„Teraz można powiedzieć, że w Europie to my i Wielka Brytania dostarczamy większość broni dla Ukrainy” – mówił po decyzji o wysłaniu na Ukrainę Leopardów Olaf Scholz. Dodał, że „Niemcy zawsze będą w czołówce, jeśli chodzi o wspieranie Ukrainy. Jesteśmy krajem, który robi to z wielką energią i na dużą skalę”. Odważne słowa jak na szefa rządu państwa, które w zasadzie zostało zmuszone do przekazania czołgów Ukraińcom przez szefa Pentagonu Lloyda Austina podczas ostatniego spotkania w Ramstein.

Kanclerz Niemiec mógł sobie podarować ten żenujący spektakl i zapewnienia o roli jego państwa w wojnie. Tym bardziej, że zaraz po nich znów znalazł się w niedoczasie. Gdy USA, Polska i Holandia mówią o konieczności dostaw samolotów, Scholz wyznacza nowe czerwone linie, które wykluczają dostawy… samolotów. I gdy znów zostanie złamany przez USA z pewnością zapewni, że od zawsze marzył o tym, by niemieckie Tornado latały nad Donbasem.

Scholz to jednak stan umysłu. Bo przecież w USA piloci ukraińscy już rozpoczęli szkolenia, co z rozbrajającą szczerością przyznał rzecznik sił powietrznych tego kraju Jurij Ihnat. Sprecyzował nawet, że „określono już typ maszyn”, które trafią na Ukrainę. Wopke Hoekstra, minister spraw zagranicznych i wicepremier holenderskiego rządu, publicznie mówi o możliwości przekazania samolotów F-16.

Takie same maszyny przekażą najpewniej Amerykanie. Scholz chwaląc się historyczną rolą Niemiec we wsparciu dla Ukrainy zapomina również, że już wiosną ubiegłego roku Polska na części - po wielkiej awanturze o to czy i jak przekazywać samoloty - dostarczyła Ukraińcom „pewną ilość” Migów 29. Tylko, że sposobem - nazwijmy to umownie - kombinowanym. - Kadłub czy skrzydła to przecież też część zamienna - komentują źródła DGP w polskim rządzie.

Zostawmy jednak licytację na to kto i co przekazywał Ukrainie. Skupmy się na Scholzu. Kanclerz bredząc o historycznej roli Niemiec postępuje jak najbardziej racjonalnie z punktu Berlina. Trzeba po prostu wiedzieć w jakim momencie przyłączyć się do historii sukcesu. A szef niemieckiego rządu ma w tej sprawie dobrą intuicję. Czołgi to broń ofensywna, która posłuży Ukraińcom do przerwania korytarza lądowego łączącego okupowany Krym z Rosją kontynentalną. Co będzie prawdziwym początkiem końca wojny.

Polski rząd też musi się zastanowić czy przypadkiem nie zacząć dopalać naszego wysiłku wojennego. Polska musi przemyśleć swoją strategię informowania o współpracy z Kijowem. Bo za chwilę się okaże, że to Niemcy odpowiadają za niepodległość Ukrainy i zwycięstwo nad Rosją.