Rejon Bachmutu w obwodzie donieckim jest miejscem najcięższych walk i najtrudniejszym odcinkiem frontu. Rosjanie, nie licząc się ze stratami, prowadzą tam krwawą walkę o „jakiekolwiek zwycięstwo” – mówią PAP eksperci Mariusz Cielma i Ołeh Żdanow.

Według Mariusza Cielmy, redaktora naczelnego „Nowej Techniki Wojskowej”, można powiedzieć, że Bachmut, który stał się miejscem najtrudniejszych i najbardziej intensywnych walk, jest obecnie krwawą bitwą o lokalne, symboliczne zwycięstwo.

„To jest jedyne miejsce na froncie, gdzie Rosjanie podejmują większe działania ofensywne. Owszem, można podejrzewać, że za upartymi próbami zdobycia Bachmutu stoi jakaś myśl taktyczna, np. chęć podejścia pod ukraińskie pozycje, zagrożenie liniom logistycznym. Cele, które Rosjanie mogą tam osiągnąć, są jednak bardzo ograniczone. Nawet po ewentualnym zdobyciu Bachmutu nie będzie mowy o wejściu głębiej w terytorium ukraińskie. Obserwujemy krwawą walkę o lokalne, symboliczne zwycięstwo, najwyraźniej jedyne możliwe teraz dla rosyjskiej armii na całym froncie” – ocenia Cielma w rozmowie z PAP.

„Rosjanie zapędzili się w krwawą pułapkę. Są w w sytuacji, którą można określić jako zwycięstwo albo śmierć. Przejście do obrony będzie oznaczało kolejną porażkę i pokaże, że wiele miesięcy walk było na marne. Nie mogą ani pójść dalej, ani się zatrzymać” – ocenia w rozmowie z PAP ukraiński ekspert wojskowy Ołeh Żdanow.

Komentatorzy porównują front pod Bachmutem do „piekła na ziemi”, niektórzy przywołują bitwę pod Stalingradem. Zdjęcia spod Bachmutu od tygodni trafiają do mediów i sieci społecznościowych, i są zestawiane z czarno-białymi obrazami z okopów pierwszej wojny światowej.

„Zalane błotem okopy i nieustanny ostrzał artyleryjski – to jest rzeczywistość ustabilizowanego frontu. Dookoła wszystko jest zniszczone i wycięte przez pociski” – mówi Cielma.

Atak na Bachmut

Rosjanie atakują Bachmut od wielu miesięcy. Po tym, jak na początku lata udało im się zająć Siewierodonieck i Lisiczańsk w obwodzie ługańskim, Bachmut stał się kolejnym stosunkowo dużym miastem na linii rosyjskiej ofensywy, którą agresor planował następnie kontynuować w kierunku Słowiańska i Kramatorska w obwodzie donieckim. Od tego czasu jednak sytuacja na froncie mocno się zmieniła dzięki ukraińskim kontrofensywom w obwodzie charkowskim, a potem na południu kraju – pod Chersoniem. Obecnie rejon Bachmutu to jedyne miejsce na froncie, gdzie Rosjanie podejmują ataki.

Ołeh Żdanow przypomina, że w rejonie Bachmutu i Adwijiwki w obwodzie donieckim znajduje się obecnie „największe zgrupowanie rosyjskich wojsk”. „Koniecznie chcą się wykazać jakimkolwiek sukcesem” – ocenia.

Jak mówi Cielma, oprócz kwestii „prestiżowej” i chęci zagrożenia ukraińskim pozycjom na północ od miasta celem jest także „wiązanie sił ukraińskich”, zmuszenie Ukraińców do utrzymywania w rejonie Bachmutu istotnych sił, prowadzących męczącą obronę.

Taktyka Rosjan? "Maszynka do mięsa"

Mówiąc o „taktyce” Rosjan na tym odcinku frontu, ukraińscy wojskowi i analitycy, nazywają ją wprost „zasypywaniem przeciwnika ciałami” lub „maszynką do mięsa”. Zwłaszcza na południe od miasta, gdzie od miesięcy walczy tzw. Grupa Wagnera, nazywana prywatną armią Kremla, ale będącą w istocie nielegalną formacją zbrojną, nawet w świetle rosyjskiego prawa, ta metoda jest szczególnie brutalna.

Żołnierze ukraińscy i media mówią o polach zasłanych trupami, codziennych wielokrotnych szturmach, w których uczestniczą nieprzygotowane niewielkie oddziały piechoty (często złożone z więźniów), najczęściej wyposażonych po prostu w karabiny maszynowe.

