie zakończyła się powodzeniem. Rekordzistą jest Białoruska Chrześcijańska Demokracja, której odmawiano siedmiokrotnie.

Zaporowy jest wymóg powołania struktury partyjnej w każdym obwodzie i w co trzecim ze 118 rejonów i miast o znaczeniu obwodowym. Założyciele partii będą musieli stale przebywać na terenie kraju, co wyklucza politycznych emigrantów. Po 2020 r. większość opozycyjnych polityków opuściła kraj lub znalazła się w więzieniu. Spośród 15 zarejestrowanych dziś partii siedem można uznać za nieprorządowe. Spośród ich liderów dwóch znajduje się za kratkami; to Ryhor Kastusiou z Partii BNF (nie mylić z KChP-BNF) i Mikałaj Kazłou ze Zjednoczonej Partii Obywatelskiej. „Lista członków partii przekazana organom państwowym w warunkach kontrrewolucji to jak lista kandydatów do rozstrzelania. Poza tym kto teraz w rejonach odważy się przekazać adres dla opozycyjnej partii politycznej, skoro nie było odważnych i przed 2020 r.? Skąd znaleźć tyle pieniędzy na roczne utrzymanie co najmniej 40 biur?” – pisał przywódca Białoruskiej Socjaldemokratycznej Partii Społeczność Ihar Barysau. Ugrupowanie będzie też łatwiej zlikwidować. Wystarczy, by władze uznały, że jego działalność jest niezgodna z oficjalnymi wytycznymi dotyczącymi „kierunków polityki państwa”.

Jednocześnie przepisy likwidują zakaz finansowania partii z budżetu państwa i organów władzy lokalnej. To otwiera furtkę do budowy pełnowartościowego systemu opartego na lojalnych ugrupowaniach, przypominającego system istniejący w Korei Północnej, a wcześniej np. w PRL. Wiecznym kandydatem do roli białoruskiego odpowiednika Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej byłaby w takim scenariuszu Biała Ruś (BR), na razie funkcjonująca jako stowarzyszenie. Podczas poprzednich kampanii członkowie BR aktywnie agitowali na rzecz lojalnych kandydatów. Szefem BR do czerwca 2022 r. był Hienadź Dawydźka, poseł sprawozdawca nowelizacji ustawy o partiach. Ugrupowań satelickich jest zaś aż nadto – od Komunistycznej Partii Białorusi po Liberalno-Demokratyczną Partię Białorusi. Dotychczas to nie na nich opierało się jednak życie polityczne. Gros kandydatów w wyborach centralnych i lokalnych nie jest z nimi związana nawet teoretycznie. W efekcie ze 109 obecnych posłów aż 89 stanowią bezpartyjni, ale 68 z nich to członkowie BR.

Także ruch protestu z 2020 r. nie był związany z partiami opozycyjnymi. Tym nie udało się nawet wyłonić wspólnego kandydata na prezydenta, a próba organizacji prawyborów zakończyła się kompromitacją. Białorusini gremialnie wsparli rywali Łukaszenki niezwiązanych z ugrupowaniami, zwłaszcza bankiera Wiktara Babarykę i wideoblogera Siarhieja Cichanouskiego z żoną Swiatłaną. Tym właśnie można tłumaczyć to, że reżim wziął się za partie w ostatniej kolejności, po likwidacji niezależnych mediów, związków zawodowych i organizacji społecznych. „(W przeciwieństwie do nich – red.) partie nie były finansowane z Zachodu, bo zakazywało tego prawo. A skoro nie było finansowego wsparcia z zagranicy, z punktu widzenia władz jakby i wina mniejsza” – pisze komentator Swabody Juryj Drakachrust. „Rola partii w polityce opozycyjnej od 15 lat była już dość ograniczona” – podsumowuje. Zmiany przygotują kraj do wyborów parlamentarnych i lokalnych planowanych na 2024 r.