5 stycznia prezydent Putin ogłosił zawieszenie broni na czas Bożego Narodzenia. Rosjanie i tak nie zamierzali go przestrzegać, a sama inicjatywa miała wyłącznie wybielić agresora, ale nie to jest najciekawsze. Otóż dekret prezydencki zarządza „reżim wstrzymania ognia na całej linii kontaktu bojowego stron w Ukrainie”. Linia frontu – w zależności od tego, kto i jak ją liczy – ma 800–1300 km. Z tej liczby tylko jakieś 75 km ma linia rozgraniczająca walczące strony na terenach, które Kreml uznaje za ukraińskie – dotyczy to północno-wschodnich skrawków obwodu charkowskiego. Cała reszta biegnie przez środek regionów anektowanych 30 września 2022 r.: chersońskiego, donieckiego, ługańskiego i zaporoskiego. Oczywiście nikt Putinowi za to złego słowa nie powie. Ale tę niekonsekwencję łatwo byłoby zniwelować. Wystarczyłoby użyć sformułowania w rodzaju „linii kontaktu w strefie prowadzenia specjalnej operacjiwojskowej”.
Najwyraźniej jednak nikt o tym nie pomyślał, bo i na Kremlu aneksja czterech regionów nie została zinternalizowana. Ale idźmy dalej. W procedowanym właśnie w parlamencie projekcie przepisów przewiduje się kary za „rozpowszechnianie map podważających integralność Rosji”. Gdy we wrześniu Rosjanie fingowali referenda na terenach okupowanych, głosowanie odbywało się także w należącej do obwodu mikołajowskiego Snihuriwce. „Priorytetami są pokój, jakościowe wykształcenie i godne życie dla dzieci” – pisała z miasteczka propagandowa agencja RIA Nowosti. Snihuriwka miała zostać włączona w skład Chersońszczyzny i razem z nią przyłączona do Rosji. Jak zauważył bloger Aleksandr Kiriejew, dzisiaj nikt już o tym niepamięta.
Państwowe mapy – jak ta na rządowym serwerze Gov.ru albo ta na podstronie resortu obrony pokazującej granice okręgów wojskowych – pokazują obwód chersoński w jego uznawanych granicach, bez Snihuriwki. Rejon snihuriwski został w listopadzie wyzwolony, zaś Rosjanie najwyraźniej milcząco uznali, że nigdy ich tam nie było. Chociaż gdyby interpretować wprowadzane właśnie przepisy rozszerzająco, publikujących mapy bez Snihuriwki urzędników można by pociągnąć do odpowiedzialności za podważanie integralności. Ciekawa sytuacja dotyczy serwisu Yandex Karty, rosyjskiego odpowiednika Google Maps. Na wszelki wypadek usunięto z niego granice państw. Trochę to podważa sens publikowania takich map, ale przynajmniej portal nie musi się nikomu tłumaczyć z takiego czy innego przyporządkowania danegoterytorium.
Wszystko to można zrzucić na klasyczny rosyjski bałagan. Dlatego być może ważniejsze są wnioski, jakie można wyciągnąć z badań opinii publicznej oraz aktywności w internecie. Państwowy ośrodek sondażowy WCIOM zadał Rosjanom w grudniu pytanie o najważniejsze wydarzenia 2022 r. Można było wybrać trzy odpowiedzi. Pierwsze miejsce zajęła oczywiście „operacja specjalna w Ukrainie”, którą wybrało 62 proc. ankietowanych. Odpowiedź „przyłączenie nowych republik/wejście DRL i ŁRL (samozwańczych Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych – red.) w skład Rosji” zajęła dopiero czwarte miejsce, zbierając łącznie 9 proc. głosów. Co charakterystyczne, nawet tutaj wspomina się o dwóch obwodach z czterech, zapominając o chersońskim i zaporoskim. Za ważniejsze Rosjanie uznali „zwycięstwo nad COVID-19” i „częściowąmobilizację”.
Argument, że w totalitaryzującej się Rosji nie da się zrobić wiarygodnego sondażu, jest częściowo trafny. Ludzie boją się odpowiadać, bo liczą się z coraz bardziej realnym ryzykiem represji za choćby dyskretne oznaki sprzeciwu wobec agresji. Ale akurat podobne pytanie daje odwrotną szansę odpowiedzi oczekiwanej przez Kreml: „Ależ oczywiście, panie ankieterze, najważniejszym wydarzeniem było jednoczenie ziem ruskich w postaci przyłączenia gnębionych przez nazistów obwodów”. A jednak nie. Zresztą Rosjanie mogą kłamać w rozmowach z sondażowniami, ale w domowym zaciszu wpisują w wyszukiwarki hasła, które ich naprawdę obchodzą. Słowo „Chierson” (rosyjska nazwa miasta) w Google’u było najchętniej wpisywane w tygodniu, w którym Rosjanie opuścili miasto (6–12 listopada). W pierwszym tygodniu 2023 r. szukano o nim informacji 20-krotnie rzadziej, a przecież według oficjalnego przekazu to stolica podmiotu Federacji Rosyjskiej, która dostała się pod ukraińską okupację.
Teoretycznie więc Chersoń według rosyjskiej narracji jest tak samo ważny jak Kaliningrad czy Władywostok. A jednak wygląda na to, że jego los nikogo w Rosji nie obchodzi. Można zaryzykować tezę, że jest tak, bo nikt w Rosji na serio nie uznał miasta za nową część ojczyzny. To zaś oznacza, że jeśli Rosjanie poniosą kolejne klęski na froncie, będą mogli bez większego bólu, jeśli nie liczyć wycia telegramowych ultranacjonalistów, porzucić także Lisiczańsk i Melitopol, a może nawet Donieck z Ługańskiem, tak samo jak pod naporem ukraińskiej kontrofensywy wycofali się kolejno spod Kijowa, z Iziumu i Chersonia.Nie to ich będzie boleć, ale sam fakt klęski na froncie. Krym to trochę inna bajka, bo jego zagrabienie w 2014 r. spotkało się z autentycznym entuzjazmem. Natomiast cztery anektowane przed kwartałem obwody w powszechnej świadomości (i podświadomości) nie stały się bynajmniej naprawdę rosyjskie.©℗