„Takim niewyszkolonym oddziałom, czy są to świeżo zmobilizowani, czy właśnie tzw. zekowie, z których życiem nikt się nie liczy, można rozkazać co najwyżej: dojść do tamtego budynku, do tamtego wzgórza. Są oni wysyłani niewielkimi grupami do ataków czołowych, w których nie mają wielkiej szansy na przeżycie, ale ich zadaniem jest zaangażowanie wojsk ukraińskich, wymęczenie ich obrony, może odwrócenie uwagi, by jakieś trochę lepiej przygotowane oddziały próbowały się przebić w innych miejscach” – wyjaśnia Cielma.

Jak mówi Ołeh Żdanow, to „zasypywanie ciałami” - do ataku najpierw idą zmobilizowani i więźniowie, najczęściej bez wsparcia w postaci chociażby transporterów opancerzonych czy artylerii, a za nimi już oddziały szturmowe, które używają tych pierwszych fal jako osłony, by podejść bliżej do pozycji ukraińskich.

Straty po obu stronach

Żdanow przyznaje, że duże straty są po obu stronach, ale po stronie ukraińskiej, są one wielokrotnie mniejsze, m.in. dlatego że „strona broniąca się zawsze ma mniejsze straty”. Przede wszystkim jednak strona rosyjska wybrała taktykę, w której „nie liczy się z życiem ludzi”.

„Nasi żołnierze mówią, że zanim zdążą przeładować broń, już idzie następna grupa. Często ostatniego atakującego zabijają w odległości kilkunastu, nawet kilku metrów. To oczywiście duża presja psychiczna” – wyjaśnia, oceniając, że to metody rodem z II wojny światowej, gdy Gieorgij Żukow nie liczył się z życiem żołnierzy i zasypywał nimi front”. Jest jednak przekonany, że Rosjanie będą walczyć „do ostatniego zeka, do ostatniego zmobilizowanego.

„Wydaje się, że strona rosyjska traktuje swoich ludzi jako instrument, narzędzie, podobnie jak czołg czy armatę i nie liczy strat. Chociaż może jest nawet gorzej, w myśl powiedzenia, że człowieka jest zrobić łatwiej niż czołg” – dodaje Cielma.

„Będą napierać dalej, po prostu dlatego, że nie mogą przegrać. Bachmut ma ogromne znaczenie moralne dla obu stron. Jeśli Rosjanie się nie przebiją, to będzie to oznaczać +przetrącenie kręgosłupa+ ich armii, spektakularną porażkę. Z kolei wzięcie Bachmutu, chociaż nic nie zmieni na froncie wojny, propaganda rozkręci tak, jakby to było co najmniej wzięcie Berlina” – ocenia.

Cielma podkreśla, że stosowany przez Rosjan sposób działania, pomijając to, że jest „szokujący w trzeciej dekadzie 21. wieku”, to przynosi niewielkie efekty.

Sytuacja w miastach

Obecnie Rosjanie są na wschodnich przedmieściach miasta. Próbują je atakować także od północy i od południa – tam sytuacja jest najtrudniejsza, bo właśnie na tym kierunku działają „wagnerowcy”. Niemniej jednak obaj eksperci podkreślają, że „nie ma na razie mowy o ryzyku okrążeniu miasta”

„Mówimy o minimalnych zmianach przebiegu linii walk, jeśli porównamy mapy z sierpnia i z grudnia. To może być kilkaset metrów w ciągu tygodnia czy nawet miesiąca, przesunięcie się w warunkach miejskich o sto, dwieście metrów w ciągu wielu dni walk” – wyjaśnia Żdanow.

Sytuacja w Bachmucie, podobnie zresztą jak w znajdującym się na północy Sołedarze i w innych miejscowościach, jest bardzo trudna – od dawna nie ma mowy o prądzie, wodzie, ogrzewaniu. Trwa nieustanny ostrzał artyleryjski.

Nagranie, zawierające relację z frontowego miasta i opisujące życie jego mieszkańców opublikował kilka dni temu portal Ukraińska Prawda (https://www.youtube.com/watch?v=mlRpDeuM_C0).

Pomimo ciągłych wezwań do ewakuacji, część mieszkańców pozostaje na miejscu. W Bachmucie, który przed wojną liczył ponad 70 tys. ludzi, według niedawnych informacji władz ukraińskich, pozostaje ok. 12 tys. Ewakuacja zarządzona przez władze jest obowiązkowa, ale nie przymusowa, dlatego bez zgody mieszkańców nie da się ich wywieźć. Ci, którzy trwają w mieście, nie chcą zostawiać swoich domów, dorobku całego życia.

Często dochodzi do sytuacji, że kiedy już się na wyjazd zdecydują, jest to bardzo niebezpieczne lub po prostu jest już za późno.

Wstrząsające relacje z ewakuacji mieszkańców publikują wolontariusze, którzy mimo śmiertelnego ryzyka, ciągle działają na linii frontu.

just/ jar/