Drastyczne środki antypandemiczne wywołują coraz większe niezadowolenie społeczne. Część manifestantów wzywa do ustąpienia prezydenta Xi Jinpinga.

Katalizatorem wystąpień przeciwko polityce zero COVID była tragedia w Urumczi. W czwartek w wyniku pożaru, który wybuchł na 15. piętrze bloku mieszkalnego, zginęło tam dziesięć osób, w tym troje dzieci, a dziewięć kolejnych trafiło do szpitali. Urumczi to stolica Sinciangu, muzułmańskiego regionu autonomicznego, w którym panuje szczególnie ostry reżim, a Ujgurowie – rdzenni mieszkańcy prowincji – są poddawani skrupulatnej inwigilacji i pod byle pretekstem trafiają do obozów koncentracyjnych (choć akurat w stolicy prowincji większość mieszkańców stanowią Chińczycy). Także dlatego wieści płynące z Urumczi są trudne do zweryfikowania przez niezależne media. Z tego co wiadomo, mieszkańcy miasta uznali, że winę za tragedię ponosi trwający od sierpnia lockdown.
Według niektórych źródeł zasady dystansu społecznego utrudniły strażakom dotarcie na miejsce zdarzenia, wyjścia ewakuacyjne mogły być zamknięte, a mieszkańcy w obawie przed srogimi karami obawiali się ewakuacji. W piątek pod siedzibą lokalnych władz doszło do protestu, po którym – co rzadkie w Chinach – ratusz wydał oświadczenie z zapowiedzią, że ewentualni winni zostaną ukarani. W niektórych dzielnicach Urumczi złagodzono też covidowe restrykcje. Jednak dowódca strażaków Li Wensheng stwierdził, że jego ludziom w dotarciu na miejsce przeszkodziły zaparkowane na drodze pożarowej samochody, a w dodatku „chęć niektórych mieszkańców do ratowania się była zbyt słaba”. Te słowa tylko dolały oliwy do ognia i mimo panującej w chińskiej sieci cenzury dotarły do mieszkańców innych miast.
W efekcie w sobotę do podobnych wystąpień doszło w innych częściach Chin. BBC podaje, że studenci protestowali w Nankinie, Pekinie i Xi’anie, w Szanghaju zaś na ulice miało wyjść kilka tysięcy osób, wznoszących niespotykane w tym kraju hasła z żądaniem ustąpienia Xi Jinpinga i rozmontowania systemu jednopartyjnego. Mieszkańcy największego miasta ChRL zebrali się symbolicznie przy Wulumuqi Lu (Wulumuqi to chińska nazwa Urumczi). Niektórzy przynieśli świece i kwiaty, inni – białe kartki papieru. Jeden z manifestantów powiedział brytyjskiej stacji, że jest „zszokowany i nieco podekscytowany” widokiem – jak stwierdził – pierwszego w jego życiu przejawu nieposłuszeństwa. Policja użyła siły; wczoraj po protestach przy Wulumuqi Lu nie było już śladu.
Choć pandemia koronawirusa rozpoczęła się w Chinach, kraj ten, ze względu na drastyczną politykę lockdownową, uniknął zachorowań na skalę znaną z Europy czy obu Ameryk. Według oficjalnych, podważanych przez część niezależnych badaczy danych, dotychczas w ChRL na COVID-19 zachorowało 308 tys. osób, z czego 5233 zmarły. W przeliczeniu na milion mieszkańców liczba przypadków zakażeń jest najniższa na świecie (choć w ostatnim tygodniu liczby infekcji biją nowe rekordy). Wynik ten osiągnięto jednak dzięki drakońskim obostrzeniom, które doprowadziły nie tylko do ogromnych problemów gospodarczych, lecz także do fali samobójstw. Szczególnie ostrą politykę covidową prowadziły władze Szanghaju. Szef tamtejszych komunistów Li Qiang stał się przez to osobą wybitnie niepopularną, ale w nagrodę za lojalne wykonywanie wytycznych Xi może liczyć na awans. Zgodnie z postanowieniami październikowego XX zjazdu KPCh w przyszłym roku ma objąć stanowisko premiera Chin.