W Austrii i Słowacji zyskują partie wykazujące „zrozumienie” dla polityki prowadzonej przez Władimira Putina.

Wolnościowa Partia Austrii (FPÖ) stała się najbardziej popularnym ugrupowaniem w tym kraju. Tak wynika z nowego badania ośrodka Market. Narodowi konserwatyści cieszą się poparciem 29 proc. ankietowanych. Ich największy rywal – Socjaldemokratyczna Partia Austrii (SPÖ), mógłby liczyć dziś na 26 proc. głosów wyborców.
Choć w innych sondażach FPÖ nie wypada aż tak dobrze (INSA: przegrywa ze SPÖ 27 do 26 proc., Unique Research: 26 do 26 proc.), to i tak może mieć powody do zadowolenia. Przed rokiem w grudniu do socjaldemokratów traciła od 4 do 10 pkt proc.
W trakcie konfliktu zbrojnego w Ukrainie i w obliczu przekraczającej w Austrii 10 proc. inflacji opozycyjna FPÖ przedstawia się jako partia „wojennego symetryzmu”. To ugrupowanie „Russlandversteherów”, jak po niemiecku nazywa się osoby wykazujące zrozumienie dla agresywnej polityki Kremla i wzywające do utrzymania z Moskwą bliskich relacji gospodarczych. Lider partii Herbert Kickl apelował niedawno do kanclerza Karla Nehammera o „porzucenie podżegania do wojny i spojrzenia na interesy Austriaków”.
Mówców o takich poglądach było pełno podczas ubiegłotygodniowej konferencji z obecnymi i byłymi politykami FPÖ w wiedeńskiej hali koncertowej Sofiensäle. Dominowały tam krytyka UE i Ukrainy, kwieciste deklaracje o pragnieniu pokoju i wychwalanie austriackiej neutralności. Wśród ponad 200 gości znalazło się miejsce dla przedstawiciela rosyjskiej ambasady, ale nie dla reprezentanta władz w Kijowie. Były przewodniczący partii Heinz-Christian Strache mówił, że konferencja jest organizowana, bo „w Europie brakuje prawdziwej inicjatywy pokojowej”. Radził Władimirowi Putinowi i prezydentowi Ukrainy Wołodymyrowi Zełenskiemu, by „usiedli razem i wypili kieliszek wódki lub więcej”, bo „rozmowa zbliża ludzi”. Strache w latach 2017–2019 był wicekanclerzem. Rząd, w którym FPÖ była koalicjantem Austriackiej Partii Ludowej (ÖVP), upadł po tzw. aferze z Ibizy i opublikowaniu nagrań jego rozmów na temat nielegalnych funduszy z Rosji dla swojej partii.
Wypowiedzi Strachego nie były najbardziej kontrowersyjnymi na „ukraińskiej konferencji” nad Dunajem. Były członek parlamentu z ramienia austriackich Zielonych Efgani Dönmez mówił, że wszystkie strony konfliktu w Ukrainie „celowo dokręcają śrubę eskalacji”, i ubolewał, że Zachód zbyt pochopnie uznaje Rosję i Putina za głównych winowajców. Z aplauzem zgromadzonych w hali koncertowej spotkały się słowa polityka niemieckiej Alternatywy dla Niemiec (AfD) Heinricha Fiechtnera, który stwierdził że Ukraina „jest głęboko przesiąknięta korupcją”, że miejsce tam miał „handel dziećmi i narkotykami oraz prano pieniądze”.
Wybory w Austrii zaplanowane są dopiero na 2024 r. Inaczej będzie na Słowacji. W czwartek tamtejszy parlament przegłosował wniosek o wotum nieufności wobec rządu. Dzień później prezydent Zuzana Čaputová nakazała przygotowanie przedterminowych wyborów. Dojdzie do nich prawdopodobnie w I kw. 2023 r. Do tego czasu na czele tymczasowego rządu o ograniczonych prerogatywach pozostanie obecny premier Eduard Heger z konserwatywnej partii Zwyczajni Ludzie i Niezależne Osobistości (OĽaNO).
W przedterminowych wyborach na Słowacji – jak wykazują sondaże – faworytami będą Głos – Socjalna Demokracja Petera Pellegriniego oraz Kierunek – Socjalna Demokracja (Smer) byłego premiera Roberta Ficy, który zapowiada blokowanie sankcji na Rosję i ograniczenie pomocy dla Ukrainy. Według sondażu ośrodka Polis Slovakia z końca listopada każda z tych partii może liczyć na ok. 20 proc. głosów. Wzrost ich popularności słowackie media wiążą nie tylko ze sporami wewnątrz koalicji rządowej, lecz także z problemami gospodarczymi, jak przekraczająca 15 proc. inflacja. Wynik wyborów może się przełożyć na nastawienie władz w Bratysławie do wojny w Ukrainie.
Z grudniowego badania think tanku Globsec wynika, że 52 proc. Słowaków postrzega ukraińskich uchodźców jako zagrożenie (w listopadzie na Słowacji przebywało ok. 100 tys. ukraińskich uchodźców). Dla porównania podobnie uważa jedynie 25 proc. Czechów, 15 proc. Węgrów oraz 11 proc. Polaków. ©℗